Pierwsza przynęta – cielęcy udziec – czekała na jednego z zamieszkujących zakamarki Los Angeles kojota już pod koniec kwietnia. W pobliżu krwistego kawałka mięsa naukowcy ustawili wykrywającą ruch kamerę. Przez kilka dni znęcone zapachem kojoty rzeczywiście podchodziły do kamery, ale niestety, szybko znikały. Dopiero w maju, w pobliżu centrum miasta, udało się schwytać pierwszego dorosłego osobnika, samicę, i zawiesić jej na szyi specjalną obrożę z GPS. Następny kojot, samiec, otrzymał obrożę kilka tygodni później. Złapano go w okolicy znajdującego się blisko centrum osiedla Silver Lake.
I tak rozpoczął się pierwszy w historii Los Angeles projekt badawczy związany z dzikimi zwierzętami. Ma wyjaśnić, dlaczego znane z westernów drapieżniki (z rodziny Canidae, czyli psowatych) wprowadziły się do jednej z największych miejskich aglomeracji w Stanach. Badania prowadzi Justin Brown, biolog z National Park Service, instytucji zarządzającej parkami narodowymi. Jego ekipa zamierza śledzić ruchy kojotów tak długo, aż dowie się, co jedzą, gdzie mieszkają i jak duża jest ich miejska populacja.
Życie w wielkim mieście
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.