A w Rzymie nie chcą wiedzieć, który z nich się zbliża, ospałej myśli nic już nie porwie do buntu, więc trawią dni i noce na biustach kurtyzan lub piszą podręczniki miłosnego kunsztu”. Jakże ten opis z wiersza Jerzego Czecha „Barbarzyńcy” zatrważająco idealnie pasuje do współczesnej Europy.
Stary Kontynent jest dziś niczym Imperium Rzymskie w schyłkowym okresie swojego istnienia. Rzymianie przez liczne podboje, za którymi szły stabilna administracja i instytucje prawne, wytworzyli trwały ład społeczny na swym rozległym terytorium. Nie ustrzegli się jednak tego, co zazwyczaj trapi dojrzałe cywilizacje, które osiągają sukces i dobrobyt, a mianowicie – strasznego zgnuśnienia. Gdy w V w. zachodnie cesarstwo padało pod naporem najazdów barbarzyńców, za bardzo nie miał kto go bronić.
Niestety, wiele wskazuje na to, że z podobnym procesem mamy dziś do czynienia w zachodniej Europie. Kontynent wyblakłych imperiów, które rządziły swego czasu całym światem, odcinający dziś kupony od dawnej potęgi, przejadający wypracowane przez przodków bogactwo i upojony wiecznym melanżem przeżywa właśnie współczesną wersję najazdu barbarzyńców. Model państwa dobrobytu dominujący na Starym Kontynencie wabi swym hojnym socjalem obcych kulturowo, opętanych ideologią wojującego islamu przybyszów.
Wydawać by się mogło, że wobec ewidentnie negatywnych doświadczeń w promowaniu w zachodniej Europie polityki multikulti dla wszystkich będzie jasne, że powinniśmy się wystrzegać bezrefleksyjnego przyjmowania islamskich imigrantów. Jednak otwartość wobec nich wciąż silnie wybrzmiewa w debacie publicznej, neguje się niemożność pogodzenia europejskich wartości z kulturą islamu, „wielu twierdzi, że to tylko plotka, pod ich rządami można żyć – to też są ludzie” – znów nieodparcie nasuwają się skojarzenia z przywołanym na początku wierszem Czecha. Kuriozalnie wręcz brzmią w tym wszystkim mainstreamowi publicyści w stylu Żakowskiego czy Lisa, którzy tak bardzo wstydzą się za nasz kraj, wyłamujący się z europejskiej solidarności. Zaiste wstyd to wielki, że mamy czelność raz na jakiś czas delikatnie wyłamać się z owej mitycznej europejskiej solidarności, która u każdego innego tak łatwo ulatuje przy najmniejszej okazji, ot choćby wraz z rosyjskim gazem, by na wskroś solidarnie ominąć Polskę północnym gazociągiem.
Przeciwstawia się również zaściankowym ksenofobom, miłujących wolność postępowców, czekających z otwartymi rękoma na egzotycznych przybyszów. Wbrew pozorom jednak niczym nieskrępowana imigracja nijak się ma do wolnościowej polityki. Przyjmowanie wszystkich jak leci to przecież dla tubylców nic innego jak przymusowa integracja. Prawdziwie wolnościowa polityka zapewnia obywatelom prawo decydowania o tym, kogo chcą, a kogo nie chcą w swoim sąsiedztwie, co klarownie wyłożył jeden z klasyków współczesnego libertarianizmu Hans-Hermann Hoppe.
Pamiętajmy o tym, byśmy nigdy nie musieli, jak zgnuśniali Rzymianie, uznać, że „nie ma co się bronić, zewsząd brak pomocy, a przecież zawsze lepszy od wojny jest pokój”. ■
* Prezes Stowarzyszenia KoLiber
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.