W urzędach pracy w całej Polsce coraz częściej słychać dialog, który wygląda mniej więcej tak. Urzędnik: „Mamy dla pana pracę. Za tysiąc pięćset na rękę. Oto skierowanie do firmy. Zaczyna pan od jutra”. „To niemożliwe” – odpowiada najczęściej po dłuższej ciszy bezrobotny, który statystycznie od co najmniej roku nie ma żadnego zatrudnienia. Powodów odmów jest sporo, ale większość ma podłoże w niewydolnym systemie pomocy społecznej. Ogromna część kwot przewidzianych na wsparcie najuboższych i pomoc w znalezieniu pracy jest ewidentnie marnotrawiona już na poziomie samorządu. System pomocy społecznej obecnie funkcjonujący w Polsce jest patologiczny i zamiast pomagać potrzebującym, najczęściej wspiera tych, którzy z korzystania z budżetowych pieniędzy uczynili sens życia. Dość powiedzieć, że oficjalnie bezrobotni rekordziści, którzy dość sprytnie poruszają się w gąszczu przepisów, są w stanie „zarobić” ponad 2 tys. zł na rękę, nie ruszając przysłowiowym palcem w bucie. Niestety, zwłaszcza w mniejszych miastach, taki system kwitnie w najlepsze. Tę swoistą prowincjonalną biedę samorządowcy bezrefleksyjnie utrzymują i utrwalają zasiłkami i daninami finansowanymi najczęściej z budżetu centralnego. Niedawno w 50-tysięcznej Nysie, gdzie bezrobocie należało do najwyższych w woj. opolskim, przeprowadzono eksperyment. Polegał na przymusowym kierowaniu do pracy przy porządkowaniu miasta osób długotrwale bezrobotnych, czyli tych, którzy byli zarejestrowani w urzędzie pracy i jednocześnie od co najmniej 12 miesięcy nie mieli żadnego zajęcia. Blisko połowa z nich odmówiła pójścia do pracy. Nyski eksperyment, poza najwyższym spadkiem bezrobocia w Polsce, przyniósł milionowe oszczędności dla budżetu państwa. Jak wyliczył były minister finansów Stanisław Kluza, gdyby ten program wprowadzić w całej Polsce, w skali kraju mielibyśmy ok. 2-3 mld zł oszczędności rocznie. Dramatycznie jest także w ośrodkach pomocy społecznej. Ostatni raport NIK dotyczył analizy efektywności kontraktów socjalnych, czyli metody, która w zamyśle jej autorów miała pomagać niezaradnym życiowo w powrocie na rynek pracy. Problem w tym, że NIK na pracy ośrodków pomocy społecznej nie zostawił suchej nitki. Bezsensowne szkolenia i kursy zawodowe, które nijak się miały do potrzeb przedsiębiorców, brak współpracy między instytucjami zajmującymi się pomocą dla bezrobotnych czy wreszcie wydawanie pieniędzy na działania pasywne, takie jak zasiłki, zamiast na działania aktywne, np. roboty publiczne czy staże, to tylko część zarzutów. Absurdów jest niestety więcej. Pieniądze podatników, które tak ochoczo wydają ośrodki pomocy społecznej, w żaden sposób nie wpływają na poprawę losu najbiedniejszych. Znane są przypadki, że dodatki mieszkaniowe z kasy gminy wypłacane są... właścicielom domów jednorodzinnych, a zasiłki okresowe trafiają niemal do każdego, kto we wniosku o pieniądze wpisze, że w okolicy nie ma dla niego pracy. Czy stać nas na tak ogromne marnotrawstwo? Te pieniądze powinny być wydatkowane np. na wsparcie rodzin z dziećmi. Jest takie polskie powiedzenie: „Czemuś biedny? Boś głupi!”. Żal jednak patrzeć, jak w tej roli występuje nasze Państwo... ■
* Burmistrz Nysy
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.