Globalizacja nie jest pomysłem ostatnich lat. Zjawiska i tendencje oceniane przez jednych pozytywnie, przez innych negatywnie (czasami wręcz kasandrycznie) towarzyszą nam od stuleci
Gospodarka światowa sto lat temu była bowiem pod wieloma względami nie mniej "zglobalizowana" niż w końcu XX w. Podejście historyczne pozwala uniknąć nadmiernej fascynacji nowością procesu globalizacji i zwrócić uwagę na jego odwracalność. Internacjonalizacja w 1987 r. (mierzona relacją eksportu do PKB) była taka sama jak w roku 1913. Obserwowana zaś dziś "globalna hossa" jest następstwem prawie półwiecznego regre- su - od wybuchu I wojny światowej do końca lat 50. W światowej gospodarce zawsze (przynajmniej od początku istnienia nowoczesnej statystyki, czyli od XVIII w.) istniała tendencja do szybszego tempa wzrostu handlu międzynarodowego niż wzrostu produktu światowego. Znamienne jest, że okres regresu procesów globalizacyjnych był także okresem najwolniejszego - od roku 1820 - wzrostu gospodarczego.
A co z innymi wskaźnikami, odnoszącymi się do bardziej współczesnej - jak by się mogło wydawać - formy działalności w skali międzynarodowej, czyli z inwestycjami zagranicznymi? Zwolenników tezy, że czas obecny jest jedyny i wyjątkowy, czeka kolejne rozczarowanie. Z przybliżonych szacunków wynika, że w 1913 r. proporcje między zagranicznymi inwestycjami bezpośrednimi a światowym eksportem były korzystniejsze niż w 1989 r. Uwzględniając współczesne możliwości telekomunikacyjne, przepływy brutto inwestycji portfelowych są dziś niepomiernie większe niż przed stuleciami. Jeśli przyjrzymy się jednak relatywnej skali przepływów netto (odsetek światowego PKB faktycznie zaangażowanego za granicą), okaże się, że w "złotym wieku" kapitalizmu - od połowy XIX w. do 1914 r. - były one prawie dwukrotnie wyższe.
Zamiast mierzyć efekty, możemy się przyjrzeć zmianom poziomu wolności gospodarczej w skali międzynarodowej, np. taryfom celnym. Mniej więcej od lat 70. cła w świecie zachodnim spadły poniżej poziomu rejestrowanego przed wybuchem I wojny światowej i wynoszą średnio 5 proc. Musimy jednak pamiętać, że w okresie liberalizmu rządy nie były jeszcze tak wysublimowane w prowadzeniu polityki handlowej (może po prostu były uczciwsze?) i nie stosowały tak różnorodnych barier pozacelnych. Przy uwzględnieniu ich znaczenia, odpowiedź na pytanie, w którym okresie swoboda obrotów handlowych była większa, nie jest już tak oczywista. Na przykład możliwość migracji i osiedlania się pracowników w nowych miejscach jest dziś bardziej ograniczona niż przed stuleciem.
Analiza ilościowych mierników postępu procesów globalizacyjnych nie pozwala obronić tezy o wyjątkowości naszych czasów jako okresu "eksplozji" globalizacji - uwzględniając użyte mierniki, nie jesteśmy dziś bardziej zglobalizowani niż przed stu laty. Dominuje ciągłość, czy może regres i wznowienie (od lat 80. - przyspieszenie) tych historycznych procesów.
Na procesy globalizacji możemy też spojrzeć od strony jakościowej. Z tego punktu widzenia można dostrzec pewne trendy, które - choć niezupełnie nowe - swoją skalą niewątpliwie tworzą nową jakość w gospodarce światowej. Należy do nich wzrost znaczenia i ilości dóbr będących przedmiotem wymiany międzynarodowej (tradeables), natomiast coraz mniej jest dóbr dostarczanych tylko na rynki krajowe (non-tradeables). Nie jest to proces nowy - rewolucja w transporcie w XIX w. (koleje żelazne, statki parowe) zmniejszyła prawie dziesięciokrotnie koszty transportu lądowego dóbr masowych, rewolucja w transporcie XX w. uczyniła to samo w stosunku do dóbr przemysłu przetwórczego. W 1990 r. koszty transportu lotniczego były siedmiokrotnie niższe niż 60 lat wcześniej (rozmowy telefonicznej z Nowego Jorku do Londynu - prawie osiemdziesięciokrotnie).
O zmianach w relacji tradeables/non-tradeables zadecydowały przede wszystkim przeobrażenia organizacyjno-technologiczne przedsiębiorstw. Technologie zintegrowane (produkcja w jednym czasie i miejscu) ustępują miejsca technologiom sfragmentaryzowanym. Proces produkcji podzielony został na fazy mogące się różnić proporcjami użytych czynników wytwórczych. Większość z tych faz może zostać przeniesiona do krajów, w których proporcje czynników wytwórczych są dla przedsiębiorstwa - z punktu widzenia kosztów - korzystniejsze. Powyższa zmiana zwielokrotniła liczbę materiałów, części, półfabrykatów będących przedmiotem międzynarodowego obrotu.
W międzynarodowych koncernach coraz częściej przechodzi się od dominacji relacji pionowych (między firmą-matką a filiami zagranicznymi) do dominacji relacji poziomych - powiązań między poszczególnymi filiami zagranicznymi, specjalizującymi się w produkcji poszczególnych półfabrykatów. Alternatywnym rozwiązaniem jest wyprowadzanie określonych faz wytwórczości nie tylko poza kraj macierzysty, ale także poza firmę. Stwarza to szansę i warunki do specjalizacji przedsiębiorstw z krajów trzecich. Procesy te zachodzą zarówno w gałęziach przemysłowych o wysokiej intensywności technologicznej (elektronika użytkowa, produkcja komputerów, itd.), jak i w tradycyjnych (włókiennictwo, przemysł odzieżowy, skórzany). Sam wzrost dynamiki zagranicznych inwestycji bezpośrednich nie jest więc zjawiskiem nowym (inwestycje zagraniczne miały relatywnie większe znaczenie w okresie dominacji liberalnego ładu międzynarodowego, czyli do I wojny światowej). Tym, co nadaje mu nowy wymiar, są wspomniane przemiany organizacyjno-techniczne przedsiębiorstw i ich konsekwencje dla handlu światowego.
Możliwość migracji i osiedlania się pracowników w nowych miejscach jest dziś
bardziej ograniczona niż sto lat temu
W nowych warunkach gospodarowania sprawny przepływ coraz większych strumieni dóbr zależy przede wszystkim od otoczenia sektora przemysłowego - efektywnego funkcjonowania firm zajmujących się koordynacją ruchu przez granice, transportem, ubezpieczaniem, finansowaniem, itd. Bez ekspansji międzynarodowej sektora usług skomplikowane przepływy dóbr między poszczególnymi fazami wytwórczości byłyby uciążliwe, kosztowne i prawdopodobnie niemożliwe do urzeczywistnienia. Rozwój sektora usług, jego globalizacja i dominacja inwestycji w tym sektorze (w 1990 r. stanowiły one połowę zagranicznych inwestycji bezpośrednich) jest jedną z cech charakterystycznych końca XX w. Banki komercyjne i inwestycyjne, towarzystwa ubezpieczeniowe, firmy handlowe i transportowe charakteryzują się coraz większym udziałem sprzedaży swoich filii zagranicznych w całości obrotów. Ten proces został ponadto przyspieszony deregulacją i prywatyzacją wielu gałęzi usług. Jeszcze do niedawna większość usług była zastrzeżona dla krajowych, najczęściej państwowych, monopoli. Ekspansja sektora usług, samoistna cecha procesów globalizacyjnych, przybiera często wręcz eksplozywny charakter. Dość powiedzieć, że wartość globalnych transakcji papierami wartościowymi wzrosła w latach 1975-1995 w USA trzydziestodwukrot- nie (we Włoszech nawet 281 razy).
Eksperci ostrzegają jednak, że poziom integracji rynków finansowych jest znacznie bardziej ograniczony, niż by to mogło wynikać z wartości przepływów finansowych brutto. Dane przedstawiające faktyczny międzynarodowy przepływ kapitału netto wskazują, że do niedawna przepływ ten był wyraźnie niższy niż w latach 1870-1914. Przed stuleciem kapitał był również tańszy. Realne stopy procentowe były znacznie niższe niż w okresie regresu internacjonalizacji i nieco niższe niż obecnie. Charakterystyczne jest jednak to, że od lat 70. cena kapitału spada, a jego wolumen netto, po kilkudziesięciu latach spadku, zaczyna rosnąć. Tak więc, chociaż globalizacja nie wprowadza nas - jak chcieliby niektórzy - w nowy, zupełnie inny świat, także pod tym względem następuje wznowienie procesów globalizacyjnych. Integracja widoczna jest też w tendencji (będącej następstwem spadku inflacji) do niwelacji znacznych różnic w wysokości stóp procentowych w krajach zachodnich. Warto jednak uprzytomnić sobie, że jakkolwiek stabilność cenowa w długim okresie jest ważnym, osiągniętym po kilkudziesięciu latach cenowych turbulencji, celem ekonomicznym, jest to jedynie powtórzenie sukcesu, który był już udziałem gospodarki światowej w okresie "złotego wieku".
Z tych rozważań wyłania się inna perspektywa globalizacji niż ta, którą prezentują na co dzień komentatorzy, a nawet niektórzy eksperci zafascynowani "nowym, wspaniałym światem". W rzeczywistości mamy do czynienia ze wznowieniem dotkniętych regresem lub osłabionych wcześniej procesów globalizacyjnych, z ich rozszerzeniem na nowe obszary, a tylko w części - jakkolwiek ważnej - z tendencjami nowymi lub o tyle silniejszymi niż w przeszłości, że możemy mówić o ich nowej jakości. Tym bardziej ostrożnie należy więc podchodzić do słów-wytrychów mających wyjaśniać wyjątkowość naszej epoki. Fuzje i przejęcia są zjawiskiem cyklicznym i gospodarka amerykańska przeszła wcześniej trzy takie fazy fuzji oraz połączeń i obecna jest czwartą w ciągu zaledwie stu lat. Każda wzbudzała ogromne fascynacje i uważana była za zapowiedź nowej ery. Poza tym warto mieć na uwadze wcześniejsze, również błędne, prognozy zakładające megakoncentrację jako receptę na sukces. O połączeniach i przejęciach pisze się w momencie podjęcia decyzji lub faktycznej fuzji. Uwagi nie przyciąga natomiast pozbywanie się nabytków, gdy - jak to często bywa - okazuje się, że decyzja o przejęciu lub połączeniu była błędem (dotyczy to prawie trzech czwartych takich operacji!). Słusznym wydaje się więc utożsamianie z procesem globalizacji raczej połączeń dużych firm, których właściciele i zarządy pochodzą z różnych krajów, a nie fuzji w ogóle. Takich firm nie jest jednak aż tak dużo - DaimlerChrysler jest czwartą po ABB, Royal Dutch-Shell i Unilever. Uwzględniając, że dwie ostatnie powstały jeszcze przed II wojną światową, trudno uznać fuzję DaimlerChrysler za symbol nowej ery globalizacji. Stąd bierze się moja ostrożność w używaniu nie tylko statystycznie uchwytnych tendencji, ale i symboli.
A co z innymi wskaźnikami, odnoszącymi się do bardziej współczesnej - jak by się mogło wydawać - formy działalności w skali międzynarodowej, czyli z inwestycjami zagranicznymi? Zwolenników tezy, że czas obecny jest jedyny i wyjątkowy, czeka kolejne rozczarowanie. Z przybliżonych szacunków wynika, że w 1913 r. proporcje między zagranicznymi inwestycjami bezpośrednimi a światowym eksportem były korzystniejsze niż w 1989 r. Uwzględniając współczesne możliwości telekomunikacyjne, przepływy brutto inwestycji portfelowych są dziś niepomiernie większe niż przed stuleciami. Jeśli przyjrzymy się jednak relatywnej skali przepływów netto (odsetek światowego PKB faktycznie zaangażowanego za granicą), okaże się, że w "złotym wieku" kapitalizmu - od połowy XIX w. do 1914 r. - były one prawie dwukrotnie wyższe.
Zamiast mierzyć efekty, możemy się przyjrzeć zmianom poziomu wolności gospodarczej w skali międzynarodowej, np. taryfom celnym. Mniej więcej od lat 70. cła w świecie zachodnim spadły poniżej poziomu rejestrowanego przed wybuchem I wojny światowej i wynoszą średnio 5 proc. Musimy jednak pamiętać, że w okresie liberalizmu rządy nie były jeszcze tak wysublimowane w prowadzeniu polityki handlowej (może po prostu były uczciwsze?) i nie stosowały tak różnorodnych barier pozacelnych. Przy uwzględnieniu ich znaczenia, odpowiedź na pytanie, w którym okresie swoboda obrotów handlowych była większa, nie jest już tak oczywista. Na przykład możliwość migracji i osiedlania się pracowników w nowych miejscach jest dziś bardziej ograniczona niż przed stuleciem.
Analiza ilościowych mierników postępu procesów globalizacyjnych nie pozwala obronić tezy o wyjątkowości naszych czasów jako okresu "eksplozji" globalizacji - uwzględniając użyte mierniki, nie jesteśmy dziś bardziej zglobalizowani niż przed stu laty. Dominuje ciągłość, czy może regres i wznowienie (od lat 80. - przyspieszenie) tych historycznych procesów.
Na procesy globalizacji możemy też spojrzeć od strony jakościowej. Z tego punktu widzenia można dostrzec pewne trendy, które - choć niezupełnie nowe - swoją skalą niewątpliwie tworzą nową jakość w gospodarce światowej. Należy do nich wzrost znaczenia i ilości dóbr będących przedmiotem wymiany międzynarodowej (tradeables), natomiast coraz mniej jest dóbr dostarczanych tylko na rynki krajowe (non-tradeables). Nie jest to proces nowy - rewolucja w transporcie w XIX w. (koleje żelazne, statki parowe) zmniejszyła prawie dziesięciokrotnie koszty transportu lądowego dóbr masowych, rewolucja w transporcie XX w. uczyniła to samo w stosunku do dóbr przemysłu przetwórczego. W 1990 r. koszty transportu lotniczego były siedmiokrotnie niższe niż 60 lat wcześniej (rozmowy telefonicznej z Nowego Jorku do Londynu - prawie osiemdziesięciokrotnie).
O zmianach w relacji tradeables/non-tradeables zadecydowały przede wszystkim przeobrażenia organizacyjno-technologiczne przedsiębiorstw. Technologie zintegrowane (produkcja w jednym czasie i miejscu) ustępują miejsca technologiom sfragmentaryzowanym. Proces produkcji podzielony został na fazy mogące się różnić proporcjami użytych czynników wytwórczych. Większość z tych faz może zostać przeniesiona do krajów, w których proporcje czynników wytwórczych są dla przedsiębiorstwa - z punktu widzenia kosztów - korzystniejsze. Powyższa zmiana zwielokrotniła liczbę materiałów, części, półfabrykatów będących przedmiotem międzynarodowego obrotu.
W międzynarodowych koncernach coraz częściej przechodzi się od dominacji relacji pionowych (między firmą-matką a filiami zagranicznymi) do dominacji relacji poziomych - powiązań między poszczególnymi filiami zagranicznymi, specjalizującymi się w produkcji poszczególnych półfabrykatów. Alternatywnym rozwiązaniem jest wyprowadzanie określonych faz wytwórczości nie tylko poza kraj macierzysty, ale także poza firmę. Stwarza to szansę i warunki do specjalizacji przedsiębiorstw z krajów trzecich. Procesy te zachodzą zarówno w gałęziach przemysłowych o wysokiej intensywności technologicznej (elektronika użytkowa, produkcja komputerów, itd.), jak i w tradycyjnych (włókiennictwo, przemysł odzieżowy, skórzany). Sam wzrost dynamiki zagranicznych inwestycji bezpośrednich nie jest więc zjawiskiem nowym (inwestycje zagraniczne miały relatywnie większe znaczenie w okresie dominacji liberalnego ładu międzynarodowego, czyli do I wojny światowej). Tym, co nadaje mu nowy wymiar, są wspomniane przemiany organizacyjno-techniczne przedsiębiorstw i ich konsekwencje dla handlu światowego.
Możliwość migracji i osiedlania się pracowników w nowych miejscach jest dziś
bardziej ograniczona niż sto lat temu
W nowych warunkach gospodarowania sprawny przepływ coraz większych strumieni dóbr zależy przede wszystkim od otoczenia sektora przemysłowego - efektywnego funkcjonowania firm zajmujących się koordynacją ruchu przez granice, transportem, ubezpieczaniem, finansowaniem, itd. Bez ekspansji międzynarodowej sektora usług skomplikowane przepływy dóbr między poszczególnymi fazami wytwórczości byłyby uciążliwe, kosztowne i prawdopodobnie niemożliwe do urzeczywistnienia. Rozwój sektora usług, jego globalizacja i dominacja inwestycji w tym sektorze (w 1990 r. stanowiły one połowę zagranicznych inwestycji bezpośrednich) jest jedną z cech charakterystycznych końca XX w. Banki komercyjne i inwestycyjne, towarzystwa ubezpieczeniowe, firmy handlowe i transportowe charakteryzują się coraz większym udziałem sprzedaży swoich filii zagranicznych w całości obrotów. Ten proces został ponadto przyspieszony deregulacją i prywatyzacją wielu gałęzi usług. Jeszcze do niedawna większość usług była zastrzeżona dla krajowych, najczęściej państwowych, monopoli. Ekspansja sektora usług, samoistna cecha procesów globalizacyjnych, przybiera często wręcz eksplozywny charakter. Dość powiedzieć, że wartość globalnych transakcji papierami wartościowymi wzrosła w latach 1975-1995 w USA trzydziestodwukrot- nie (we Włoszech nawet 281 razy).
Eksperci ostrzegają jednak, że poziom integracji rynków finansowych jest znacznie bardziej ograniczony, niż by to mogło wynikać z wartości przepływów finansowych brutto. Dane przedstawiające faktyczny międzynarodowy przepływ kapitału netto wskazują, że do niedawna przepływ ten był wyraźnie niższy niż w latach 1870-1914. Przed stuleciem kapitał był również tańszy. Realne stopy procentowe były znacznie niższe niż w okresie regresu internacjonalizacji i nieco niższe niż obecnie. Charakterystyczne jest jednak to, że od lat 70. cena kapitału spada, a jego wolumen netto, po kilkudziesięciu latach spadku, zaczyna rosnąć. Tak więc, chociaż globalizacja nie wprowadza nas - jak chcieliby niektórzy - w nowy, zupełnie inny świat, także pod tym względem następuje wznowienie procesów globalizacyjnych. Integracja widoczna jest też w tendencji (będącej następstwem spadku inflacji) do niwelacji znacznych różnic w wysokości stóp procentowych w krajach zachodnich. Warto jednak uprzytomnić sobie, że jakkolwiek stabilność cenowa w długim okresie jest ważnym, osiągniętym po kilkudziesięciu latach cenowych turbulencji, celem ekonomicznym, jest to jedynie powtórzenie sukcesu, który był już udziałem gospodarki światowej w okresie "złotego wieku".
Z tych rozważań wyłania się inna perspektywa globalizacji niż ta, którą prezentują na co dzień komentatorzy, a nawet niektórzy eksperci zafascynowani "nowym, wspaniałym światem". W rzeczywistości mamy do czynienia ze wznowieniem dotkniętych regresem lub osłabionych wcześniej procesów globalizacyjnych, z ich rozszerzeniem na nowe obszary, a tylko w części - jakkolwiek ważnej - z tendencjami nowymi lub o tyle silniejszymi niż w przeszłości, że możemy mówić o ich nowej jakości. Tym bardziej ostrożnie należy więc podchodzić do słów-wytrychów mających wyjaśniać wyjątkowość naszej epoki. Fuzje i przejęcia są zjawiskiem cyklicznym i gospodarka amerykańska przeszła wcześniej trzy takie fazy fuzji oraz połączeń i obecna jest czwartą w ciągu zaledwie stu lat. Każda wzbudzała ogromne fascynacje i uważana była za zapowiedź nowej ery. Poza tym warto mieć na uwadze wcześniejsze, również błędne, prognozy zakładające megakoncentrację jako receptę na sukces. O połączeniach i przejęciach pisze się w momencie podjęcia decyzji lub faktycznej fuzji. Uwagi nie przyciąga natomiast pozbywanie się nabytków, gdy - jak to często bywa - okazuje się, że decyzja o przejęciu lub połączeniu była błędem (dotyczy to prawie trzech czwartych takich operacji!). Słusznym wydaje się więc utożsamianie z procesem globalizacji raczej połączeń dużych firm, których właściciele i zarządy pochodzą z różnych krajów, a nie fuzji w ogóle. Takich firm nie jest jednak aż tak dużo - DaimlerChrysler jest czwartą po ABB, Royal Dutch-Shell i Unilever. Uwzględniając, że dwie ostatnie powstały jeszcze przed II wojną światową, trudno uznać fuzję DaimlerChrysler za symbol nowej ery globalizacji. Stąd bierze się moja ostrożność w używaniu nie tylko statystycznie uchwytnych tendencji, ale i symboli.
Więcej możesz przeczytać w 26/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.