Bieszczadzki Worek, czyli kawałek Polski wciśnięty ostrym klinem w Ukrainę. Choć tej nazwy próżno szukać na mapach, używa jej każdy prawdziwy miłośnik Bieszczad. A przede wszystkim chce tam dotrzeć. Czemu? Bo przez lata był to teren niedostępny dla turystów, a jedynymi gośćmi byli pogranicznicy i urządzający polowania prominenci PRL, choćby premier Jaroszewicz. Po drugie to miejsce, w którym można poczuć historię – tę wielką i tę ludzką. Wciąż rosną tu drzewa owocowe, stoją przydrożne krzyże. To pamiątki po wsiach, które zostały wysiedlone w 1946 r. Po trzecie – bo dalej się nie da.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.