Amsterdam. W drodze na wakacje czekam na tamtejszym lotnisku na samolot. Trzyletni synek marudzi, idziemy zatem do sklepu. Maluch, oczywiście, na nasze nieszczęście, zażyczył sobie klocków Lego. No trudno. Tym razem było jednak warto, mam pomysł na felieton. Pan, który przyjmuje płatność kartą, pyta, czy chcę zapłacić w euro, czy w złotych. Na ekranie terminala pytanie o to, w jakiej walucie płacę, a sprzedawca sam z siebie mówi o polskim „zlotym”.
Dlaczego o tym piszę? Bo uzmysławia mi to, jaką drogę pokonała Polska przez ostatnie 26 lat. Dla mnie, człowieka wychowanego do 15. roku życia w socjalizmie, ćwierć wieku temu nie do wyobrażenia było, że polski złoty będzie wymienialny na Zachodzie, a dzieci będą, jak gdyby nigdy nic, bawić się lego. I jeszcze ten brak kontroli na granicy, paszport w domu, wolne media, korona na głowie Orła.
Wspominam rok 1988, gdy jako 14-latek z rodzicami i bratem pojechaliśmy do Grecji. Pierwsza stacja w Elladzie, po opuszczeniu komunistycznego raju (na granicy bułgarskiej zasieki, w Rumunii oszaleli na punkcie kawy Inki i biseptolu ludzie). I jeden amerykański dolar, który dostajemy od rodziców. Wreszcie jest – puszka zimnej coca-coli i guma do żucia. Do tego te kolory i zapachy. Choć oczywiście bieda aż piszczy – średnie zarobki w Polsce wtedy to 25 dol., podróżujemy na Peloponez autostopem, śpimy na trawnikach w parkach, jemy puszki z plecaka – to jednak Akropol, Kanał Koryncki, Epidauros, Delfy… I wciąż kolory i zapachy.
To, co ja mogę – przez wzgląd na wspomnienia – traktować jako niesamowity skok, młodzi Polacy uważają za normę. I chwała Bogu. Nie tylko dlatego, że mogą normalnie żyć, a nie na przykład zbierać bony, by kupić w Peweksie gumy Donald. Chodzi przede wszystkim o to, że nie mają żadnych kompleksów. I co więcej – mają ambicję. Ambicję, która będzie pchać nas do przodu, nie pozwoli osiąść na laurach. I wcześniej czy później doprowadzi do pokoleniowej zmiany na naszej scenie politycznej. Zmiany, która zaczęła się właśnie na naszych oczach w 2015 r.
Politycy, dla których szczytem marzeń jest coca-cola w sklepie i paszport w szufladzie, jeszcze tego nie rozumieją. To dlatego Bronisław Komorowski stawiał w swojej kampanii na „zgodę i bezpieczeństwo”. Dla niego osobiście, dłużej niż ja wychowanego w komunie, świat zmian już się skończył. Teraz potrzeba jedynie drobnych korekt. Podobnie Donald Tusk – myślał, że ciepła woda w kranie uprawnia go do administrowania. Spot o dziesięciu latach świetlnych był tego doskonałą ilustracją.
Inaczej myślą młodzi. Stąd bierze się ich zniechęcenie do „styropianowych” polityków. Stąd bierze się ich wola, by Polskę zmieniać. I nie chodzi tu wcale o rewolucję, antysystemowość, chęć wywrócenia stolika. Młodzi po prostu wiedzą, że świat może być uporządkowany lepiej. Że państwo może być przyjazne, a urzędnik nie musi być opryskliwy i wrogi. Ci młodzi to jedna z lepszych rzeczy, jaka spotkała nas w ostatnim czasie.
Polska osiągnęła blisko 70 proc. zamożności – w przeliczeniu na głowę mieszkańca – krajów UE. To wielki skok, ale gdy spogląda się na jego dynamikę i porównuje zamożność liczoną nie jedynie jako PKB per capita, ale jako szacunek całego zgromadzonego majątku, widać, jak długa droga, by ziściło się marzenie ambitnych Polaków – dogonienie zamożnych krajów Zachodu. By ono się spełniło, potrzebna nam jest ambicja. Dobrze zatem, że dochodzi ona dobitnie do głosu. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.