W Polsce dyskusja o obecnej fali uchodźców zatonęła w powodzi emocji. Ten mechanizm prowadzenia dyskusji publicznych funkcjonował u nas już wcześniej, a w kilku sprawach po prostu dominował. Na przykład w sprawie katastrofy smoleńskiej, gdzie główna część awantury, bo przecież nie debaty, ogniskowała się wokół tego, kto „wierzy” bądź „nie wierzy w zamach”. Zawsze efekt był ten sam: dezintegracja społeczeństwa i wzrost wzajemnej wrogości między obywatelami, wśród pojęciowego oraz informacyjnego chaosu. Charakterystyczną cechą tego typu debat jest abstrahowanie od analizy faktów, a w każdym razie powszechne uznanie jej za wyłącznie służebną. To znaczy używa się argumentów, które czasem nawet opierają się na faktach, ale to, co się naprawdę liczy, to nie te przytaczane fakty, lecz emocjonalna temperatura.
W dyskusji o problemie uchodźców czy też migrantów z jednej strony mamy więc argumenty na wysokim „C” moralnym, a za to na żenującym poziomie intelektualnej analizy. Epatuje się nieszczęściem, krzywdą, wali po głowach moralnym obowiązkiem, nie zadając sobie trudu, by się zastanowić, jak wygląda sedno problemu, kim dokładniej są ludzie, których te działania miałyby dotyczyć, co należałoby konkretnie zrobić i jakie to przyniesie skutki zarówno bezpośrednie, jak i odłożone. Z drugiej zaś strony króluje budzenie strachu i wrogości do obcych – muzułmanów.
Głosiciele otwartości, ostatnio podkreślający, że chodzi o „uchodźców” z terenów objętych wojną, a nie imigrantów ekonomicznych, nie odpowiadają na pytanie, jak w sytuacji chaosu odróżnić jednych od drugich? Nie próbują też wyjaśnić, jak Polska miałaby upilnować tysiące ludzi, które w znacznej części nie będą chciały u nas pozostać? Jak w kraju, w którym zabezpieczenia socjalne są nędzne i fatalnie działają, z jednej strony zapewnić imigrantom możliwość przeżycia czy dobro najbardziej upragnione, czyli mieszkanie, a z drugiej nie spowodować konfliktu ze wzburzonymi „tubylcami”, gdyby pomoc dla przybyszów okazała się większa niż dla nich. Przez 26 lat nie dorobiliśmy się sprawnego systemu integracji tych nielicznych imigrantów, którzy u nas pozostawali, to niby jak on ma się teraz urodzić?
Piękna jest wielokulturowość i wzbogacająca, zwłaszcza gdy kształtuje się samoistnie przez wieki, ale to, co stało się w miastach Europy Zachodniej, gdzie pojawiła się widoczna dla przybysza z zewnątrz kastowość, dzielnice ciemnoskórych „metojków”, zajmujących się głównie zadaniami, których nie chcą wykonywać obywatele, to prosta droga do poważnych społecznych kłopotów. Całe dzielnice mieszkańców słabo zintegrowanych kulturowo z krajem gospodarzy to siedlisko radykalnych islamistów. I wysoki socjal niewiele tu pomaga. Czy można się dziwić, że w Polsce mało kto ma ochotę na taki scenariusz? Nazywanie tego „ksenofobią” to nic innego jak bezsensowna obelga.
Z drugiej strony powtarzanie opowieści o islamistach we wszelkich możliwych wydaniach to granie na najbardziej elementarnej emocji, czyli strachu. Z całą pewnością przytłaczająca większość imigrantów to nie żadni islamiści. Islamizm to zbrodnicza ideologia wyrosła na gruncie islamu, ale z nim nietożsama. Często nie mniej pożywki dla swych bojowników czerpiąca z żyjącej w nienormalnych warunkach diaspory w Europie niż z krajów Bliskiego Wschodu. W ogromnej większości uchodźcy, a także ekonomiczni migranci, to normalni ludzie tacy jak ja i wy. Niemniej w grupie 10 tys. przybyszów wystarczy, by połowa słabo integrowała się w Polsce, a wśród nich było 50 „zaczadzonych” – by zaczęły się kłopoty. „Kłopoty” zaś mają to do siebie, że napędzają wrogość. Kto podsyca tę niechęć i stereotyp obcych jako „potworów”, bierze na siebie odpowiedzialność za zło, które może wywołać. Kto mydli ludziom oczy pensjonarskim bełkotem, zamiast mówić prawdę – też ją na siebie bierze.
Rękę w rękę nasi polityczni oszuści i medialni manipulatorzy, za którymi podąża zawsze chętna do bitki tłuszcza, ruszyli właśnie na spacerek krawędzią przepaści. Obyśmy się wszyscy w niej nie znaleźli.■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.