Nie jesteśmy jeszcze dość bogaci, aby płacić ofiarom przestępstw. Ale trzeba już o tym myśleć
Być może pod koniec XX wieku nie należy wracać pamięcią do praw i obyczajów osądzanych dzisiaj jako barbarzyńskie, ale czasami trudno się powstrzymać. Wystarczy przez moment zobaczyć w telewizji człowieka, któremu wyłupiono oczy. W Polsce, w 1995 r. Uczynił to zbrodniarz, który po pobiciu i obrabowaniu ofiary stwierdził, że to jego sąsiad. Wziął śrubokręt i...
Piękny obraz ludzi i kraju, jaki miałem po wizycie Jana Pawła II, został natychmiast zeszpecony przypomnieniem potwornej zbrodni. Prasa doniosła wprawdzie, że zasądzono na rzecz pokrzywdzonego znaczne odszkodowanie i rentę, ale przecież z góry wiadomo, iż sprawca tego nie zapłaci, bo siedzi w więzieniu i nie ma żadnego majątku. A skarb państwa też nie zapłaci, bo nie ma takiego obowiązku. Ofiara okrutnego przestępstwa i jej bliscy zdani są więc na siebie i dobre serce bliźnich. Sprawca zbrodni swoje odsiedzi, ale sprawiedliwości nie stanie się zadość.
I właśnie wtedy przychodzi refleksja, że przecież przez całe wieki - ba, przez większość historii ludzkości - sprawiedliwość dokonywała się inaczej. Biblijne "oko za oko, ząb za ząb" znalazło się w dawnym prawie jako zasada odwetu czy kara talionu - zwana po łacinie poena talionis (od słowa talio, oznaczającego odpłatę, wyrównanie krzywd). W myśl tej zasady przestępcę karano w sposób odzwierciedlający zbrodnię, co było w gruncie rzeczy dość precyzyjnym i dosłownym stosowaniem uniwersalnej formuły sprawiedliwości: każdemu, co mu się należy. A więc gdy ktoś umyślnie pozbawił drugiego życia, jego własne życie powinno być mu odebrane. Kantowski imperatyw kategoryczny to w istocie bardzo stara reguła: to, co uczyniłeś innemu, będzie uczynione tobie.
Początki wymiaru sprawiedliwości, wzięły się z potrzeby "krwawej zemsty"
Początki tego, co dzisiaj nazywamy wymiarem sprawiedliwości, wzięły się przecież z potrzeby "krwawej zemsty", którą jeszcze nie ze wszystkich zakątków świata wyparło publiczne prawo państwa. Osławiony polski zajazd szlachecki był przez wieki ważną, choć nie zawsze przez prawo Rzeczypospolitej tolerowaną formą prywatnego dochodzenia sprawiedliwości. Nie była to sprawiedliwość równa dla wszystkich, bo możny i bogaty łatwiej mógł się do niej odwołać niż biedny i podłego stanu. To prawda, zemsta bywa kosztowna i nie każdego na nią stać. Toteż często rezygnowano z zemsty za cenę okupu w pieniądzach lub innych dobrach. Zwaśnione strony próbowały się porozumieć, pojawiali się bezstronni mediatorzy i rozjemcy i nierzadko istotnie dochodziło do ugody. A dzisiaj? Dobrze zapamiętałem scenkę z "Ojca chrzestnego": ojciec pobitej i zgwałconej dziewczyny skarży się don Corleone, że sprawcy - chłopcy z dobrych domów - dostali jakieś śmieszne kary w zawieszeniu i prosi o wymierzenie im sprawiedliwości. I dobry don zgadza się skorygować nieco państwowy wyrok. Tak jak przed wiekami bywało. Dzisiejsza sprawiedliwość jest humanitarna i sterylna. Nie ma już dawnego okrucieństwa, krwi i tortur. Przynaj- mniej w Europie, bo na świecie jeszcze bywa różnie. Ludzkość chyba jednak tak bardzo przez wieki nie zmądrzała, skoro na przykład w Stanach Zjednoczonych wykonywane są wyroki śmierci po wielu latach od przestępstwa. Za pomocą zastrzyku, sterylnie, jak w szpitalu. Ciekawe, co byście Państwo powiedzieli na propozycję wyjęcia sprawcy oczu? Oczywiście, na stole operacyjnym i pod całkowitym znieczuleniem? Brrr...! Co ja plotę? Przecież to barbarzyństwo! Zostawmy emocje i pomyślmy, co można zrobić dzisiaj. Otóż w wielu państwach zachodnich od przeszło dwudziestu lat działają publiczne fundusze odszkodowań dla ofiar przestępstw. Wypłacają pieniądze, gdy sprawca jest nieznany bądź gdy nie stać go na odszkodowanie, a ofiara nie korzysta ze stosownego ubezpieczenia. Prawda, że nie jesteśmy jeszcze dość bogaci, aby płacić ofiarom przestępstw. Ale trzeba już o tym myśleć. Coś się przecież ludziom należy za odebranie im prawa do odwetu.
Piękny obraz ludzi i kraju, jaki miałem po wizycie Jana Pawła II, został natychmiast zeszpecony przypomnieniem potwornej zbrodni. Prasa doniosła wprawdzie, że zasądzono na rzecz pokrzywdzonego znaczne odszkodowanie i rentę, ale przecież z góry wiadomo, iż sprawca tego nie zapłaci, bo siedzi w więzieniu i nie ma żadnego majątku. A skarb państwa też nie zapłaci, bo nie ma takiego obowiązku. Ofiara okrutnego przestępstwa i jej bliscy zdani są więc na siebie i dobre serce bliźnich. Sprawca zbrodni swoje odsiedzi, ale sprawiedliwości nie stanie się zadość.
I właśnie wtedy przychodzi refleksja, że przecież przez całe wieki - ba, przez większość historii ludzkości - sprawiedliwość dokonywała się inaczej. Biblijne "oko za oko, ząb za ząb" znalazło się w dawnym prawie jako zasada odwetu czy kara talionu - zwana po łacinie poena talionis (od słowa talio, oznaczającego odpłatę, wyrównanie krzywd). W myśl tej zasady przestępcę karano w sposób odzwierciedlający zbrodnię, co było w gruncie rzeczy dość precyzyjnym i dosłownym stosowaniem uniwersalnej formuły sprawiedliwości: każdemu, co mu się należy. A więc gdy ktoś umyślnie pozbawił drugiego życia, jego własne życie powinno być mu odebrane. Kantowski imperatyw kategoryczny to w istocie bardzo stara reguła: to, co uczyniłeś innemu, będzie uczynione tobie.
Początki wymiaru sprawiedliwości, wzięły się z potrzeby "krwawej zemsty"
Początki tego, co dzisiaj nazywamy wymiarem sprawiedliwości, wzięły się przecież z potrzeby "krwawej zemsty", którą jeszcze nie ze wszystkich zakątków świata wyparło publiczne prawo państwa. Osławiony polski zajazd szlachecki był przez wieki ważną, choć nie zawsze przez prawo Rzeczypospolitej tolerowaną formą prywatnego dochodzenia sprawiedliwości. Nie była to sprawiedliwość równa dla wszystkich, bo możny i bogaty łatwiej mógł się do niej odwołać niż biedny i podłego stanu. To prawda, zemsta bywa kosztowna i nie każdego na nią stać. Toteż często rezygnowano z zemsty za cenę okupu w pieniądzach lub innych dobrach. Zwaśnione strony próbowały się porozumieć, pojawiali się bezstronni mediatorzy i rozjemcy i nierzadko istotnie dochodziło do ugody. A dzisiaj? Dobrze zapamiętałem scenkę z "Ojca chrzestnego": ojciec pobitej i zgwałconej dziewczyny skarży się don Corleone, że sprawcy - chłopcy z dobrych domów - dostali jakieś śmieszne kary w zawieszeniu i prosi o wymierzenie im sprawiedliwości. I dobry don zgadza się skorygować nieco państwowy wyrok. Tak jak przed wiekami bywało. Dzisiejsza sprawiedliwość jest humanitarna i sterylna. Nie ma już dawnego okrucieństwa, krwi i tortur. Przynaj- mniej w Europie, bo na świecie jeszcze bywa różnie. Ludzkość chyba jednak tak bardzo przez wieki nie zmądrzała, skoro na przykład w Stanach Zjednoczonych wykonywane są wyroki śmierci po wielu latach od przestępstwa. Za pomocą zastrzyku, sterylnie, jak w szpitalu. Ciekawe, co byście Państwo powiedzieli na propozycję wyjęcia sprawcy oczu? Oczywiście, na stole operacyjnym i pod całkowitym znieczuleniem? Brrr...! Co ja plotę? Przecież to barbarzyństwo! Zostawmy emocje i pomyślmy, co można zrobić dzisiaj. Otóż w wielu państwach zachodnich od przeszło dwudziestu lat działają publiczne fundusze odszkodowań dla ofiar przestępstw. Wypłacają pieniądze, gdy sprawca jest nieznany bądź gdy nie stać go na odszkodowanie, a ofiara nie korzysta ze stosownego ubezpieczenia. Prawda, że nie jesteśmy jeszcze dość bogaci, aby płacić ofiarom przestępstw. Ale trzeba już o tym myśleć. Coś się przecież ludziom należy za odebranie im prawa do odwetu.
Więcej możesz przeczytać w 27/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.