W tym tygodniu czeka nas dalsza część cyrku zwanego ciszą wyborczą. Znów na portalach społecznościowych królować będą budyń, grochówka czy flinta. Po co konserwować ten absurd? Czy nie czas, zwłaszcza w kontekście oszałamiającego rozwoju sieci, z niego zrezygnować? Pewnie tak. Rzecz tylko w tym, że na przeszkodzie stoi tu przekonanie polityków o tym, że jesteśmy idiotami.
Ciemny lud to kupi. Pamiętacie państwo zapewne stwierdzenie Jacka Kurskiego podczas kampanii w 2005 r. Taki stosunek mają do nas, co do zasady, politycy. Jednym z dowodów na to jest właśnie zapis o ciszy wyborczej. Wejdźmy do głów uchwalających ją polityków. Jaka jest ich motywacja? Co myślą, wprowadzając ten zapis? Jaką diagnozę obywateli mają? Otóż myślą tak: nie wolno pozwolić, by w dniu wyborów agitowano, bo ludzie pod wpływem takiego przekazu zmienią zdanie i zagłosują na kogoś innego, niż mieli pierwotnie.
Czyż nie jest to przejaw skrajnego paternalizmu? Ojciec-rząd zajmuje się swoim dzieckiem-obywatelem i w trosce o niego – bo on przecież taki niedojrzały, labilny, ulegający wpływom – chroni go przed wyborczą agitacją. Czyż nie tkwi w tym wręcz pogarda dla naszych umysłów i decyzji? Sposób rozumowania jest taki: to nic, że obywatel kilka miesięcy czy nawet lat obserwował to, co dzieje się wokół niego i podejmuje na tej podstawie decyzje. To fraszka. Bo przecież wiadomo, że wystarczy jeden okrzyk po drodze do lokalu wyborczego, by zmienił zdanie. Do tego dopuścić jaśniepaństwo politycy nie mogą. O nie. Zabronimy, odetniemy od informacji, nie dopuścimy, by naszym niedojrzałym obywatelom ktoś mieszał w głowie.
Durnowaty przepis o ciszy wyborczej spopularyzowali po drugiej wojnie Niemcy. Była to reakcja na sytuację sprzed 1939 r., gdy odbywały się tam marsze, agresywne pochody czy wręcz morderstwa polityczne tych, którzy nie głosowali „prawomyślnie”. W związku z tym część obywateli bała się pójść do wyborów. Ale to już zamierzchła przeszłość. Na przykład w USA ciszę zniesiono w 1992 r., gdy tamtejszy Sąd Najwyższy orzekł, że jest niezgodna z konstytucją. Od tamtej pory zakazane jest wieszanie plakatów czy inna forma agitacji jedynie w obrębie komisji wyborczych. To dobry kierunek.
Regulowana art. 107 Kodeksu wyborczego cisza stanowi, że „w dniu głosowania i na 24 godziny przed tym dniem prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione”. Jaka kara grozi za złamanie tego przepisu? Grzywna, o czym mówi art. 498 kodeksu.
Pytanie tylko czy jest to kara realna? Od lat przy okazji wyborów obserwujemy na portalach społecznościowych, w dniu wyborów, feerię informacji o tym, który z kandydatów prowadzi w tzw. exit pollach. Użytkownicy używają w tym celu pseudonimów kandydatów, ale nietrudno się domyślić – tak jak w pierwszej turze wyborów na prezydenta – że cena ciasteczek to notowania Pawła Kukiza (z ang. cookies), a to ile trzeba zapłacić za grochówkę czy dubeltówkę sugeruje notowania znanego z zamiłowania do polowań Bronisława Komorowskiego. Czy ktoś został za to ukarany? Nie.
Nie dodają powagi państwu przepisy, które nie są egzekwowane. Obywatele zyskują wtedy przeświadczenie, że żyją w niepoważnym kraju, w związku z czym zaczynają traktować jego instytucje niepoważnie. Nie buduje to poczucia wspólnoty, nie zachęca też do obywatelskiej aktywności. Cisza wyborcza to kuriozum, które trwa nie wiadomo dlaczego i komu ma służyć. Obiecuję więc Państwu, że w imię obywatelskiego nieposłuszeństwa znajdziecie państwo w niedzielę na portalach społecznościowych moje wpisy o cenach budyniu i grochówki. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.