Jak to miło, gdy o nas piszą, szczególnie po angielsku. Cała Polska czyta Normana Daviesa, każdy już zna „Skrwawione ziemie” Timothy’ego Snydera, najzagorzalsi krytycy Radosława Sikorskiego dodają: Anne Applebaum (prywatnie żona byłego marszałka Sejmu) to jednak klasa historyczka i kupują jej „Gułag” lub świeżą pracę o żelaznej kurtynie. Kochamy, gdy o naszych sprawach perorują z uznaniem na Harvardzie i w Oksfordzie. A teraz Polacy polubią Roberta Frosta. Brytyjczyka ze Szkocji, którego nowa książka podobno namiesza: może tym razem zechcemy pamiętać, że I Rzeczpospolita to było też nasze państwo. Jan Paweł II przyjeżdżał i prosił, żebyśmy jako Polacy dorośli do wielkości Unii Lubelskiej i zrozumieli, jaki sens ma tworzenie wspólnoty z Litwinami, Ukraińcami, a także narodami Europy Środkowej. Można powiedzieć, że jak na papieża aż nadto się angażował we wbijanie do głowy Polakom, żeby pamięci o naszych unijnych tradycjach nie chowali do muzeum.
PRL przyzwyczaił nas do państwa jednonarodowego i jednoreligijnego. Już w szkole wmawiano nam, że „Polska była od morza do morza”, jakby na Wołoszczyźnie Polacy mieszkali od tysiąca lat. Zapomnieliśmy, że Rzeczpospolita była nie tylko naszym domem. Czas wyciągnąć z lamusa historii starą mapę: jeśli ktoś pierwszy w Europie zmajstrował coś na kształt UE, to właśnie my: była unia Korony, czyli Polski, z Wielkim Księstwem, bez Grecji, ale za to ze wspólną walutą. I radziła sobie chyba lepiej niż dzisiejsza.
Lipiec w Cambridge. Niemal jednocześnie ukraiński intelektualista tłumaczy na brytyjskim uniwersytecie, że relacje Polski z Ukrainą były kolonialne, a w Kijowie grupa ekspertów wraca do tworzonej przez Piłsudskiego koncepcji międzymorza, czyli współpracy dawnych narodów poczciwinki I RP. Narody tamtej Unii miałyby dziś ze sobą blisko współpracować jako niezależne państwa. Ukraiński intelektualista Bogdan Osadczuk, będąc już na łożu śmierci, tłumaczył prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, że trzeba „niemądrego” Juszczenkę przekonać do nowej unii z Polską i takim fortelem wprowadzić Ukrainę do UE. Rzecz nie w tym, że na realizację międzymorza w realu nie ma dziś warunków politycznych i gospodarczych. Problem w tym, by nasi drodzy Ukraińcy się zdecydowali, czy myśmy ich kolonizowali, czy też mieliśmy w przeszłości wspólne państwo i coś z tego wynika; podobnie sprawa ma się z Litwinami i Białorusinami. Albo – albo. Albo Bandera, albo Petlura (i wtedy też Piłsudski).
Rzecz i w tym, byśmy i my sami sobie odpowiedzieli, czy bierzemy I RP i wypływające z jej tradycji pomysły Piłsudskiego na poważnie i uznajemy za swoje. I najtrudniejsze pytanie: czy jesteśmy w stanie podzielić się sprawiedliwie srebrami pozostałymi w spadku po dawnych czasach z innymi sierotami po naszej wspólnej unii, naszym międzymorzu wyśnionym, a nie tylko wspominać, że od Bałtyku po Morze Czarne żyli jedynie Polacy. ■
* Były europoseł, przewodniczący rady krajowej Polski Razem
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.