Czy nie może być tak, że każdy z nas ma drzewo, które będzie rosło w skrzyni na balkonie? Czy klozety nie mogą być ładne, a pisuary tak zróżnicowane jak ci, którzy z nich korzystają?
1.Wiceprezydent miasta stołecznego nie chce odpowiadać za wygląd Marszałkowskiej, gazety grożą daremnie, że straci zaufanie wyborców, tak jakby ważniejsze nie było zaufanie biznesmenów, którzy podkupują - jeśli wierzyć "Rzeczpospolitej", to jest to doborowa lista - naszych przedstawicieli darmową whisky, kotletami i prokop disco. Cóż, jeśli władze miasta nie chcą, proponuję żebyśmy zabrali się sami za porządki. Po pierwsze, powiedziano nam w konstytucji, że władzę naród sprawuje za pośrednictwem przedstawicieli i bezpośrednio, a po drugie - że bezpośrednio też stosują się przepisy konstytucji.
2.W Wiedniu pewien artysta zrobił majątek, rozbijając monotonię blokowisk i nowoczesnej architektury kolorowymi kolumienkami, nierówną posadzką ułożoną z połamanych kafelków i drzewami na dachu. To wszystko jest oczywiście tylko ilustracją szerszego programu, który ten człowiek - z domu Stowasser, co zniemczył do końca na Hundertwasser, a co można by, zgodnie z najnowszą sejmową ustawą, spolszczyć na Stowodny - propagował. Czy na przykład nie może być tak, że każde okno jest inne, dzięki czemu zamiast nieludzkiego ciągu identycznych okien ciągnących się kilometrami każde okno jak inne oko spoglądać będzie na nas? Czy nie może być tak, że każdy z nas ma drzewo, które będzie rosło w skrzyni na balkonie? Czy klozety nie mogą być ładne, a pisuary tak zróżnicowane jak ci, którzy z nich korzystają? Te i dziesiątki podobnych haseł zmierzają w jednym kierunku, jakim jest indywidualizacja masówki, którą stworzyła komunalna architektura i estetyka funkcjonalizmu. Zarzut kiczu odpiera Hundertwasser powszechną sympatią, z jaką spotyka się jego eksperymentalny projekt - domy, spalarnia śmieci, świątynia - wśród oglądających, także polskich turystów.
3.Ci ostatni naprawdę mają co myśleć. Dziesiątki lat budownictwa socjalistycznej tandety, z którą musiała się godzić estetyka profesorskiej architektury, przekształciły krajobraz polski w jeden z najbrzydszych w Europie. Gdyby jeszcze naturalne zróżnicowanie terenu wprowadzało ożywienie, ale mamy tutaj do czynienia z przewagą niziny, która wpływa także na płaskość pomysłów i życia duchowego. Póki był dworek, a nad czworakami i błotem górowała zgrabna wieżyczka kościelna, nawet w guwernerskiej rodzinie rodziły się talenty muzyczne. Dzisiaj niezgrabne pomysły przywracania tytulatury nie istniejącym polskim "hrabiom", ba, spotkałem niedawno w druku nawet "wicehrabiego", niewiele pomogą, bo kto wychował się wśród blokowisk na wielkiej nizinie europejskiej, ten wysoko się nie wzbije, co najwyżej może kiełbaski z rożna popijać chivas regal zamiast wyborowej. Fantazja została jeszcze tylko wśród Cyganów. Budują oni zazwyczaj skomplikowane domostwa, opatrzone kilkunastoma wieżyczkami, co wygląda jak pałac wołoskiego wielmoży przeniesiony w mazowieckie piaski. Rzecz wzbudza śmiech u przejeżdżającej polskiej arystokracji ducha zamiast wdzięczności, że ktoś oto stara się przezwyciężyć naszą narodową poziomość.
4.Roz-stowodnić Polskę, roz-stowodnić krajobraz postkomunistyczny! Zacząć od blokowisk, gdzie przynajmniej jedno wejście w przynajmniej jednym bloku na pięć mogłoby zostać poddane indywidualizującej kuracji. SARP mogłoby rozpisać krajowy konkurs na możliwie tanie i łatwe sposoby dekomunizacji bloków, w których przecież przyjdzie żyć jeszcze wiele lat sporej części narodu. To jest i tak na tyle paskudne, że zaiste nic już od strony estetycznej Polsce nie zaszkodzi. Parkany kolejowe i fabryczne, podobnie jak miejskie pasaże, są zasmarowane graffiti jak w każdym mieście na świecie. Czy nie można by pójść dalej i zasmarować te, pożal się Boże, wieżowce na wysokość pchlego skoku? Oglądałem kiedyś w Berlinie jedyny ładny Reichstag, kiedy zawinął go w płachty przedsiębiorczy artysta Christo. Niestety, odbudowano go dzisiaj, pozostawiając na szczęście trochę graffiti zrobionych cyrylicą w starym słowiańskim stylu przez żołnierzy Armii Czerwonej, których z syberyjskiego lasu wywołał Hitler. Czy to, co podarował nam Stalin w zamian za dopilnowanie, aby Niemcy spalili Warszawę pod czujnym okiem Armii Czerwonej, a więc Pałac Kultury i Nauki, nie doczeka się nigdy artystycznego happeningu na światową skalę? Christo musiałby pewnie uruchomić łódzkie tkaczki, żeby utkały płachtę, w jaką można byłoby zawinąć to dziedzictwo socjalizmu straszące w samym środku stolicy. A potem dobrze pomalować i obsadzić drzewkami na mających naśladować Sukiennice daszkach, bo kiedy już oczyści się plac Defilad ze straganów, to budowla ta ujawni się w całej swej brzydocie.
5.Oby tylko konkurencją nie były chrześcijańskie świątynie. Na razie mieszkam obok Trasy Łazienkowskiej i muszę podziwiać coś, co z nabożnego zamiaru poczęte zrealizowało się w ramach cygańskiej estetyki. Swój udział w paskudzeniu Warszawy mają zresztą wszyscy, nie wyłączając Stanów Zjednoczonych; powinny one odbudować na cześć nowego sojuszu ze swym starym sojusznikiem pałacyk państwa Dziewulskich zamiast biurowca, który oszpecił jeden z paru ładnych fragmentów starej Warszawy, a mianowicie Aleje Ujazdowskie. Inna rzecz to zachowanie warszawskiej pamięci. Kto z cudzoziemców, którzy przemierzają to wesołe w lecie, ale powszechnie uważane za jedno z brzydszych w świecie miasto, wie, co tutaj się stało ponad pięćdziesiąt lat temu. Socjalistyczna tandeta zasłoniła splantowane ruiny, nie zostawiono ani jednej, aby dawała świadectwo o rozmiarach zniszczenia, nie ma tego, co widać w mniej zniszczonych miastach, a więc tablic, które pokazywałyby, jak ten plac czy ulica wyglądały w 1945 r. Niedługo pamięć o zniszczeniu Drezna będzie lepsza niż pamięć o zniszczeniu Warszawy. Piszę o Warszawie, bo w niej żyję, gdybym żył w Poznaniu, domagałbym się wysadzenia w powietrze pawilonowego paskudztwa, które popsuło Stary Rynek. Każdy z nas ma w tym kraju coś do zrobienia, bo zepsuto nawet Zakopane, mimo że smreki zasłaniają, co mogą. Teraz dobry moment, żeby o tym pisać, bo obywatele Trzeciej Rzeczypospolitej zaczynają wracać z wojaży po świecie.
2.W Wiedniu pewien artysta zrobił majątek, rozbijając monotonię blokowisk i nowoczesnej architektury kolorowymi kolumienkami, nierówną posadzką ułożoną z połamanych kafelków i drzewami na dachu. To wszystko jest oczywiście tylko ilustracją szerszego programu, który ten człowiek - z domu Stowasser, co zniemczył do końca na Hundertwasser, a co można by, zgodnie z najnowszą sejmową ustawą, spolszczyć na Stowodny - propagował. Czy na przykład nie może być tak, że każde okno jest inne, dzięki czemu zamiast nieludzkiego ciągu identycznych okien ciągnących się kilometrami każde okno jak inne oko spoglądać będzie na nas? Czy nie może być tak, że każdy z nas ma drzewo, które będzie rosło w skrzyni na balkonie? Czy klozety nie mogą być ładne, a pisuary tak zróżnicowane jak ci, którzy z nich korzystają? Te i dziesiątki podobnych haseł zmierzają w jednym kierunku, jakim jest indywidualizacja masówki, którą stworzyła komunalna architektura i estetyka funkcjonalizmu. Zarzut kiczu odpiera Hundertwasser powszechną sympatią, z jaką spotyka się jego eksperymentalny projekt - domy, spalarnia śmieci, świątynia - wśród oglądających, także polskich turystów.
3.Ci ostatni naprawdę mają co myśleć. Dziesiątki lat budownictwa socjalistycznej tandety, z którą musiała się godzić estetyka profesorskiej architektury, przekształciły krajobraz polski w jeden z najbrzydszych w Europie. Gdyby jeszcze naturalne zróżnicowanie terenu wprowadzało ożywienie, ale mamy tutaj do czynienia z przewagą niziny, która wpływa także na płaskość pomysłów i życia duchowego. Póki był dworek, a nad czworakami i błotem górowała zgrabna wieżyczka kościelna, nawet w guwernerskiej rodzinie rodziły się talenty muzyczne. Dzisiaj niezgrabne pomysły przywracania tytulatury nie istniejącym polskim "hrabiom", ba, spotkałem niedawno w druku nawet "wicehrabiego", niewiele pomogą, bo kto wychował się wśród blokowisk na wielkiej nizinie europejskiej, ten wysoko się nie wzbije, co najwyżej może kiełbaski z rożna popijać chivas regal zamiast wyborowej. Fantazja została jeszcze tylko wśród Cyganów. Budują oni zazwyczaj skomplikowane domostwa, opatrzone kilkunastoma wieżyczkami, co wygląda jak pałac wołoskiego wielmoży przeniesiony w mazowieckie piaski. Rzecz wzbudza śmiech u przejeżdżającej polskiej arystokracji ducha zamiast wdzięczności, że ktoś oto stara się przezwyciężyć naszą narodową poziomość.
4.Roz-stowodnić Polskę, roz-stowodnić krajobraz postkomunistyczny! Zacząć od blokowisk, gdzie przynajmniej jedno wejście w przynajmniej jednym bloku na pięć mogłoby zostać poddane indywidualizującej kuracji. SARP mogłoby rozpisać krajowy konkurs na możliwie tanie i łatwe sposoby dekomunizacji bloków, w których przecież przyjdzie żyć jeszcze wiele lat sporej części narodu. To jest i tak na tyle paskudne, że zaiste nic już od strony estetycznej Polsce nie zaszkodzi. Parkany kolejowe i fabryczne, podobnie jak miejskie pasaże, są zasmarowane graffiti jak w każdym mieście na świecie. Czy nie można by pójść dalej i zasmarować te, pożal się Boże, wieżowce na wysokość pchlego skoku? Oglądałem kiedyś w Berlinie jedyny ładny Reichstag, kiedy zawinął go w płachty przedsiębiorczy artysta Christo. Niestety, odbudowano go dzisiaj, pozostawiając na szczęście trochę graffiti zrobionych cyrylicą w starym słowiańskim stylu przez żołnierzy Armii Czerwonej, których z syberyjskiego lasu wywołał Hitler. Czy to, co podarował nam Stalin w zamian za dopilnowanie, aby Niemcy spalili Warszawę pod czujnym okiem Armii Czerwonej, a więc Pałac Kultury i Nauki, nie doczeka się nigdy artystycznego happeningu na światową skalę? Christo musiałby pewnie uruchomić łódzkie tkaczki, żeby utkały płachtę, w jaką można byłoby zawinąć to dziedzictwo socjalizmu straszące w samym środku stolicy. A potem dobrze pomalować i obsadzić drzewkami na mających naśladować Sukiennice daszkach, bo kiedy już oczyści się plac Defilad ze straganów, to budowla ta ujawni się w całej swej brzydocie.
5.Oby tylko konkurencją nie były chrześcijańskie świątynie. Na razie mieszkam obok Trasy Łazienkowskiej i muszę podziwiać coś, co z nabożnego zamiaru poczęte zrealizowało się w ramach cygańskiej estetyki. Swój udział w paskudzeniu Warszawy mają zresztą wszyscy, nie wyłączając Stanów Zjednoczonych; powinny one odbudować na cześć nowego sojuszu ze swym starym sojusznikiem pałacyk państwa Dziewulskich zamiast biurowca, który oszpecił jeden z paru ładnych fragmentów starej Warszawy, a mianowicie Aleje Ujazdowskie. Inna rzecz to zachowanie warszawskiej pamięci. Kto z cudzoziemców, którzy przemierzają to wesołe w lecie, ale powszechnie uważane za jedno z brzydszych w świecie miasto, wie, co tutaj się stało ponad pięćdziesiąt lat temu. Socjalistyczna tandeta zasłoniła splantowane ruiny, nie zostawiono ani jednej, aby dawała świadectwo o rozmiarach zniszczenia, nie ma tego, co widać w mniej zniszczonych miastach, a więc tablic, które pokazywałyby, jak ten plac czy ulica wyglądały w 1945 r. Niedługo pamięć o zniszczeniu Drezna będzie lepsza niż pamięć o zniszczeniu Warszawy. Piszę o Warszawie, bo w niej żyję, gdybym żył w Poznaniu, domagałbym się wysadzenia w powietrze pawilonowego paskudztwa, które popsuło Stary Rynek. Każdy z nas ma w tym kraju coś do zrobienia, bo zepsuto nawet Zakopane, mimo że smreki zasłaniają, co mogą. Teraz dobry moment, żeby o tym pisać, bo obywatele Trzeciej Rzeczypospolitej zaczynają wracać z wojaży po świecie.
Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.