Polska debata przedwyborcza bardziej przypomina magiel niż poważną dyskusję o stanie państwa. A jest o czym dyskutować. Na przykład w opublikowanym w ostatnich dniach Globalnym Raporcie Innowacyjności, przygotowanym przez naukowców z Uniwersytetu Cornella, w kategorii efektywności innowacji Polska plasuje się na dalekim 93. miejscu. Dla porównania – Czechy zajmują 11. lokatę, Słowacja 48., a Węgry 35. W omówieniu tego raportu tygodnik „The Economist” zaliczył Polskę do grupy tzw. nieefektywnych innowatorów. Żaden inny kraj Europy Środkowo-Wschodniej nie zasłużył sobie na to niechlubne miano.
Przywołany wskaźnik opisuje relację nakładów na innowacje do ich efektów. Jego niska wartość szczególnie niepokoi, gdyż oznacza, że nawet jeśli wydatki na badania i rozwój zostaną zwiększone, to nie należy się spodziewać silnego wzrostu innowacyjności naszej gospodarki. Zmiany w tym obszarze blokują wadliwe regulacje, utrudniające m.in. nawiązywanie współpracy biznesu z nauką. Hamulcowym jest słabe i nieinteligentne państwo.
W polskiej debacie kwestie te nie mają szansy ujrzeć światła dziennego. Szkoda. Tematami dnia stają się tylko obietnice polityków, którzy często sami ich nie rozumieją. I tak na przykład premier Ewa Kopacz mami wyborców kuriozalną deklaracją o likwidacji składek do ZUS i NFZ. Podstawowym problemem Polski jest jednak to, że proste rezerwy wzrostu zaczynają się wyczerpywać. Tania i względnie młoda siła robocza to przeszłość. Teraz kluczem do sukcesu jest zwiększanie wydajności produkcji, czyli m.in. innowacje – tak zdolność ich przyciągania, jak i tworzenia nowych.
Z drugiej strony warunkiem kreacji innowacji fundamentalnych jest silny i powiązany z biznesem sektor nauki i wyższych uczelni. Aż się marzy, aby w toku kampanii przedwyborczej któraś z sił politycznych postawiła postulat takiego wzmocnienia wyższych uczelni, aby nasze dwa flagowe uniwersytety – Jagielloński i Warszawski – w ciągu najbliższej dekady stały się wiodącymi ośrodkami naukowymi Europy Środkowo-Wschodniej.
Jaki jednak pomysł mają polscy politycy na politykę gospodarczą w kontekście nieuchronnego zderzenia się z granicą imitacyjnego wzrostu? Próżno ich szukać w programach. Te koncentrują się na stronie wydatkowej (podatki, ulgi), a mało miejsca poświęcają rozwiązaniom stymulującym rozwój m.in. przez wzrost wydajności produkcji, co osiąga się zwykle poprzez zwiększenie poziomu innowacyjności, a ten z kolei poprzez modernizację sektora nauki i szkolnictwa wyższego. Patrząc na polską debatę o polityce gospodarczej, mam poczucie, że odwołuje się ona często do kategorii, które dotyczą kwestii drugorzędnych dla rozwoju. Brak w niej nowych pojęć, idei i koncepcji. A świat idzie do przodu. Chociażby w ostatnim tygodniu prezydent Obama wydał rozporządzenie, zgodnie z którym w procesie stanowienia prawa w USA legislatorzy muszą odwoływać się do osiągnięć nauk behawioralnych. Dużo jeszcze przed nami na drodze do inteligentnego państwa. �
* Kierownik Katedry Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.