Związek Banków Polskich wystąpił z nową ofertą „pomocy” dla wpakowanych w instrumenty finansowe sprzedawane pod fałszywą nazwą kredytów we frankach. Najbardziej kuriozalnym elementem tej propozycji jest punkt: „Uwzględnienie ujemnej stawki LIBOR przy wyliczaniu wysokości oprocentowania”. Banki wyceniają sobie tę łaskę na 300 mln zł, argumentując, że „banki nie mogą tracić”.
Jest to pierwszy znany mi przypadek, że ktoś otwarcie twierdzi, że nie zamierza przestrzegać prawa, co jest bezczelne. Skoro banki nie mogą tracić, to może ludzie też nie mogą tracić? Jeśli wyceniacie sobie zmianę w LIBOR-ze na 300 mln zł, to jest to gotowa instrukcja dla polityków, żeby policzyli sobie różnicę kursową. Nieświadomie daliście komuś, kto zechce się z wami rozprawić, dwa bardzo dobre memy komunikacyjne. Tyle, że przeciw sobie. Mistrzowie komunikacji.
Urocze jest też brawurowe oświadczenie, że banki nie zgadzają się na „przewalutowanie z dnia wypłaty środków”. Naprawdę? Naprawdę się Pan nie zgadza? Już Pan zdecydował? Może chociaż zgodziłby się Pan, Panie Prezesie, przyjąć na 15 minut w korytarzu prezydenta i premiera i choć obiecać im, że Pan pomyśli, choć chwilkę. Nie powinienem się dziwić, bo to w zasadzie standard – pycha kroczy przed upadkiem.
Działania banków w sprawie nielegalnych instrumentów finansowych – sprzedawanych jako kredyty frankowe – przypominają działania I RP wobec konfliktu, potem buntu, a następnie powstania i wojny z Chmielnickim. Konflikt czy bunt można było batogami rozgonić. Ale Rzeczpospolita nie była na tyle bystra, by się zorientować, w której fazie potyczki się znajduje, i zawsze reagowała z opóźnieniem. Gdyby nawet po Żółtych Wodach, wojewoda Kisiel dał Chmielnickiemu 30 proc. tego, co mu oferował we Lwowie, ten by go chyba po nogach całował…
Wy zachowujecie się podobnie. Gdybyście w styczniu zaproponowali ludziom coś sensownego, a nie bezczelnie oświadczyli, że nie będziecie honorować umów „z ujemnym oprocentowaniem”, może byłoby już po sprawie. A tak – presja będzie rosła, bo zainteresowani widzą, że przynosi efekty. Co trzy miesiące wyskakujecie z jakąś spóźnioną i przez to niedorzeczną propozycją, na którą nikt się nie zgodzi.
Przed nami kilka miesięcy kampanii wyborczej o najwyższym poziomie emocji. Wyższym niż prezydencka, bo i stawka jest wyższa. Czy naprawdę uważacie, że jak politycy uznają, że to dla nich korzystne, to tego nie zrobią? Macie refleks bibliotekarza. Kampanie polityczne mają swoją logikę i dynamikę – i zawsze jest to eskalowanie żądań i emocji wyborcy, a ta sprawa do tego świetnie się nadaje. Dlatego uważam, że wyląduje na talerzu. Mogło być tanio, będzie drogo. Tyle kosztuje odrealnienie. ■
*Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.