Wymagające od siebie rządy w normalnych czasach wydają mniej pieniędzy, niż otrzymują z podatków. To ekonomiczny zdrowy rozsądek” – przekonywał w ubiegłym tygodniu podczas debaty w brytyjskim parlamencie kanclerz George Osborne, odpowiednik naszego wicepremiera i ministra finansów. Ale na słowach konserwatywny gabinet nie skończył. Uchwalił, trudno to sobie wyobrazić w Polsce, zakaz zadłużania się rządu. Ustawowy zakaz deficytu.
Brytyjczycy poszli śladem Niemców. Także politycy nad Renem doszli już trzy lata temu do wniosku, że niebezpieczne i nieuczciwe wobec przyszłych pokoleń jest ciągłe zaciąganie długów. Od 2016 r. także u naszych zachodnich sąsiadów wchodzi w życie zakaz zadłużania się. Co ciekawe oba te kraje znajdują się w bardzo dobrej kondycji gospodarczej. W Niemczech bezrobocie jest najniższe w UE (4,5 proc.), nad Tamizą wynosi 5,5 proc. Wzrost gospodarczy nad Renem notuje solidne 2 proc., na Wyspach – 2,5 proc. Nie jest to zatem efekt kryzysu.
Cóż tymczasem dzieje się w Polsce? Od czasu, gdy rządy przejęła Platforma Obywatelska z „najlepszym ministrem finansów” Janem Vincentem-Rostowskim, mamy do czynienia wręcz z eksplozją długu. Wzrósł on z 524 mld zł w 2007 r. do blisko 930 mld zł w 2013 r. Prawie się zatem podwoił. Ktoś powie, że kryzys i trzeba porównywać ten wzrost do wzrostu całej naszej zamożności. Może i kryzys, ale z drugiej strony cały czas mieliśmy wzrost gospodarczy i miliardy złotych z UE. A dług wzrósł z 44,2 proc. naszego PKB w 2007 r. do 55,7 proc. w 2013 r. To nieumiejętność radzenia sobie z jego wzrostem spowodowała decyzję o grabieży z OFE 150 mld zł. W efekcie, na papierze, dług zmalał w 2014 r. do 50 proc. PKB.
Nasi władcy nawet na chwilę nie zrobili sobie przerwy w zadłużaniu rodaków. W tym roku nasze zobowiązania wzrosną o ponad 50 mld zł, w przyszłym – sam deficyt budżetu ma się zbliżyć do 55 mld zł.
„To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa” – pisał Adam Smith w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”. Jeśli spojrzeć na to, co się dzieje w naszych finansach, musimy zacząć się bać. W czasach nieustającego wzrostu, dopalaczy z Unii i dość dobrej sytuacji demograficznej nasze długi rosną i rosną. Wyobraźcie sobie Państwo, że dzieje się to w waszych domach. Mimo że pracujecie, macie na utrzymaniu niewiele dzieci, musicie nieustannie zaciągać długi. Urosły już one do rozmiarów tego, co zarabiacie w ciągu trzech lat. Innymi słowy: by je spłacić, musielibyście nie wydawać przez ten okres ani złotówki na nic innego. A perspektywy nie są najlepsze. Na pewno będziecie mieć na utrzymaniu więcej dzieci (na poziomie kraju będziemy mieć więcej osób starszych), zarabiać więcej nie będziecie (nasz wzrost gospodarczy raczej będzie hamował, niż przyspieszał).
Żyjemy ponad stan, tak jest od lat. Grzechem śmiertelnym jest jednak to, że zadłużamy się w czasach dobrej koniunktury, wiedząc, że dzieci, które będą musiały oddać zaciągane długi, będzie coraz mniej.
Czy doczekamy się polityka, męża stanu, który wyjdzie na sejmową mównicę i powie to samo, co George Osborne? Co więcej, nie tylko powie, ale wcieli to w życie. Decyzja tak naprawdę, w demokracji, zależy od Państwa. Teraz jest czas dokonywania wyborów. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.