Zwolnij: dożynki” – tabliczki tej treści witały wszystkich zmotoryzowanych, którzy w ostatnich dniach chcieli wziąć udział w świątecznym zakończeniu corocznych żniw i rozpędzeni wjeżdżali do podmiejskich wsi. Dożynki, czyli święto plonów, jeszcze trzymają się dzielnie. Tradycja trwa.
Pracowite, lecz niespieszne życie na wsi wciąż dość mocno opiera się miejskiemu szaleństwu. Tradycyjna msza święta rozpoczyna uroczystości. Starannie sformowany korowód dożynkowy, w którym obok siebie dumnie kroczą rolnicy, strażacy z ochotniczych straży pożarnych, panie z koła gospodyń wiejskich i nieliczne, lecz roześmiane dzieci, niespiesznie podąża w kierunku boiska przy wiejskiej świetlicy. Dzielenie się chlebem wypieczonym z tegorocznej mąki. Kto nie miał takiego chleba w ustach, może tylko żałować. Smak, zapach i chrupiąca skórka przypominają smaki dzieciństwa. Obiad pod zadaszonym placem z obowiązkowym wyborem mięs: od śląskiej rolady, klusek i czerwonej kapusty po potrawy kresowe i góralskie. Obowiązkowy kompot. Wszak województwo opolskie to tygiel wielu kultur i tradycji.
Rozmowy przy stole toczą się wokół bieżących wydarzeń politycznych i problemów rodzinnych. Jest normalnie. Problem z tegoroczną suszą jest, ale większość rolników przyjmuje ją jako dopust boży i nie użala się nad swoim losem. Jak Bóg da, to odrobią straty w kolejnych latach. Spokojnie i bez emocji. Tutaj tempo życia od wielu lat wyznacza natura. Tutaj nie ma miejsca dla tych, którzy chcą życie przeżyć na skróty i bez należytej pokory.
Po obiedzie czas na część oficjalną. Podziękowania, przemówienia, konkurs koron żniwnych i wręczanie nagród najlepszym rolnikom. Po odbiór pamiątkowych medali podchodzą spracowani starsi ludzie. Młodych rolników brak. W przerwie uroczystości jest okazja na krótką pogawędkę z proboszczem. Spytany o liczbę ślubów i chrzcin w swojej parafii, uśmiecha się smutno i mówi, że tego typu wydarzeń ma zaledwie dwa lub trzy w ciągu roku. Za to pogrzebów kilkanaście. I tutaj zaczyna się problem. Wieś przestaje potrzebować młodych rolników, hodowców i plantatorów. Wytrzebione stada, zniszczony przed laty polski przemysł cukierniczy zapewne już nigdy się nie odrodzą.
Tak jest na przykład z hodowlą krów mlecznych. Było ich w okolicy tak dużo, że zaczęto budować nowoczesną mleczarnię. Budowę skończono, ale niestety, zbiegło się w to w czasie z ustaleniem nieszczęsnych „kwot mlecznych”, które sprawiły, że obecnie w okolicy łatwiej jest zobaczyć gipsowego dinozaura niż zwykłą krowę. Mleczarnia oczywiście nie funkcjonuje.
Młodzi są doskonałymi obserwatorami i wiedzą, że w starciu z rolniczymi gigantami nie mają żadnych szans. I żadne bzdurne programy typu „Rolnik szuka żony” tego nie zmienią. Ucieczka trwa. Wieś staje się doskonałym miejscem do zamieszkania. Cisza, spokój, coraz lepsza infrastruktura oraz często piękne widoki rekompensują z nawiązką miejski hałas i gwar. Jednocześnie, niestety, wieś nie jest miejscem do pracy dla młodych ludzi. Skutki tego odczujemy zapewne już wkrótce. �
* Burmistrz Nysy
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.