Powrót gospodarki polskiej na drogę ekspansji będzie wymagał prawdopodobnie przejścia przez drugą falę restrukturyzacji
Uff! - drodzy czytelnicy - cóż za ulga!! Po wielomiesięcznym trzymaniu narodu polskiego w niepewności Andrzej Celiński wybrał w ubiegłym tygodniu SLD. Media, pojąwszy wagę jego "trudnej decyzji", podały zmaltretowanemu społeczeństwu wiadomość o niej prawie na pierwszym miejscu. Dzięki. Przy okazji, wdziewając na miejsce poprzednich nowe barwy partyjne, Celiński odważnie wystąpił przeciwko szaleństwu podziałów partyjnych, któremu wcześniej tchórzliwi politycy nie ośmielali się przeciwstawić. Dzięki. Teraz, kiedy mamy już dwa narodowe problemy z głowy - Andrzej Celiński znalazł sobie nową partię i napiętnował szaleństwo podziałów (wszyscy wstępują do SLD) - możemy się zająć sprawami mniej ważnymi.
Na przykład tym, że rozpoczęły się chyba lata chude w gospodarce. Robienie złych prognoz zawiera pułapkę. Każdy chce, by jego prognozy były trafne i kiedy wróży na czarno, to mimo woli, gdzieś w środku czuje satysfakcję ze złego. Kiedy zaś idzie ku dobremu, wówczas radość zmącona jest tym, że się źle prognozowało. Bardziej komfortowe są prognozy optymistyczne. Mimo wysilania mózgownicy, nie widzę jednak powodów, by miał nastąpić szybki powrót gospodarki do sześcio-, siedmioprocentowego wzrostu. Zresztą grono optymistów topnieje, a prognozy gospodarcze są rewidowane w dół. Co przemawia na naszą niekorzyść? Zacznę od czynnika, o którym się zapomina. Otóż w pierwszej połowie lat 90. nasz rynek dóbr przemysłowych pozostawał pod ochroną, podczas gdy rynek Wspólnoty Europejskiej dla polskich dóbr przemysłowych był systematycznie otwierany. Natomiast w drugiej połowie lat 90. przyszła kolej na naszą wzajemność. Ta asymetria na naszą korzyść w pierwszej połowie dekady była jedną z przyczyn rozpędzania się gospodarki, a kiedy w drugiej połowie korzystać zaczęli na niej eksporterzy z unii, musiała się stać czynnikiem hamującym ekspansję krajowego przemysłu. Na dodatek procesy gospodarcze mają inercję i gospodarka szła jeszcze jakiś czas siłą rozpędu, nawet kiedy zaczął działać hamulec w postaci nacisku importu dopływającego swobodniej na otwierający się rynek.
Drugi czynnik działający na naszą niekorzyść to demobilizacja firm, zwłaszcza tych w sektorze publicznym, które rozszerzający się rynek na ich produkty uznały za początek okresu mogącego trwać Bóg wie jak długo. Wyhamowało to radykalnie procesy racjonalizacji, szczególnie racjonalizacji zatrudnienia, i niebywale rozluźniło politykę płacową. W rezultacie firmy, których kierownictwa uległy złudzeniu, że jest dobrze i będzie jeszcze lepiej, pozbawiły się rezerw finansowych na zły czas. Na te dwa najgłębiej położone i dlatego trudniej dostrzegalne przyczyny dekoniunktury nałożyły się czynniki zewnętrzne, co rozwój gospodarczy, zwalniający od drugiego kwartału 1998 r., gwałtownie zahamowało.
Nie będzie łatwo do niego wrócić z miesiąca na miesiąc. Powrót gospodarki polskiej na drogę ekspansji będzie wymagał prawdopodobnie przejścia przez trwającą, być może kilka lat, drugą falę restrukturyzacji. Szkoda, że zaniechano jej, kiedy koniunktura była dobra. Teraz będzie trudniejsza - pociągnie między innymi więcej upadłości, zwolnienia z pracy i zapewne wzrost napięć socjalnych. Oczywiście nie ma mowy o powtórce czegoś, co przypominałoby najtrudniejszy okres początku lat 90. Nie sądzę jednak, byśmy automatycznie i szybko wrócili do "wspaniałej szóstki", jaką były lata 1992-1997. Konieczności wydatnego nasilenia restrukturyzacji w gospodarce nie da się obejść, można ją natomiast odwlekać, na przykład przez wymuszanie ustępstw na rządzie, co robią różne środowiska i co jest podsycane przez polityków opozycji. Jeżeli rządząca koalicja i rząd nie potrafią stawić czoła tym naciskom, wówczas możemy się znaleźć na ślepej drodze polityki bez drogowskazu.
Najpiękniejszy chyba lipiec w tym dziesięcioleciu niepodległości, a ja kraczę na jego zakończenie tak, że na pewno zapomnieliście już, Szanowni Państwo, o tej uldze z powodu decyzji Celińskiego. Więc ją przypominam, choć mógł nas mniej udręczyć, jak choćby ta blondwłosa posłanka z unii, która jednego dnia zamyślała o przystąpieniu do prawicowej frakcji Rokity, a już parę dni później wstąpiła do SLD.
Na przykład tym, że rozpoczęły się chyba lata chude w gospodarce. Robienie złych prognoz zawiera pułapkę. Każdy chce, by jego prognozy były trafne i kiedy wróży na czarno, to mimo woli, gdzieś w środku czuje satysfakcję ze złego. Kiedy zaś idzie ku dobremu, wówczas radość zmącona jest tym, że się źle prognozowało. Bardziej komfortowe są prognozy optymistyczne. Mimo wysilania mózgownicy, nie widzę jednak powodów, by miał nastąpić szybki powrót gospodarki do sześcio-, siedmioprocentowego wzrostu. Zresztą grono optymistów topnieje, a prognozy gospodarcze są rewidowane w dół. Co przemawia na naszą niekorzyść? Zacznę od czynnika, o którym się zapomina. Otóż w pierwszej połowie lat 90. nasz rynek dóbr przemysłowych pozostawał pod ochroną, podczas gdy rynek Wspólnoty Europejskiej dla polskich dóbr przemysłowych był systematycznie otwierany. Natomiast w drugiej połowie lat 90. przyszła kolej na naszą wzajemność. Ta asymetria na naszą korzyść w pierwszej połowie dekady była jedną z przyczyn rozpędzania się gospodarki, a kiedy w drugiej połowie korzystać zaczęli na niej eksporterzy z unii, musiała się stać czynnikiem hamującym ekspansję krajowego przemysłu. Na dodatek procesy gospodarcze mają inercję i gospodarka szła jeszcze jakiś czas siłą rozpędu, nawet kiedy zaczął działać hamulec w postaci nacisku importu dopływającego swobodniej na otwierający się rynek.
Drugi czynnik działający na naszą niekorzyść to demobilizacja firm, zwłaszcza tych w sektorze publicznym, które rozszerzający się rynek na ich produkty uznały za początek okresu mogącego trwać Bóg wie jak długo. Wyhamowało to radykalnie procesy racjonalizacji, szczególnie racjonalizacji zatrudnienia, i niebywale rozluźniło politykę płacową. W rezultacie firmy, których kierownictwa uległy złudzeniu, że jest dobrze i będzie jeszcze lepiej, pozbawiły się rezerw finansowych na zły czas. Na te dwa najgłębiej położone i dlatego trudniej dostrzegalne przyczyny dekoniunktury nałożyły się czynniki zewnętrzne, co rozwój gospodarczy, zwalniający od drugiego kwartału 1998 r., gwałtownie zahamowało.
Nie będzie łatwo do niego wrócić z miesiąca na miesiąc. Powrót gospodarki polskiej na drogę ekspansji będzie wymagał prawdopodobnie przejścia przez trwającą, być może kilka lat, drugą falę restrukturyzacji. Szkoda, że zaniechano jej, kiedy koniunktura była dobra. Teraz będzie trudniejsza - pociągnie między innymi więcej upadłości, zwolnienia z pracy i zapewne wzrost napięć socjalnych. Oczywiście nie ma mowy o powtórce czegoś, co przypominałoby najtrudniejszy okres początku lat 90. Nie sądzę jednak, byśmy automatycznie i szybko wrócili do "wspaniałej szóstki", jaką były lata 1992-1997. Konieczności wydatnego nasilenia restrukturyzacji w gospodarce nie da się obejść, można ją natomiast odwlekać, na przykład przez wymuszanie ustępstw na rządzie, co robią różne środowiska i co jest podsycane przez polityków opozycji. Jeżeli rządząca koalicja i rząd nie potrafią stawić czoła tym naciskom, wówczas możemy się znaleźć na ślepej drodze polityki bez drogowskazu.
Najpiękniejszy chyba lipiec w tym dziesięcioleciu niepodległości, a ja kraczę na jego zakończenie tak, że na pewno zapomnieliście już, Szanowni Państwo, o tej uldze z powodu decyzji Celińskiego. Więc ją przypominam, choć mógł nas mniej udręczyć, jak choćby ta blondwłosa posłanka z unii, która jednego dnia zamyślała o przystąpieniu do prawicowej frakcji Rokity, a już parę dni później wstąpiła do SLD.
Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.