W polskim ustroju zasadą jest dostęp do informacji. Tyle teoria. Bo niezliczona, wręcz nieokiełznana jest liczba przepisów, które wprowadzają tajemnice. Nikt nie sprawdza zależności między nimi, nikt ich systemowo nie analizuje. A zmniejszają one przejrzystość działania państwa i rujnują zaufanie obywateli do niego.
Po tym, jak Sylwester Latkowski szarpał się w redakcji „Wprost” z ABW o laptop, głośno zrobiło się o granicach ochrony tajemnicy dziennikarskiej. Powołuje się teraz na nią Zbigniew Stonoga, który na Facebooku publikuje akta prokuratorskie jako redaktor naczelny „Gazeta Stonoga”. Przy tej okazji opinii publicznej zaczęto przybliżać przepisy karne o tajemnicy postępowania prokuratorskiego.
Ale to wierzchołek góry lodowej. Gdy próbuje się klasyfikować nasze rodzime tajemnice, doliczymy się ich ok. 70. Są to tajemnica adwokacka, sędziowska, prokuratorska, komornicza, lekarska, aptekarska, tajemnica pielęgniarki i położnej, giełdowa, funduszy inwestycyjnych, ubezpieczeniowa, pracownika kontroli państwowej, pocztowa, skarbowa, bankowa, brokerska, celna, statystyczna, telekomunikacyjna, maklerska... Uff! A to tylko przykłady. Każda z tych tajemnic wykreowana jest przez jakieś odrębne, niespójne z innymi podstawy prawne.
A może o to właśnie chodzi. Niejasność przepisów sprawia, że urzędnik, który nie chce udostępnić informacji publicznej, może wyciągnąć z kabury jakąś… tajemnicę. Zdarza się, że urząd pytany przez obywatela o umowy, jakie zawarł, zapyta kontrahenta, czy aby w posiadanych dokumentach regulujących ich wzajemne zobowiązania nie ma jakiejś tajemnicy przedsiębiorcy. Firma odpowie: oczywiście, tam są same tajemnice. Nie zależy jej przecież na tym, by każdy sobie oglądał kontrakty, które zawarła z państwem. I tak oto urząd ma podkładkę, by nie powiedzieć obywatelowi, na co wydaje jego pieniądze.
Do tego dochodzi brak zrozumienia definicji informacji publicznej. A jest nią każda informacja w sprawach publicznych. Oznacza to, że np. informacja o klauzuli „tajne” nadal jest informacją publiczną, ale taką, której się nie udostępnia. Lektura wydanych przez sądy administracyjne wyroków podpowiada, że wciąż wiele z nich twierdzi, że informacja publiczna nie jest informacją publiczną. Organizacje pozarządowe zwykle to komentują tak: „znów ktoś twierdzi, że krzesło nie jest krzesłem”.
Co gorsza, nawet tworząc nowe przepisy, nie opieramy się dostatecznie na tym, czego jesteśmy świadkami. Na przykład podczas trwających właśnie prac nad nowelizacją ustawy o dostępie do informacji publicznej jej elementem powinny być analizy przepisów o tajemnicach. Ale takich analiz nie ma. A mając niespójny system prawny, żyjemy w kulturze tajności. ■
* Prawnik, autor serwisu VaGla.pl – Prawo i Internet
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.