Ze strachem trudno dyskutować. Ktoś się boi, bo się boi. Strach nie musi być racjonalny i nie musi się urzeczywistnić. Wystarczy, że jest. Boimy się o pracę, o rodzinę, ale strach można też zaszczepiać.
Sączyć wyrwane z kontekstu zdania czy fragmenty programu politycznego, przemieszać je z własnymi uprzedzeniami i siać panikę przed faszyzmem, nacjonalizmem, stalinizmem, a w miarę potrzeby przed polską wersją putinizmu (piszemy o tym na str. 20). Po co ktoś chce, żeby ludzie bali się PiS i Kaczyńskiego, nieustannie myśleli o rządzie w kontekście upiornych reżimów? W postępowej demokracji, gdzie miarą cywilizacji jest opiekuńczość państwa, strach jest walutą (piszemy o tym na str. 56). Ofiara jest nadrzędną wartością, której pomoc należy się nawet, jeżeli działała wbrew prawu i opinii całego narodu. Imigrantom z Afryki należy się pomoc niezależnie od tego, czy uciekają, czy kolonizują. Ważne, że zostali zaklasyfikowani jako uchodźcy – ofiary. Równie dobrze to mogą być squattersi, mniejszości rasowe, czy ofiary własnej seksualności.
W postępowej demokracji większość wojen toczy się w przestrzeni semantycznej. Status racjonalizuje parytety, przywileje, ba, nawet obejście demokracji. PO nagięła konstytucję, żeby przed wyborami obsadzić dwóch swoich sędziów w Trybunale Konstytucyjnym. Awantura wybucha, kiedy Prezydent i PiS podważają ich umocowanie i konstytucyjność nominacji. Ale tu konstytucją był przecież strach. Strach przed faszyzmem. Ofiarą miała być demokracja, której bronić można, nawet łamiąc Konstytucję RP. Sprzeciw wobec konwencji o zapobieganiu przemocy w rodzinie i zapisom o płci kulturowej natychmiast mobilizuje środowiska postępowe, „wystraszone przyzwoleniem PiS na przemoc”. Każdy, kto miał w tym względzie wątpliwości, nie ma po prostu innych poglądów, tylko chce krzywdy kobiet. Z kimś takim nie można podejmować dialogu – trzeba go izolować. Podobnie zresztą jak rodzice sześciolatków, którzy boją się o ich los w szkole. Trzeba się ich bać, bo swoje własne dzieci chcą skazać na ciemnotę i nędzę. Nie można zostawić im prawa wyboru. Odchodząca minister edukacji Kluzik-Rostkowska, żeby podkreślić swoją traumę, mówi, że gotowa jest „zginąć w obronie gimnazjów”. Tu nie chodzi o inną wizję edukacji. To już strach o życie. Im bliżej politycznych rozstrzygnięć przyszłego rządu, tym bardziej groteskowe stają się argumenty postępowej lewicy. Politycy PO, którzy zadłużyli państwo do rekordowego poziomu w historii, przestrzegają – „wyrażają strach” – że następcy zrujnują finanse publiczne. Panikę wywołuje najmniejsza wzmianka o zmianach w służbach specjalnych. Tych samych, które do dziś nie poradziły sobie z aferą taśmową, katastrofą smoleńską, korupcją przetargową, mimo że rozbudowały system inwigilacji mediów i założyły rekordową liczbę podsłuchów.
O zgrozo – ktoś wreszcie zapanuje nad tą bezwolną masą szpicli. Strach nie musi być racjonalny. Wystarczy go głosić. Jeżeli postępowe autorytety mówią, że boją się dyktatury, i „pełzającego faszyzmu”, to PiS ma się tłumaczyć z faszyzmu, a im – ofiarom, należy się nadzwyczajna ochrona. Przed zwolnieniami ze spółek Skarbu Państwa, przed odebraniem programu w telewizji publicznej, wstrzymaniem państwowych dotacji czy dedykowanych kontraktów. W skali całego kraju to są setki instytucji, fundacji, agencji, kancelarii prawnych, firm doradczych i PR na pasku politycznego błogosławieństwa. To są publiczne media i często te zupełnie prywatne, ale uzależnione od urzędniczej przychylności przy rozdzielaniu reklam, przymykaniu oka na niepłacone podatki czy długi względem Skarbu Państwa. I nawet jeżeli uprzywilejowana pozycja państwa przy obsadzaniu stanowisk, reklam, podpisywaniu kontraktów była egzekwowana według partyjnego klucza, to dziś każda zmiana będzie zamachem. Ta karuzela mknie oczywiście i w drugą stronę, w zależności od wyniku wyborów. I nie ma nic szczytnego w tak dużym udziale państwa w gospodarce, ale w tej hipokryzji jest coś osobliwego. Ten strach ma nie tylko demonizować przeciwnika politycznego, lecz także stawiać go poza nawiasem cywilizacji. W jednym z ostatnich numerów lewicowy dziennik brytyjski „The Guardian” w komentarzu do polskich wyborów przyrównał zmianę rządu do zmiany w Niemczech po 1933 r. i przejęcia władzy przez Hitlera. Czy można sobie wyobrazić większą grozę? Ograniczanie pomocy unijnej, izolacja polityczna, budowanie połączeń gazowych ponad naszymi głowami i niesienie pomocy wprost dla ofiar systemu – wydaje się wtedy uzasadnione.
W postępowej demokracji większość wojen toczy się w przestrzeni semantycznej. Status racjonalizuje parytety, przywileje, ba, nawet obejście demokracji. PO nagięła konstytucję, żeby przed wyborami obsadzić dwóch swoich sędziów w Trybunale Konstytucyjnym. Awantura wybucha, kiedy Prezydent i PiS podważają ich umocowanie i konstytucyjność nominacji. Ale tu konstytucją był przecież strach. Strach przed faszyzmem. Ofiarą miała być demokracja, której bronić można, nawet łamiąc Konstytucję RP. Sprzeciw wobec konwencji o zapobieganiu przemocy w rodzinie i zapisom o płci kulturowej natychmiast mobilizuje środowiska postępowe, „wystraszone przyzwoleniem PiS na przemoc”. Każdy, kto miał w tym względzie wątpliwości, nie ma po prostu innych poglądów, tylko chce krzywdy kobiet. Z kimś takim nie można podejmować dialogu – trzeba go izolować. Podobnie zresztą jak rodzice sześciolatków, którzy boją się o ich los w szkole. Trzeba się ich bać, bo swoje własne dzieci chcą skazać na ciemnotę i nędzę. Nie można zostawić im prawa wyboru. Odchodząca minister edukacji Kluzik-Rostkowska, żeby podkreślić swoją traumę, mówi, że gotowa jest „zginąć w obronie gimnazjów”. Tu nie chodzi o inną wizję edukacji. To już strach o życie. Im bliżej politycznych rozstrzygnięć przyszłego rządu, tym bardziej groteskowe stają się argumenty postępowej lewicy. Politycy PO, którzy zadłużyli państwo do rekordowego poziomu w historii, przestrzegają – „wyrażają strach” – że następcy zrujnują finanse publiczne. Panikę wywołuje najmniejsza wzmianka o zmianach w służbach specjalnych. Tych samych, które do dziś nie poradziły sobie z aferą taśmową, katastrofą smoleńską, korupcją przetargową, mimo że rozbudowały system inwigilacji mediów i założyły rekordową liczbę podsłuchów.
O zgrozo – ktoś wreszcie zapanuje nad tą bezwolną masą szpicli. Strach nie musi być racjonalny. Wystarczy go głosić. Jeżeli postępowe autorytety mówią, że boją się dyktatury, i „pełzającego faszyzmu”, to PiS ma się tłumaczyć z faszyzmu, a im – ofiarom, należy się nadzwyczajna ochrona. Przed zwolnieniami ze spółek Skarbu Państwa, przed odebraniem programu w telewizji publicznej, wstrzymaniem państwowych dotacji czy dedykowanych kontraktów. W skali całego kraju to są setki instytucji, fundacji, agencji, kancelarii prawnych, firm doradczych i PR na pasku politycznego błogosławieństwa. To są publiczne media i często te zupełnie prywatne, ale uzależnione od urzędniczej przychylności przy rozdzielaniu reklam, przymykaniu oka na niepłacone podatki czy długi względem Skarbu Państwa. I nawet jeżeli uprzywilejowana pozycja państwa przy obsadzaniu stanowisk, reklam, podpisywaniu kontraktów była egzekwowana według partyjnego klucza, to dziś każda zmiana będzie zamachem. Ta karuzela mknie oczywiście i w drugą stronę, w zależności od wyniku wyborów. I nie ma nic szczytnego w tak dużym udziale państwa w gospodarce, ale w tej hipokryzji jest coś osobliwego. Ten strach ma nie tylko demonizować przeciwnika politycznego, lecz także stawiać go poza nawiasem cywilizacji. W jednym z ostatnich numerów lewicowy dziennik brytyjski „The Guardian” w komentarzu do polskich wyborów przyrównał zmianę rządu do zmiany w Niemczech po 1933 r. i przejęcia władzy przez Hitlera. Czy można sobie wyobrazić większą grozę? Ograniczanie pomocy unijnej, izolacja polityczna, budowanie połączeń gazowych ponad naszymi głowami i niesienie pomocy wprost dla ofiar systemu – wydaje się wtedy uzasadnione.
Więcej możesz przeczytać w 45/2015 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.