Mariai Paweł, Jola i Rafał, Agnieszka i Piotr, Ania i Jakub – to pary z mojego najbliższego środowiska, które świadomie nie zdecydowały się na in vitro. Wszystkie są szczęśliwymi rodzicami. Adoptowały dzieci. Agnieszka zaraz po adopcji zaszła w ciążę. Jest jeszcze Nina i Tadeusz, którym po dziesięciu latach oczekiwania urodziło się – naturalnie – dwoje dzieci. Wszyscy oni odmówili skorzystania z metody sztucznego zapłodnienia.
A jednak Kościół przegrał batalię o in vitro. Nawet jeżeli prezydent Komorowski – a kiedy ukaże się ten felieton, będzie to już wiadomo – skieruje całą ustawę lub jej pojedyncze zapisy do Trybunału Konstytucyjnego, a ten uzna ich niekonstytucyjność, odrzucając ustawę w części lub całości. Kościół przegrał, bo takie pary, jak wymieniłam, są w mniejszości. CBOS umieszcza je w grupie 17 proc. Polaków, którzy są przeciwni in vitro, wobec 76 proc., którzy akceptują stosowanie tej metody zapłodnienia. Proporcje te w ciągu kilku lat dyskusji o in vitro w zasadzie się nie zmieniły. Inaczej niż ponad 20 lat temu, gdy trwała dyskusja nad ustawą aborcyjną. Dzięki szerokiej kampanii społecznej, która prowadzona jest do dziś, trendy się odwróciły i obecnie proporcjonalnie jest więcej przeciwników niż zwolenników aborcji.
Dlaczego nie udało się to w przypadku in vitro? Przede wszystkim z braku szerokiej kampanii społecznej, która tłumaczyłaby, dlaczego ta metoda nie może być zaakceptowana z powodów nie tyle czy też nie tylko religijnych, ile czysto ludzkich. Zamiast tego Kościół ograniczył się do wydawania przez hierarchię komunikatów, listów, oświadczeń, a nawet gróźb. To znacznie prostsze, ale mało skuteczne.
Łatwiej, co zrozumiałe, trafić do przekonania, pokazując abortowane dzieci (jak jest to w kampanii antyaborcyjnej), niż pokazać, jak w laboratorium odbywa się „robienie” dziecka. Ale to nie usprawiedliwia braku kampanii społecznej Kościoła, braku pomysłu na nią. A wszystko, jak się wydaje, przez to, że nie włączyły się (albo zrobiły to tylko w minimalnym stopniu) osoby świeckie. I to jest główny powód przegranej Kościoła.
Zwolennikom sztucznego zapłodnienia udało się natomiast w ciągu kilku lat wprowadzić do języka, a także tytułu ustawy sformułowanie, że in vitro „leczy” niepłodność, co jest wierutnym kłamstwem. Doprowadzić do tego, że mało kto się dziwi, gdy premier rządu mówi o „prawie” rodziców do „kawałka” szczęścia, czyli „posiadania” dziecka, albo gdy prezydent Komorowski wyznaje, że jest za in vitro, bo jest za życiem.
I w ten sposób mamy uchwaloną przez parlament jedną z najbardziej liberalnych w Europie ustaw o in vitro. Najgorszą z możliwych. Jeśli trybunał nie podważy jej konstytucyjności, Kościół rozpocznie nową batalię. Oby także kampanię społeczną.
* Publicystka, adiunkt na UKSW, prowadząca portal Areopag21.pl
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.