Podatki wzrostu czy podatki stagnacji?
Reformy przeprowadzone w Polsce na początku lat 90. zapewniły nam pozycję lidera przemian nie tylko w środkowej Europie, ale także wśród krajów określanych mianem emerging markets. Umożliwiły wzrost przekraczający nawet 7 proc. rocznie, złotówkę uczyniły najsilniejszą walutą regionu (obecnie myśli się już o całkowitym upłynnieniu jej kursu), pozwoliły na kilkusetkrotne zmniejszenie inflacji (do 8,5 proc. w ubiegłym roku), zachęciły do zainwestowania w Polsce ponad 30 mld dolarów i umożliwiły zgromadzenie podobnych rezerw walutowych. W tym czasie dochód na mieszkańca wzrósł ponaddwukrotnie, podobnie - realne dochody. Pierwsza reforma Balcerowicza wyczerpała jednak wszystkie rezerwy gospodarki. Obecnie rozwój nie będzie możliwy bez nowego impulsu, bez drugiego "liberalnego pchnięcia": uproszczenia i obniżenia podatków, zmniejszenia poziomu redystrybucji dochodu narodowego poprzez budżet, radykalnych cięć w wydatkach socjalnych, odbiurokratyzowania gospodarki, szybkiej prywatyzacji. Pierwszy krok we właściwym kierunku uczyniono w minioną sobotę po północy. W przyszłym roku zapłacimy podatki według stawek: 19, 29, 36 proc., zaś w roku 2001 będą tylko dwie stawki podatku: 18 i 28 proc. "To sukces polskich podatników" - skomentował decyzję rządu wicepremier Leszek Balcerowicz.
- Doświadczenie innych krajów pokazuje, że na liberalizacji gospodarki na dłuższą metę wszyscy wygrywają - uważa dr Witold Orłowski z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych w Łodzi. - W krótszej perspektywie tracą na ogół grupy, które muszą się zetrzeć z ostrą konkurencją rynkową. Dotyczy to głównie pracowników państwowych firm. Grupy te wykorzystują wszystkie dostępne środki (zwykle pozaekonomicznej natury), aby liberalizację określonego przedziału rynku odwlec w czasie lub jej przeszkodzić.
Potrzeba liberalizacji gospodarki nie wynika przy tym z doktrynalnych przesłanek, lecz z bieżących potrzeb i konieczności. Jeśli Polska ma za lat 20, a nie 50, osiągnąć europejski standard cywilizacyjny, PKB musi wzrastać przynajmniej o 7-8 proc. rocznie. To właśnie zakłada projekt budżetu na 2000 r. Zakłada także szybszą prywatyzację, by w 2005 r. sektor prywatny wytwarzał 90 proc. dochodu narodowego. Przewiduje się również ograniczenie wydatków publicznych - do 33-35 proc. PKB w 2010 r.
Liberalizacja gospodarki wiąże się przede wszystkim z obniżeniem i uproszczeniem podatków. - Polska gospodarka wciąż czeka na stworzenie zdrowych podstaw do szybkiego i długotrwałego rozwoju. Musimy przede wszystkim zreformować, czyli obniżyć, podatki bezpośrednie i wyraźnie zmniejszyć wydatki budżetowe. Obniżenia podatków można przy tym dokonać bez uszczerbku dla przychodów - uważa prof. Jan Winiecki, kierownik Katedry Międzynarodowego Handlu i Finansów Uniwersytetu Europejskiego Viadrina. - Im wyższe są podatki, tym niższy jest wzrost gospodarczy - dodaje Krzysztof Dzierżawski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Szczególnie ważny jest poziom podatków od przedsiębiorstw, gdyż decyduje o napływie bezpośrednich inwestycji. Niższą od Polski stawkę tego podatku mają na przykład Węgry (18 proc.), Łotwa (25 proc.) i Litwa (29 proc.). Polski rząd zamierza obniżyć podatek dochodowy od osób prawnych do 30 proc. w 2000 r. i stopniowo zmniejszać tę stawkę w następnych latach - do 22 proc. w 2004 r. Ma temu towarzyszyć zniesienie niemal wszystkich ulg inwestycyjnych.
- Potrzebna jest nie tylko obniżka, lecz i zmiana struktury podatków - przekonuje Krzysztof Dzierżawski. - Przede wszystkim należy zmniejszyć - minimum o połowę, czyli przynajmniej do 40 proc. - obciążenia nakładane na pracę. Na każdy 1000 zł płacy netto przypada obecnie 800 zł obciążeń w postaci podatku od osób fizycznych, składek na ubezpieczenia społeczne i inne fundusze celowe - fundusz pracy czy rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Utrzymując takie opodatkowanie pracy, nigdy nie zdołamy skutecznie zwalczyć problemu wysokiego bezrobocia.
Wedle specjalistów Centrum im. Adama Smitha, podatek dochodowy od osób prawnych jest w ogóle niepotrzebnym obciążeniem gospodarki, przynosi bowiem zaledwie 6-7 proc. wpływów do publicznej kasy. Jednocześnie jest to podatek wysoce demoralizujący: tym mniejszy, im większe koszty ponosi przedsiębiorstwo. - Uważamy za nieodzowną likwidację tego podatku - mówi Krzysztof Dzierżawski. - Dla zrekompensowania utraconych wpływów proponujemy wprowadzenie takich obciążeń, których szkodliwość dla gospodarki będzie mniejsza. Sprawdzonym w Europie i USA rozwiązaniem jest podatek obrotowy, którego stawka mogłaby wynosić 2 proc. Należałoby wprowadzić także umiarkowany, dwuprocentowy podatek od wartości środków trwałych przedsiębiorstw.
Znacznie trudniejsze od reformy podatków będzie obniżenie poziomu wydatków budżetowych w stosunku do dochodu narodowego. - Patrząc na dokonania krajów, które osiągnęły wysoki wzrost gospodarczy w długim czasie, wydaje się to nieodzowne. Udział wydatków budżetowych w dochodzie narodowym Korei, Tajwanu, a wcześniej Hiszpanii i Portugalii wynosił 20-35 proc. Polska redystrybuuje natomiast połowę dochodu narodowego - mówi prof. Jan Winiecki. Proponuje przyjęcie rozwiązań zastosowanych w Irlandii, gdzie dzięki zgodzie największych partii udało się w ciągu kilku lat radykalnie obniżyć wydatki budżetu: z 50 proc. dochodu narodowego do ok. 35 proc.
- Polsce na pewno przydałoby się drugie "liberalne pchnięcie" gospodarki - uważa Janusz Lewandowski, poseł Unii Wolności, były minister przekształceń własnościowych. Na szczęście byłoby ono także wymuszone standardami Unii Europejskiej. Dotyczą one głównie dawnych monopoli naturalnych, które były uważane za domenę własności publicznej (infrastruktura transportu, energetyka, gaz, telekomunikacja).
Henryka Bochniarz, prezes Polskiej Rady Biznesu, członek Zespołu ds. Odbiurokratyzowania Gospodarki, uważa, że już w pierwszej połowie lat 90. obserwowaliśmy systematyczny powrót do biurokratyzacji gospodarki, co przekładało się na wymierne straty. Wracały nawyki z poprzedniego systemu. Wydatki budżetowe w ciągu ostatnich dziesięciu lat spadły o 20 proc., natomiast nakłady na administrację wzrosły o 7 proc. W tym samym czasie podwoiła się liczba urzędników.
Tendencje antyliberalne sprzyjają też szerzeniu się korupcji. Przygotowywany przez rząd projekt prawa o działalności gospodarczej ma zatem ograniczyć możliwości korupcji. Jedną z najważniejszych zmian ma być zmniejszenie liczby koncesji - z 28 do 4 (najprawdopodobniej) - oraz zastąpienie części koncesji zezwoleniami.
- Konieczne jest radykalne zmniejszenie liczby obszarów gospodarki koncesjonowanych przez państwo. W ostatnim czasie mamy jednak do czynienia z odwrotnym procesem, czego dowodem są koncesje na handel produktami ropopochodnymi - mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club. Trudno też mówić o gospodarce wolnorynkowej, gdy połowa przemysłu znajduje się we władaniu państwa. Choć ze statystyk wynika, że 60 proc. PKB wytwarzają u nas firmy prywatne, należy pamiętać, iż przeważnie działają one w sferze usług.
Tymczasem efektywność inwestowania w sektorze prywatnym jest o 25 proc. wyższa niż w państwowym. Mimo to prywatyzacja wielu przedsiębiorstw jest odkładana - zwykle wskutek politycznych nacisków. W ubiegłym roku na przykład większość dochodów budżetowych pochodziła tylko z trzech transakcji: sprzedaży DT Centrum, części akcji banku Pekao SA oraz pierwszego etapu prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej SA. W 1998 r. zawarto 15-16 kontraktów kapitałowych, choć Ministerstwo Skarbu Państwa zapowiadało pięćdziesiąt.
Osiągnięcie długofalowego tempa rozwoju na poziomie 6-8 proc. rocznie będzie wymagało zmian strukturalnych: zmniejszenia deficytu budżetowego (co spowoduje obniżenie inflacji i wciąż wysokich stóp procentowych), redukcji obciążeń podatkowych przedsiębiorstw, a w dalszej kolejności także podatków od osób fizycznych - uważa prof. Stanisław Gomułka, wykładowca London School of Economics oraz doradca ministra finansów. W tym celu rząd musi prowadzić twardą politykę, zmierzającą do obniżenia wydatków budżetowych.
- W ostatnim okresie zmniejsza się udział naszego kraju w procesie światowej wymiany gospodarczej. Wprawdzie jest to związane ze słabszą koniunkturą w Europie Zachodniej, ale świadczy także o obniżaniu się konkurencyjności polskiej gospodarki - mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier. W ubiegłym roku wartość eksportu per capita wyniosła w Polsce 740 USD, czyli osiem razy mniej niż w Niemczech, 3-4 razy mniej niż w Hiszpanii i Portugalii. Wyprzedzają nas pod tym względem także Litwa, Słowacja, Czechy i Węgry. Zdaniem Bieleckiego, zaradzić temu może wyłącznie kontynuacja reform i budowanie konkurencyjnej przyszłości, czyli inwestycje w edukację, dalsza prywatyzacja oraz taka reforma systemu fiskalnego, która będzie umacniała elastyczność i konkurencyjność naszej gospodarki.
Podniesienie konkurencyjności nie będzie jednak możliwe bez ograniczenia wydatków budżetu. A kolejne grupy społeczne domagają się wręcz ich radykalnego podwyższenia. Protestujące pielęgniarki chcą na przykład zwiększenia składki przeznaczonej na finansowanie kas chorych. Porównują też standard opieki zdrowotnej w Polsce i w krajach Unii Europejskiej. Tymczasem dochód narodowy na mieszkańca jest w Niemczech siedmiokrotnie wyższy niż w Polsce, w USA i w Norwegii - dziewięciokrotnie, zaś w Szwajcarii prawie dziesięciokrotnie. Poziom i zakres finansowania powszechnej opieki medycznej jest więc u nas i tak dwukrotnie wyższy od tego, na jaki nas stać.
Łączne dotacje do rolnictwa stanowią u nas ok. 4 proc. PKB, podczas gdy w krajach Unii Europejskiej są trzykrotnie niższe. Dominują przy tym wydatki o charakterze socjalnym (na przykład dotacje dla Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego). Warto też pamiętać, że na Zachodzie w rolnictwie pracuje 4-5 proc. osób aktywnych zawodowo, podczas gdy w Polsce w tym sektorze zatrudnionych jest ok. 27 proc. ogółu pracujących. - Kolejny rząd nie ma odwagi powiedzieć rolnikom, że utrzymywanie 2 mln gospodarstw, z których zaledwie 600 tys. przynosi dochody, nie ma racji bytu - mówi prof. Antoni Leopold z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. W efekcie państwo wpada w pułapkę protekcjonizmu, niezwykle kosztownego dla podatnika.
- Zakupy i sprzedaże interwencyjne zabijają wolny rynek, który jest najlepszym regulatorem cen - uważa Jadwiga Seremak-Bulge, prezes Agencji Rynku Rolnego. Okazuje się przy tym (według badań OECD), że tylko 20 centów z każdego dolara wydanego na utrzymywanie cen płodów rolnych na wyższym od rynkowego poziomie trafia do kieszeni rolnika. Dlatego też bezpośrednie dopłaty do produkcji rolnej - jako bardziej efektywne - będą znacznie lepszym rozwiązaniem. Zdaniem Leszka Balcerowicza, sytuacji w rolnictwie nie da się jednak poprawić bez istotnych zmian w funkcjonowaniu Agencji Rynku Rolnego. Jej dotychczasowe działania doprowadziły do sztucznego wzrostu cen podstawowych artykułów żywnościowych i w konsekwencji do wyłączenia ich spod działania zasad rynkowych. Konsumenci płacą za żywność znacznie więcej, niż płaciliby, gdyby ceny regulował rynek, natomiast podatnicy muszą systematycznie dopłacać do kosztów magazynowania i sprzedaży (ze stratą) nadwyżek rolnych. Według wyliczeń ekspertów OECD, polscy konsumenci zapłacili za taką politykę rolną prawie 5 mld zł w latach 1991-1993 oraz ponad 14 mld zł w latach 1996-1998.
W Polsce (według danych Banku Światowego) aż 400 na 1000 ubezpieczonych pobiera rentę z tytułu częściowej lub całkowitej niezdolności do pracy, podczas gdy w Wielkiej Brytanii - 89. Wydatki brytyjskiego budżetu na renty wynoszą 2,6 proc. PKB, w Niemczech - 0,8 proc., w Polsce - 4 proc. Mamy przy tym więcej rencistów niż emerytów, co jest światowym fenomenem. Na nieszczelny system zasiłków chorobowych wydajemy 3-4 mln zł dziennie. W 1995 r. wydatki te pochłonęły 3,2 mld zł, w 1998 r. - już 6,6 mld zł. Gdyby udało się je zmniejszyć do poziomu, jaki utrzymują kraje UE, zlikwidowalibyśmy deficyt budżetowy.
Ten pobieżny przegląd problemów polskiej gospodarki dowodzi, że bez dokończenia liberalnej rewolucji Polsce nie uda się odrobić cywilizacyjnych opóźnień. Napięć społecznych nie rozwiąże rozdawanie pieniędzy podatników, lecz tworzenie nowych miejsc pracy, poprawianie konkurencyjności gospodarki, inwestowanie. Nie prowadzi do tego żadna "trzecia droga", ale sprawdzone mechanizmy rynkowe. Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że wielu nieudanych rozwiązań nie musi powtarzać. Może za to inicjować reformy, których nie udaje się wprowadzić w "zdemoralizowanych" przez państwo dobrobytu krajach Unii Europejskiej. Takim pomysłem był projekt podatku liniowego, do którego nie udało się jednak przekonać nawet polityków AWS. Nie chodzi zresztą o pojedyncze pomysły, lecz o koncepcję rozwoju Polski przez najbliższe lata. Dotychczas nikt nie przedstawił lepszego projektu niż grupa ekonomistów skupionych wokół Leszka Balcerowicza. To projekt dokończenia polskiej rewolucji liberalnej.
- Doświadczenie innych krajów pokazuje, że na liberalizacji gospodarki na dłuższą metę wszyscy wygrywają - uważa dr Witold Orłowski z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych w Łodzi. - W krótszej perspektywie tracą na ogół grupy, które muszą się zetrzeć z ostrą konkurencją rynkową. Dotyczy to głównie pracowników państwowych firm. Grupy te wykorzystują wszystkie dostępne środki (zwykle pozaekonomicznej natury), aby liberalizację określonego przedziału rynku odwlec w czasie lub jej przeszkodzić.
Potrzeba liberalizacji gospodarki nie wynika przy tym z doktrynalnych przesłanek, lecz z bieżących potrzeb i konieczności. Jeśli Polska ma za lat 20, a nie 50, osiągnąć europejski standard cywilizacyjny, PKB musi wzrastać przynajmniej o 7-8 proc. rocznie. To właśnie zakłada projekt budżetu na 2000 r. Zakłada także szybszą prywatyzację, by w 2005 r. sektor prywatny wytwarzał 90 proc. dochodu narodowego. Przewiduje się również ograniczenie wydatków publicznych - do 33-35 proc. PKB w 2010 r.
Liberalizacja gospodarki wiąże się przede wszystkim z obniżeniem i uproszczeniem podatków. - Polska gospodarka wciąż czeka na stworzenie zdrowych podstaw do szybkiego i długotrwałego rozwoju. Musimy przede wszystkim zreformować, czyli obniżyć, podatki bezpośrednie i wyraźnie zmniejszyć wydatki budżetowe. Obniżenia podatków można przy tym dokonać bez uszczerbku dla przychodów - uważa prof. Jan Winiecki, kierownik Katedry Międzynarodowego Handlu i Finansów Uniwersytetu Europejskiego Viadrina. - Im wyższe są podatki, tym niższy jest wzrost gospodarczy - dodaje Krzysztof Dzierżawski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Szczególnie ważny jest poziom podatków od przedsiębiorstw, gdyż decyduje o napływie bezpośrednich inwestycji. Niższą od Polski stawkę tego podatku mają na przykład Węgry (18 proc.), Łotwa (25 proc.) i Litwa (29 proc.). Polski rząd zamierza obniżyć podatek dochodowy od osób prawnych do 30 proc. w 2000 r. i stopniowo zmniejszać tę stawkę w następnych latach - do 22 proc. w 2004 r. Ma temu towarzyszyć zniesienie niemal wszystkich ulg inwestycyjnych.
- Potrzebna jest nie tylko obniżka, lecz i zmiana struktury podatków - przekonuje Krzysztof Dzierżawski. - Przede wszystkim należy zmniejszyć - minimum o połowę, czyli przynajmniej do 40 proc. - obciążenia nakładane na pracę. Na każdy 1000 zł płacy netto przypada obecnie 800 zł obciążeń w postaci podatku od osób fizycznych, składek na ubezpieczenia społeczne i inne fundusze celowe - fundusz pracy czy rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Utrzymując takie opodatkowanie pracy, nigdy nie zdołamy skutecznie zwalczyć problemu wysokiego bezrobocia.
Wedle specjalistów Centrum im. Adama Smitha, podatek dochodowy od osób prawnych jest w ogóle niepotrzebnym obciążeniem gospodarki, przynosi bowiem zaledwie 6-7 proc. wpływów do publicznej kasy. Jednocześnie jest to podatek wysoce demoralizujący: tym mniejszy, im większe koszty ponosi przedsiębiorstwo. - Uważamy za nieodzowną likwidację tego podatku - mówi Krzysztof Dzierżawski. - Dla zrekompensowania utraconych wpływów proponujemy wprowadzenie takich obciążeń, których szkodliwość dla gospodarki będzie mniejsza. Sprawdzonym w Europie i USA rozwiązaniem jest podatek obrotowy, którego stawka mogłaby wynosić 2 proc. Należałoby wprowadzić także umiarkowany, dwuprocentowy podatek od wartości środków trwałych przedsiębiorstw.
Znacznie trudniejsze od reformy podatków będzie obniżenie poziomu wydatków budżetowych w stosunku do dochodu narodowego. - Patrząc na dokonania krajów, które osiągnęły wysoki wzrost gospodarczy w długim czasie, wydaje się to nieodzowne. Udział wydatków budżetowych w dochodzie narodowym Korei, Tajwanu, a wcześniej Hiszpanii i Portugalii wynosił 20-35 proc. Polska redystrybuuje natomiast połowę dochodu narodowego - mówi prof. Jan Winiecki. Proponuje przyjęcie rozwiązań zastosowanych w Irlandii, gdzie dzięki zgodzie największych partii udało się w ciągu kilku lat radykalnie obniżyć wydatki budżetu: z 50 proc. dochodu narodowego do ok. 35 proc.
- Polsce na pewno przydałoby się drugie "liberalne pchnięcie" gospodarki - uważa Janusz Lewandowski, poseł Unii Wolności, były minister przekształceń własnościowych. Na szczęście byłoby ono także wymuszone standardami Unii Europejskiej. Dotyczą one głównie dawnych monopoli naturalnych, które były uważane za domenę własności publicznej (infrastruktura transportu, energetyka, gaz, telekomunikacja).
Henryka Bochniarz, prezes Polskiej Rady Biznesu, członek Zespołu ds. Odbiurokratyzowania Gospodarki, uważa, że już w pierwszej połowie lat 90. obserwowaliśmy systematyczny powrót do biurokratyzacji gospodarki, co przekładało się na wymierne straty. Wracały nawyki z poprzedniego systemu. Wydatki budżetowe w ciągu ostatnich dziesięciu lat spadły o 20 proc., natomiast nakłady na administrację wzrosły o 7 proc. W tym samym czasie podwoiła się liczba urzędników.
Tendencje antyliberalne sprzyjają też szerzeniu się korupcji. Przygotowywany przez rząd projekt prawa o działalności gospodarczej ma zatem ograniczyć możliwości korupcji. Jedną z najważniejszych zmian ma być zmniejszenie liczby koncesji - z 28 do 4 (najprawdopodobniej) - oraz zastąpienie części koncesji zezwoleniami.
- Konieczne jest radykalne zmniejszenie liczby obszarów gospodarki koncesjonowanych przez państwo. W ostatnim czasie mamy jednak do czynienia z odwrotnym procesem, czego dowodem są koncesje na handel produktami ropopochodnymi - mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club. Trudno też mówić o gospodarce wolnorynkowej, gdy połowa przemysłu znajduje się we władaniu państwa. Choć ze statystyk wynika, że 60 proc. PKB wytwarzają u nas firmy prywatne, należy pamiętać, iż przeważnie działają one w sferze usług.
Tymczasem efektywność inwestowania w sektorze prywatnym jest o 25 proc. wyższa niż w państwowym. Mimo to prywatyzacja wielu przedsiębiorstw jest odkładana - zwykle wskutek politycznych nacisków. W ubiegłym roku na przykład większość dochodów budżetowych pochodziła tylko z trzech transakcji: sprzedaży DT Centrum, części akcji banku Pekao SA oraz pierwszego etapu prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej SA. W 1998 r. zawarto 15-16 kontraktów kapitałowych, choć Ministerstwo Skarbu Państwa zapowiadało pięćdziesiąt.
Osiągnięcie długofalowego tempa rozwoju na poziomie 6-8 proc. rocznie będzie wymagało zmian strukturalnych: zmniejszenia deficytu budżetowego (co spowoduje obniżenie inflacji i wciąż wysokich stóp procentowych), redukcji obciążeń podatkowych przedsiębiorstw, a w dalszej kolejności także podatków od osób fizycznych - uważa prof. Stanisław Gomułka, wykładowca London School of Economics oraz doradca ministra finansów. W tym celu rząd musi prowadzić twardą politykę, zmierzającą do obniżenia wydatków budżetowych.
- W ostatnim okresie zmniejsza się udział naszego kraju w procesie światowej wymiany gospodarczej. Wprawdzie jest to związane ze słabszą koniunkturą w Europie Zachodniej, ale świadczy także o obniżaniu się konkurencyjności polskiej gospodarki - mówi Jan Krzysztof Bielecki, były premier. W ubiegłym roku wartość eksportu per capita wyniosła w Polsce 740 USD, czyli osiem razy mniej niż w Niemczech, 3-4 razy mniej niż w Hiszpanii i Portugalii. Wyprzedzają nas pod tym względem także Litwa, Słowacja, Czechy i Węgry. Zdaniem Bieleckiego, zaradzić temu może wyłącznie kontynuacja reform i budowanie konkurencyjnej przyszłości, czyli inwestycje w edukację, dalsza prywatyzacja oraz taka reforma systemu fiskalnego, która będzie umacniała elastyczność i konkurencyjność naszej gospodarki.
Podniesienie konkurencyjności nie będzie jednak możliwe bez ograniczenia wydatków budżetu. A kolejne grupy społeczne domagają się wręcz ich radykalnego podwyższenia. Protestujące pielęgniarki chcą na przykład zwiększenia składki przeznaczonej na finansowanie kas chorych. Porównują też standard opieki zdrowotnej w Polsce i w krajach Unii Europejskiej. Tymczasem dochód narodowy na mieszkańca jest w Niemczech siedmiokrotnie wyższy niż w Polsce, w USA i w Norwegii - dziewięciokrotnie, zaś w Szwajcarii prawie dziesięciokrotnie. Poziom i zakres finansowania powszechnej opieki medycznej jest więc u nas i tak dwukrotnie wyższy od tego, na jaki nas stać.
Łączne dotacje do rolnictwa stanowią u nas ok. 4 proc. PKB, podczas gdy w krajach Unii Europejskiej są trzykrotnie niższe. Dominują przy tym wydatki o charakterze socjalnym (na przykład dotacje dla Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego). Warto też pamiętać, że na Zachodzie w rolnictwie pracuje 4-5 proc. osób aktywnych zawodowo, podczas gdy w Polsce w tym sektorze zatrudnionych jest ok. 27 proc. ogółu pracujących. - Kolejny rząd nie ma odwagi powiedzieć rolnikom, że utrzymywanie 2 mln gospodarstw, z których zaledwie 600 tys. przynosi dochody, nie ma racji bytu - mówi prof. Antoni Leopold z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. W efekcie państwo wpada w pułapkę protekcjonizmu, niezwykle kosztownego dla podatnika.
- Zakupy i sprzedaże interwencyjne zabijają wolny rynek, który jest najlepszym regulatorem cen - uważa Jadwiga Seremak-Bulge, prezes Agencji Rynku Rolnego. Okazuje się przy tym (według badań OECD), że tylko 20 centów z każdego dolara wydanego na utrzymywanie cen płodów rolnych na wyższym od rynkowego poziomie trafia do kieszeni rolnika. Dlatego też bezpośrednie dopłaty do produkcji rolnej - jako bardziej efektywne - będą znacznie lepszym rozwiązaniem. Zdaniem Leszka Balcerowicza, sytuacji w rolnictwie nie da się jednak poprawić bez istotnych zmian w funkcjonowaniu Agencji Rynku Rolnego. Jej dotychczasowe działania doprowadziły do sztucznego wzrostu cen podstawowych artykułów żywnościowych i w konsekwencji do wyłączenia ich spod działania zasad rynkowych. Konsumenci płacą za żywność znacznie więcej, niż płaciliby, gdyby ceny regulował rynek, natomiast podatnicy muszą systematycznie dopłacać do kosztów magazynowania i sprzedaży (ze stratą) nadwyżek rolnych. Według wyliczeń ekspertów OECD, polscy konsumenci zapłacili za taką politykę rolną prawie 5 mld zł w latach 1991-1993 oraz ponad 14 mld zł w latach 1996-1998.
W Polsce (według danych Banku Światowego) aż 400 na 1000 ubezpieczonych pobiera rentę z tytułu częściowej lub całkowitej niezdolności do pracy, podczas gdy w Wielkiej Brytanii - 89. Wydatki brytyjskiego budżetu na renty wynoszą 2,6 proc. PKB, w Niemczech - 0,8 proc., w Polsce - 4 proc. Mamy przy tym więcej rencistów niż emerytów, co jest światowym fenomenem. Na nieszczelny system zasiłków chorobowych wydajemy 3-4 mln zł dziennie. W 1995 r. wydatki te pochłonęły 3,2 mld zł, w 1998 r. - już 6,6 mld zł. Gdyby udało się je zmniejszyć do poziomu, jaki utrzymują kraje UE, zlikwidowalibyśmy deficyt budżetowy.
Ten pobieżny przegląd problemów polskiej gospodarki dowodzi, że bez dokończenia liberalnej rewolucji Polsce nie uda się odrobić cywilizacyjnych opóźnień. Napięć społecznych nie rozwiąże rozdawanie pieniędzy podatników, lecz tworzenie nowych miejsc pracy, poprawianie konkurencyjności gospodarki, inwestowanie. Nie prowadzi do tego żadna "trzecia droga", ale sprawdzone mechanizmy rynkowe. Polska jest w tej szczęśliwej sytuacji, że wielu nieudanych rozwiązań nie musi powtarzać. Może za to inicjować reformy, których nie udaje się wprowadzić w "zdemoralizowanych" przez państwo dobrobytu krajach Unii Europejskiej. Takim pomysłem był projekt podatku liniowego, do którego nie udało się jednak przekonać nawet polityków AWS. Nie chodzi zresztą o pojedyncze pomysły, lecz o koncepcję rozwoju Polski przez najbliższe lata. Dotychczas nikt nie przedstawił lepszego projektu niż grupa ekonomistów skupionych wokół Leszka Balcerowicza. To projekt dokończenia polskiej rewolucji liberalnej.
Więcej możesz przeczytać w 26/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.