Idziemy na zastraszający rekord. W tym roku umrze o ok. 20 tys. więcej Polaków, niż się ich urodzi. GUS podał właśnie, że w pierwszych siedmiu miesiącach tzw. ujemny przyrost naturalny wyniósł 13 tys. Nigdy po II wojnie światowej nie było tak źle. Wiem, że mogą już Państwa nudzić kolejne doniesienia o starzeniu się ludności, zapaści demograficznej, ludnościowym pandemonium itp. Sęk w tym, że choć jeszcze tego nie odczuwają Państwo na własnej skórze, dramatyczna sytuacja demograficzna odciśnie już za chwilę głębokie i bardzo nieprzyjemne piętno na życiu każdego z nas.
Pierwsza fala ludnościowego tsunami – Polska będzie jednym z najszybciej starzejących się krajów świata – uderzy w młodych. Ponieważ nasi politycy nie mają odwagi, by reformować systemy emerytalne, a nawet prześcigają się w obietnicach, co by tu jeszcze „dać emerytom” i jak przywrócić wcześniejsze emerytury, to właśnie młodzi zostaną najpierw dodatkowo obciążeni wyższymi podatkami, by sfinansować świadczenia starszych. Będzie to o tyle kuriozalne, że już teraz co trzeci złoty wydawany przez nasze państwo wędruje do portfeli emerytów lub rencistów. To nadzwyczaj dużo, biorąc pod uwagę strukturę wieku naszych obywateli. Nie jesteśmy jeszcze starzy, dopiero będziemy.
Ponieważ w pierwszym rzucie po głowie dostaną młodzi – będzie ich wyjeżdżać jeszcze więcej niż dotychczas. To jeszcze bardziej zredukuje liczbę nowo narodzonych dzieci. A już teraz prognozy są dramatyczne. Wystarczy wspomnieć, że według danych GUS w 2020 r. urodzi się zaledwie 339 tys. Polaków, podczas gdy umrze ich 395 tys. Ujemny przyrost sięgnie astronomicznej liczby 55 tys. Ale to jedynie łagodne sygnały ostrzegawcze. Pięć lat później ta liczba ma się zwiększyć do 121 tys. Urodzi się wtedy zaledwie 285 tys. dzieci, a umrze blisko 400 tys. osób.
Prognoza zakłada, że nie wydarzy się nic nadzwyczajnego. Jeśli jednak politycy dalej będą szermować hasłami obniżania wieku emerytalnego i powrotu do przywilejów emerytalnych – będzie jeszcze gorzej. To prosta droga do katastrofy, o doganianiu bogatego Zachodu możemy zapomnieć.
Oznacza wyhamowanie rozwoju, kolejne fale emigracji, zapaść na rynku zdrowia i pracy, utratę przez Polskę pozycji międzynarodowej, ucieczkę kapitału, drastyczne cięcia wydatków i obniżenie poziomu życia. I tak w kółko – spirala demograficznego pandemonium. Tak źle być nie musi. Możemy jeszcze podjąć wysiłek łagodzenia, choć już nie zatrzymania, tych zjawisk. Potrzeba jednak nadzwyczajnych działań – ponadpartyjnego konsensusu, że sprawa naszej demografii to największe wyzwanie, jakie stoi przed Polską.
Doświadczenia międzynarodowe dowodzą, że polityka demograficzna może przynosić efekty. Potrzebne są jednak do tego co najmniej cztery rzeczy: szeroki zestaw działań (nie jednorazowe akcje), własne narzędzia (to, co zadziałało np. w Szwecji, nie musi zadziałać w Polsce), długofalowość (bezpieczeństwo rodzin liczy się w latach, a nie kadencjach) oraz pieniądze. Ponadto Polska musi wreszcie opracować realistyczny, wręcz brutalny program ściągania do siebie obcokrajowców – bliskich nam kulturowo (ci asymilują się łatwiej) oraz tych, których potrzebujemy (z dostarczyciela zdolnych ludzi powinniśmy przedzierzgnąć się w drapieżnika prowadzącego drenaż mózgów).
Nie ma nic cenniejszego niż ludzie, mądre kraje biją się o nich bez pardonu. Jeśli nie chcemy za chwilę zbierać kości z pobojowiska naszej Wspólnoty, powinniśmy przestać ględzić, chwalić się sukcesami, zaklinać rzeczywistość. Powinniśmy zacząć wreszcie działać. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.