Tylko niewolnicy i szaleńcy nie interesują się polityką, im wszystko jedno, jak żyją” – napisał Jacek Dukaj w „Innych pieśniach”. Nie bardzo polityką interesuje się też człowiek na wakacjach. To przecież kawał roboty – trzeba zwiedzać, robić zdjęcia, plażować i pływać, degustować lokalne przysmaki...
Ja jednak pojechałam na inne wakacje. Takie, gdzie ludziom nie jest wszystko jedno, jak żyją. Po latach rujnowania organizmu otrzeźwieli i próbują coś zrobić z sypiącym się zdrowiem. W dwa tygodnie trudno nadrobić zaległości, ale i tak rezultaty są zadziwiające. Kilka razy dziennie ćwiczenia dostosowane do stanu kuracjuszy, stosy surówek, lekko parowanych warzyw i szklanki świeżo wyciskanych soków działają cuda. Spada poziom cholesterolu, ciśnienie wraca do normy, można odstawić leki albo zmniejszyć dawkę. Nie trzeba żadnego narodowego programu zwalczania chorób cywilizacyjnych bypassami, operacjami i chemikaliami. Trzeba narodowi powiedzieć, że dwie trzecie chorób zwalcza się dwoma prostymi i tanimi jak barszcz sposobami: dietą i ruchem.
To jednak sposoby medycynie współczesnej nieznane. Weźmy chociażby polskie sanatoria. Warzyw i owoców jak kot napłakał, na talerzu biała bułka, mortadela i dżemik, na obiad codziennie mięso, a na honorowym miejscu – cukiernica. A przecież to właśnie dieta powinna być podstawą leczenia. I wtedy pieniądze podatnika nie marnowałyby się na kuracje, które niczego nie leczą. Właśnie tego oczekiwałabym od nowego ministra zdrowia. Postawienia na profilaktykę i leczenie naturalne, zanim zakwalifikuje się pacjenta do terapii lekami czy – nie daj Boże – operacji.
Cukrzyca typu drugiego jest w większości przypadków prosta do wyleczenia – wystarczy około sześciu tygodni diety opartej na warzywach i owocach, by organizm uregulował poziom cukru. Każdy chory powinien trafić na taką kurację, najpierw do sanatorium, a tam dostałby wskazówki, jak kontynuować dietę w domu. Kosztowałoby to znacznie mniej niż leczenie powikłań cukrzycy. Nie zarobiłyby jednak koncerny farmaceutyczne. I w tym problem.
Jeśli nie zrobimy porządku z chorobami cywilizacyjnymi, nigdy nie wystarczy pieniędzy na ich leczenie. System wchłonie wszystko. Trzeba zainwestować w szkolenie lekarzy. Nie mają pojęcia o wpływie diety, bo na studiach tego nie uczą. Chylę czoła przed PSL za wyrzucenie śmieciowego jedzenia ze szkół. Ale to za mało. Każdy rodzic powinien zostać przeszkolony, jakie konsekwencje ma karmienie pociechy lodami, cukrem i pizzą. Rośnie pokolenie grubasów, a rodzice patrzą na to z założonymi rękami, które zemdlałyby im od ucierania surówek. Zajęcia z dietetyki powinny być w szkołach, przychodniach i szpitalach – w tych ostatnich trzeba zmienić jadłospisy, bo biała bułka to śmierć! Przeznaczanie miliardów złotych na pigułki i operacje to wyrzucanie pieniędzy. No i jak chorzy ludzie mają pracować do 67. roku życia? Panie profesorze, cztery miesiące to mało, ale od czegoś trzeba zacząć! ■
* Dziennikarka Polsatu, gdzie m.in. prowadzi „Wydarzenia”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.