Skandal niewakacyjny

Skandal niewakacyjny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Poprawność językowa nie ma znaczenia i norma moralna też nie ma znaczenia. Czy można zdradzić żonę w czasie wakacji? W czasie wakacji można. Po wakacjach - szóste: nie cudzołóż!
Pytanie pewnej stacji telewizyjnej (w Polsce): czy można wybaczyć wakacyjny romans męża (żony)? I odpowiedzi: 1520 głosów, że można, 1328 - że nie można. Zainteresowałem się tą notatką prasową nie dlatego, że w kraju uznającym się za pobożny, katolicki i pełen miłości bliźniego prawie połowa ankietowanych uważa, że nie można bliźniemu (i to w dodatku najbliższemu, kochanemu) wybaczyć grzechu. Zainteresowało mnie w tej notatce jedno słowo - "wakacyjny".

Wakacyjny romans - to znaczy co? Że wszystko jest wtedy takie wypoczynkowe, takie na luzie, zdrada małżeńska także? Tak mam to rozumieć? Cudzołóstwo popełnione w listopadzie ma swój ciężar gatunkowy, natomiast popełnione w lipcu... Właściwie nie powinno się mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Urlop jest! Traktujmy wszystko wypoczynkowo - zdają się sugerować autorzy pytania. Spodziewam się w najbliższych miesiącach równie "inteligentnych" pytań, które będą sugerowały, że właściwie w grudniu można kraść. Czy w okresie wzmożonych zakupów na Boże Narodzenie można wybaczyć klientowi, że coś ukradł? Albo inne: czy w szczególnie popularne imieniny (na przykład 23 kwietnia - Wojciecha i Jerzego) można wybaczyć kierowcom, że prowadzą po alkoholu? A nawet wybaczyć im przejechanie przechodnia na pasach?
Nie wymieniam nazwy stacji telewizyjnej, która zadała to "wakacyjne" pytanie, bo właściwie każda stacja telewizyjna w Polsce mogłaby - niestety - je zadać. Takie mam przynajmniej wrażenie, gdy słucham chlupotu tego, co się wylewa z akwarium zwanego telewizorem. Szczególnie teraz, podczas wakacji. Nie rozumiem, dlaczego rozrywka i wypoczynek mają polegać na chlupocie. Ponieważ jednak tak zostało przyjęte, nie bardzo wiem, czy dotyczy to wszystkich dziedzin.
Profesor Jerzy Bralczyk i profesor Andrzej Markowski rozmawiali w "Gazecie Wyborczej" z dziennikarzami o polszczyźnie. Powodem tej rozmowy był "Słownik poprawnej polszczyzny" autorstwa drugiego z profesorów. Po zapewnieniu nas, że "język jest czymś żywym i ciągle się zmienia", dochodzimy do konkretów. - Kolega Bralczyk i ja od iluś już lat "robimy w języku"- mówi prof. Markowski i dodaje: - Nauczyliśmy się, co to jest celownik, co to narzędnik (...). I obserwujemy, jak pan śpiewa, że "życie jest nowelą", że "chciałby się pożalić, ale nie ma do kogo". Jeżeli się nam sześć razy w tygodniu powtarza, że człowiek nie ma się do kogo, zamiast komu pożalić... - To w pewnym momencie musimy to uznać za normę?! - pyta dziennikarka. - A widzi pani inne wyjście? - pytaniem na pytanie odpowiada prof. Bralczyk.

Niech przynajmniej język opiera się schamieniu. Wystarczy nam tego, co dzieje się w życiu politycznym i społecznym


Bardzo żałuję, że prof. Bralczyk mnie nie zadał tego pytania, bo ja bym mu tak nie odpuścił, jak to zrobili dziennikarze "Gazety". A wszystko stąd, że ogólnie zapanowała tendencja, że właściwie nie ma to znaczenia. Co nie ma znaczenia? A nic, kochani. Nic nie ma znaczenia. Poprawność językowa nie ma znaczenia i norma moralna też nie ma znaczenia. Czy można zdradzić żonę w czasie wakacji? W czasie wakacji można. Po wakacjach - szóste: nie cudzołóż!
Ale skoro prof. Markowski wie, co to narzędnik i co celownik, to chciałbym go zapytać, czy wie, co to biernik? Oto na pytanie dziennikarza: "Jeśli polityk publicznie zadeklaruje: "Jem kotlet", co jest dopuszczalne w mowie potocznej, czy popełni błąd?" prof. Markowski odpowiada: "Popełni niestosowność stylistyczną"! Otóż przyznam się, że nie bardzo rozumiem, dlaczego użycie biernika jest niestosownością. Co jem? Kotlet! Jem makaron. Jem obiad! Miałby odpowiedzieć: "jem kotleta", używając dopełniacza?
Oczywiście, ja wiem, że są wakacje, ale byłbym przeciwny wakacyjnej normie językowej, bo ona zostanie już na zawsze. Dlaczego matoł, który nie zna języka i pisze teksty piosenek, będzie za chwilę uhonorowany oficjalną normą nadaną przez profesorów jego bełkotowi? Niech przynajmniej język opiera się schamieniu i rozpuszczeniu w bylejakości. Wystarczy nam tego, co dzieje się w życiu politycznym i społecznym i co jest nam przedstawiane jako wzór, norma i reforma, czyli naprawa. Naprawa czegoś, co było niedobre. Oto przykład. Na oczach całego społeczeństwa, w przytomności dziennikarzy, rządu, posłów - wszystkich nas, krótko mówiąc - dokonano w Polsce przekrętu finansowego w skali rzadko spotykanej: oszukano wszystkich! Wszystkich dokładnie - czterdzieści milionów ludzi! Dokonano tego oficjalnie. Prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, niejaki Stanisław Alot, nie przekazuje praktycznie wcale pieniędzy podatników na wybrane przez nich fundusze emerytalne. Prezes Alot zalega na sześćset milionów złotych! Ponieważ jednak mamy wakacje, nasz kochany rząd z panem premierem postanowili się tym nie przejmować. Jedźmy sobie na urlop - powiedzieli - a Alot niech kombinuje, jak naprawić to, co zepsuł. W ten sposób prezes został na urzędzie, a premier publicznie się ośmieszył (żeby dosadniej się nie wyrazić) demonstrowaniem nam słownych plecionek, że najtrudniejsze reformy (w tym tę ZUS-owską) mamy za sobą i czekają nas teraz spokojniejsze lata.
Premier oczywiście może mi mówić o satysfakcji rządu z wprowadzonych reform. Ja premierowi zaś mam obowiązek mówić o skandalu i bezkarnej, obrzydliwej nieodpowiedzialności urzędników jego administracji.

Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: