Pod ochroną Rzeczypospolitej Polskiej znajduje się "małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny". Rodzice konstytucji potraktowali heteroseksualizm i monogamię jako podstawę ustroju państwa
Rodzinka konstytucyjna
1. Rzecz nie będzie o politykach, a tylko o ich dziecku, a więc o rodzinie, jaką uchwalili w najjaśniejszej konstytucji zatwierdzonej przez naród w maju 1997 r. Już niedługo trzeba będzie przygotować kilkadziesiąt projektów ustaw, które w ciągu dwóch lat od wejścia w życie konstytucji mają być przedstawione przez Radę Ministrów Sejmowi. Jakoś cicho na ten temat, może nikt konstytucji nie czyta. Zacznijmy więc od przypomnienia, co tam można znaleźć. Na przykład wiele słów o rodzinie.
2. Wielki kompromis, o którym z dumą mówili w debacie konstytucyjnej posłowie SLD, nadaje się może na konstytucję, ale nie na zdrową rodzinę. Z jednym wyjątkiem - wiadomo bowiem z konstytucji, że pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej znajdują się "małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo" (art. 18). Już sam fakt, że artykuł ten umieszczono w rozdziale pierwszym pt. "Rzeczpospolita", świadczy, że rodzice konstytucji potraktowali heteroseksualizm i monogamię jako podstawę ustroju.
3. Gdyby nie akty innej rangi (Europejska Konwencja Praw Człowieka oraz kodeks rodzinny i opiekuńczy), można by się zagubić w interpretacji konstytucyjnego tekstu. Na szczęście jest za długi, żeby znali go na pamięć obywatele. Szczęśliwi z uchwalenia nowej konstytucji nie zastanawiają się więc nad tym na przykład, że z jednej strony "kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym" (art. 33.1), a z drugiej - "nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny" (art. 32). Mogliby zapytać: czy z tego wynika, że w życiu rodzinnym można być dyskryminowanym z jakiejkolwiek innej przyczyny niż płeć? W innym miejscu rodzice konstytucji dali każdemu z nas "prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym" (art. 47). I bardzo ładnie, ale z tego na zdrowy rozum wynika, że życie prywatne i życie rodzinne to są dwie różne sprawy. Wynika z tego także, że gdy w życiu rodzinnym obowiązuje przynajmniej równouprawnienie płci, to już w życiu prywatnym nawet ten wyjątek od dyskryminacji nie jest zabroniony. Wyjaśnieniem, co to jest życie prywatne, zajmie się pewne Trybunał Konstytucyjny, ale na razie zwykli śmiertelnicy, którzy chcą prowadzić swoje życie zgodnie z zasadami konstytucyjnymi (konstytucja obowiązuje przecież nie tylko prezydenta, ale także jego żonę, nie tylko rząd, ale również rodzinę pełnomocnika do spraw rodziny), muszą sobie sami dać radę z rozwiązywaniem tej i podobnych zagadek. Osobiście sądzę, że owo tajemnicze życie prywatne to po-życie, które w wersji konstytucyjnej może doprowadzić do powstania rodziny, a zwłaszcza potomstwa. Możliwa dyskryminacja kobiet (przez mężczyzn) bądź mężczyzn (przez kobiety) w tym życiu oczywiście nie doprowadzi do małżeństwa konstytucyjnego.
Konstytucja jest zaprawdę kompromisem, dopuszcza homoseksualizm, ale nie zatwierdza małżeństw homoseksualnych.
4. Są i inne zagadki. "Rodzice mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami". Pięknie, tego chcieli katolicy po latach posyłania dzieci w katechetyczne katakumby. To ustępstwo jest uzupełnione z kolei przez lewicę tym, że "wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania". Też pięknie i liberalnie. Ale jak to stosować w praktyce? Przecież nie tylko rodzice różnią się z dziećmi w ocenie stopnia dojrzałości tych ostatnich, ale nawet podręczniki. Konstytucja dopuszcza swobodę akademicką, a więc żadna z teorii na temat procesu dojrzewania nie jest zakazana. I o jakiej dojrzałości mowa? Czy dziewczynka zgrabna i wyraźnie już dojrzała ma prawo do swobody ze swym chłopcem, czy też powinna jeszcze poczekać na dojrzałość w sensie zdolności do zawarcia związku małżeńskiego? A może dojrzałość intelektualną, której nie potrafią osiągnąć nawet niektórzy spośród rodziców konstytucji (bez nazwisk). Czy wolność wyznania ma dziecko już w przedszkolu, czy - powiedzmy - dopiero w szkole średniej?
5. Dalsze zagadki. Pani senator Maria Łopatkowa (PSL) z wielkim zapałem tłumaczyła w debacie konstytucyjnej, że nie zawsze rodzice bywają dobrzy, bo są rodzice humaniści i są rodzice rasiści. Dziecko musi więc mieć prawo brać przykłady z religii czy ze szkoły. Bardzo pięknie, ale czy wśród nauczycieli nie ma rasistów? Czy w szkole nie uczą głupstw albo rzeczy szkodliwych? Tyle że skoncentrowana na walce z rodzicami lewica nauczycielska wcale nie zajęła się ochroną dziecka przed nauczycielami i szkołą. Więcej głupstw mnie nauczono w szkole (nazwisk nie wymienię) niż w domu rodzinnym. W konstytucji jest artykuł o szkole, mówi się tam, że szkoła jest obowiązkowa do osiemnastego roku życia, że szkoły publiczne są bezpłatne, że państwo sprawuje nadzór pedagogiczny zarówno nad szkołami prywatnymi, jak i publicznymi. Rodzic ma więc prawo wyboru szkoły, ale już w tej sprawie nie musi brać pod uwagę opinii dziecka, nawet jeśli ma ono talent i zamiłowanie do muzyki. Wychowanie w szkole w ogóle nie musi (konstytucyjnie) uwzględniać stopnia dojrzałości dziecka, a także wolności jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania. Zupełnie jakby konstytucyjny kompromis był dziełem socjalistycznych pedagogów walczących z reakcyjnymi rodzicami.
6. Dziwna jest ta rodzinka konstytucyjna. Nieostrożny, który ma dziecko, jest pod stałym nadzorem publicznym. Każdy, dosłownie każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka. Zakaz stosowania kar cielesnych chroni też tylko dzieci. Mówiono, że to przeciwko przemocy w rodzinie, ale jeśli mały chuligan pobije matkę, to jest konstytucyjnie bezkarny. Czy te publiczne dzieci mają jakieś obowiązki wobec rodziców? Żadnych. Nawet nie muszą dbać o rodziców na starość. Całe szczęście, że rzeczywistość odbiega od konstytucji.
1. Rzecz nie będzie o politykach, a tylko o ich dziecku, a więc o rodzinie, jaką uchwalili w najjaśniejszej konstytucji zatwierdzonej przez naród w maju 1997 r. Już niedługo trzeba będzie przygotować kilkadziesiąt projektów ustaw, które w ciągu dwóch lat od wejścia w życie konstytucji mają być przedstawione przez Radę Ministrów Sejmowi. Jakoś cicho na ten temat, może nikt konstytucji nie czyta. Zacznijmy więc od przypomnienia, co tam można znaleźć. Na przykład wiele słów o rodzinie.
2. Wielki kompromis, o którym z dumą mówili w debacie konstytucyjnej posłowie SLD, nadaje się może na konstytucję, ale nie na zdrową rodzinę. Z jednym wyjątkiem - wiadomo bowiem z konstytucji, że pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej znajdują się "małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo" (art. 18). Już sam fakt, że artykuł ten umieszczono w rozdziale pierwszym pt. "Rzeczpospolita", świadczy, że rodzice konstytucji potraktowali heteroseksualizm i monogamię jako podstawę ustroju.
3. Gdyby nie akty innej rangi (Europejska Konwencja Praw Człowieka oraz kodeks rodzinny i opiekuńczy), można by się zagubić w interpretacji konstytucyjnego tekstu. Na szczęście jest za długi, żeby znali go na pamięć obywatele. Szczęśliwi z uchwalenia nowej konstytucji nie zastanawiają się więc nad tym na przykład, że z jednej strony "kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym" (art. 33.1), a z drugiej - "nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny" (art. 32). Mogliby zapytać: czy z tego wynika, że w życiu rodzinnym można być dyskryminowanym z jakiejkolwiek innej przyczyny niż płeć? W innym miejscu rodzice konstytucji dali każdemu z nas "prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym" (art. 47). I bardzo ładnie, ale z tego na zdrowy rozum wynika, że życie prywatne i życie rodzinne to są dwie różne sprawy. Wynika z tego także, że gdy w życiu rodzinnym obowiązuje przynajmniej równouprawnienie płci, to już w życiu prywatnym nawet ten wyjątek od dyskryminacji nie jest zabroniony. Wyjaśnieniem, co to jest życie prywatne, zajmie się pewne Trybunał Konstytucyjny, ale na razie zwykli śmiertelnicy, którzy chcą prowadzić swoje życie zgodnie z zasadami konstytucyjnymi (konstytucja obowiązuje przecież nie tylko prezydenta, ale także jego żonę, nie tylko rząd, ale również rodzinę pełnomocnika do spraw rodziny), muszą sobie sami dać radę z rozwiązywaniem tej i podobnych zagadek. Osobiście sądzę, że owo tajemnicze życie prywatne to po-życie, które w wersji konstytucyjnej może doprowadzić do powstania rodziny, a zwłaszcza potomstwa. Możliwa dyskryminacja kobiet (przez mężczyzn) bądź mężczyzn (przez kobiety) w tym życiu oczywiście nie doprowadzi do małżeństwa konstytucyjnego.
Konstytucja jest zaprawdę kompromisem, dopuszcza homoseksualizm, ale nie zatwierdza małżeństw homoseksualnych.
4. Są i inne zagadki. "Rodzice mają prawo do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami". Pięknie, tego chcieli katolicy po latach posyłania dzieci w katechetyczne katakumby. To ustępstwo jest uzupełnione z kolei przez lewicę tym, że "wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania". Też pięknie i liberalnie. Ale jak to stosować w praktyce? Przecież nie tylko rodzice różnią się z dziećmi w ocenie stopnia dojrzałości tych ostatnich, ale nawet podręczniki. Konstytucja dopuszcza swobodę akademicką, a więc żadna z teorii na temat procesu dojrzewania nie jest zakazana. I o jakiej dojrzałości mowa? Czy dziewczynka zgrabna i wyraźnie już dojrzała ma prawo do swobody ze swym chłopcem, czy też powinna jeszcze poczekać na dojrzałość w sensie zdolności do zawarcia związku małżeńskiego? A może dojrzałość intelektualną, której nie potrafią osiągnąć nawet niektórzy spośród rodziców konstytucji (bez nazwisk). Czy wolność wyznania ma dziecko już w przedszkolu, czy - powiedzmy - dopiero w szkole średniej?
5. Dalsze zagadki. Pani senator Maria Łopatkowa (PSL) z wielkim zapałem tłumaczyła w debacie konstytucyjnej, że nie zawsze rodzice bywają dobrzy, bo są rodzice humaniści i są rodzice rasiści. Dziecko musi więc mieć prawo brać przykłady z religii czy ze szkoły. Bardzo pięknie, ale czy wśród nauczycieli nie ma rasistów? Czy w szkole nie uczą głupstw albo rzeczy szkodliwych? Tyle że skoncentrowana na walce z rodzicami lewica nauczycielska wcale nie zajęła się ochroną dziecka przed nauczycielami i szkołą. Więcej głupstw mnie nauczono w szkole (nazwisk nie wymienię) niż w domu rodzinnym. W konstytucji jest artykuł o szkole, mówi się tam, że szkoła jest obowiązkowa do osiemnastego roku życia, że szkoły publiczne są bezpłatne, że państwo sprawuje nadzór pedagogiczny zarówno nad szkołami prywatnymi, jak i publicznymi. Rodzic ma więc prawo wyboru szkoły, ale już w tej sprawie nie musi brać pod uwagę opinii dziecka, nawet jeśli ma ono talent i zamiłowanie do muzyki. Wychowanie w szkole w ogóle nie musi (konstytucyjnie) uwzględniać stopnia dojrzałości dziecka, a także wolności jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania. Zupełnie jakby konstytucyjny kompromis był dziełem socjalistycznych pedagogów walczących z reakcyjnymi rodzicami.
6. Dziwna jest ta rodzinka konstytucyjna. Nieostrożny, który ma dziecko, jest pod stałym nadzorem publicznym. Każdy, dosłownie każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka. Zakaz stosowania kar cielesnych chroni też tylko dzieci. Mówiono, że to przeciwko przemocy w rodzinie, ale jeśli mały chuligan pobije matkę, to jest konstytucyjnie bezkarny. Czy te publiczne dzieci mają jakieś obowiązki wobec rodziców? Żadnych. Nawet nie muszą dbać o rodziców na starość. Całe szczęście, że rzeczywistość odbiega od konstytucji.
Więcej możesz przeczytać w 32/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.