Pędzel, plakat, wiadro, ciepła woda. Tak się zaczyna wyborcza przygoda. Kiedyś pojedynek na plakaty trwał do samej ciszy. Szczyt sprytu polegał na tym, by w ostatnim momencie zakleić konkurencję, najchętniej z własnej listy. Kto ostatni naklei, ten ma szczęście i wygrywa! Kampanijne wojny plakatowe przyszły wraz z niepodległością – za komuny mało kogo obchodziły wyborcze afisze.
Wieszanie plakatów to znak osobistego poświęcenia dla konkretnego kandydata, to najwyższy stopień politycznej przyjaźni. Klaskać na wiecu działacze potrafią każdemu politykowi, wpłacić pieniądze na kampanię – tu czasami też gra rolę osobista kalkulacja, ale przebrać się we flanelową koszulę, poczekać do zmierzchu i chyłkiem ruszyć po okręgu z wiadrem z klejem? Plakatują przyjaciele, rodzina, kiedyś spotkałem znanego na południu Polski adwokata, który zdjąwszy togę, zakładał nocą stary sweter turecki – jeszcze z lat 80. – i ruszał na wyborczą wojnę za swojego kandydata. Zalepiał przystanki, płoty i sklepy, i tak co dzień.
Nasze demokratyczne plakatowanie dobijają wielkie pieniądze partii. Lepiej przecież kupić billboardy. Wraz z plakatami ucieka duch rywalizacji. To dlatego we Francji zakazano używania wielkich powierzchni reklamowych na wybory: obywatele sami wieszają plakaty, oszczędzają i pokazują, że szanują każdy grosz.
A z plakatami odchodzą spotkania wyborcze po domach kultury: dzisiaj, jeśli są, to wyglądają jak wieczór autorski z wiersza Szymborskiej: „Dwanaście osób jest na sali,/ już czas, żebyśmy zaczynali./ Połowa przyszła, bo deszcz pada,/ reszta to krewni”. Teraz wszystko musi być pod kamerę – krótkie, z konfetti, bez dodatkowych pytań, oczywiście podrasowane przez firmę eventową. Beata Szydło da się zapamiętać z udanych, krótkich wieców w amerykańskim stylu.
Każda kampania ma swoją modę: a to amerykański plan do kolan, a to portret z bliska z uciętym czubkiem głowy, błękitną koszulę Kwaśniewskiego czy białą Petru. W 2012 r. plakaty walczących na śmierć i życie o prezydenturę Francji F. Hollanda i N. Sarkozy’ego były niemal identyczne, zgodne z trendem. I tak w swych wyidealizowanych graficznych formach patrzą na nas z billboardów coraz bardziej jak bliźniaczki lub przynajmniej podobne do siebie kuzynki polskie kandydatki na premierkę – z PiS i PO.
Tabloidy zachwycone. Wreszcie coś nowego: jest tajemniczy talizman! Przynosi szczęście! Jak Palikotowi medium z końca świata, którego się podobno radził. Tadeuszowi Iwińskiemu kojarzy się z obrzędami wudu na Haiti, a dziennikarce, uwaga, z poświęceniem eseldowskich samochodów na św. Krzysztofa – w kampanii Magdaleny Ogórek.
To tylko bursztyn. Najlepsza forma tej kampanii, wyrazisty bałtycki kamień Barbary Nowackiej. Jest w nim coś subtelnego i świeżego, jest pamięć o matce i nadzieja na powagę dla lewicy. ■
* Historyk, publicysta, pracuje w ISP PAN
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.