Trzeba się jednak zastanowić nad tym, że zachodnie sieci marketów nie płacą w Polsce podatków. Jeszcze kilka miesięcy temu prezydent Andrzej Duda straszył Polaków Bronko-Marketem. Na ulicy Pięknej w Warszawie otworzył sklep z sensacyjnymi cenami, które mieliby płacić Polacy, gdybyśmy złotówkę zamienili na euro. Dzisiaj powtórkę Bronko-Marketu, już nawet bez groźby wprowadzenia euro, mogą nam zafundować posłowie PiS. W pierwsze sto dni nowego rządu planują przegłosować ustawę o podatku od handlu wielkopowierzchniowego. Każdy sklep, który przekracza 250 mkw., miałby płacić 2 proc. podatku od wszystkiego, co uda mu się sprzedać. Eksperci biją na alarm: za pomysły nowego rządu zapłacą klienci i polscy przedsiębiorcy. Przekleństwo niskiej marży – Jeżeli ta ustawa wejdzie w życie, to prezesi największych sieci handlowych działających w kraju od razu napiszą list otwarty do wszystkich swoich dostawców: albo obniżycie nam ceny swoich produktów o 2 proc., albo do widzenia – mówi na wstępie dr Maciej Kraus z firmy konsultingowej Fern Partners, zajmującej się optymalizacją cen na sklepowych półkach. A kim są dostawcy produktów do zagranicznych marketów działających w kraju? Biedronka chwali się, że dziewięć na dziesięć jej produktów pochodzi z Polski. Kaufland pisze do nas, że 85 proc. jego zaopatrzenia pochodzi od polskich producentów żywności. Lidl wysyła pismo, informując, że w zeszłym roku jego dostawcy, w większości polscy, otrzymali od nich 10 mld zł z tytułu zapłaty za otrzymane towary. Markety dodatkowy podatek będą chciały sobie cichcem odbić nie tylko na dostawcach, ale przede wszystkim na klientach. Trzeba pamiętać, że handel wielkopowierzchniowy pracuje na bardzo niskich marżach. A najniższe marże są nakładane na artykuły pierwszej potrzeby: chleb, cukier, mąkę, olej. To te produkty budują tzw. wizerunek cenowy danego marketu. – Jeżeli klient zobaczy, że w tym sklepie są tanie mąka i ryż, to uzna, że wszystko jest tanie, i zacznie tam robić zakupy. Nieświadomy, że pozostałe artykuły są o wiele droższe niż w innych miejscach – tłumaczy Kraus. Jednak po wejściu w życie nowego podatku marketom przestanie się opłacać sprzedawanie produktów z tak niskimi marżami. Oznacza to, że podwyższą cenę tych, na których zarabiają najmniej, a to właśnie produkty pierwszej potrzeby. 250 metrów absurdu W programie PiS czytamy, że podatek od hipermarketów to ,,szansa konkurowania z nimi dla małych, najczęściej rodzinnych, firm handlowych”. Czy to prawda? Według projektu ustawy sklep wielkopowierzchniowy to obiekt handlowy powyżej 250 mkw. Dlaczego akurat taka powierzchnia? Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć nawet współautor ustawy, poseł PiS Henryk Kowalczyk. – Wcześniej myśleliśmy o 400 mkw., ale stanęło na 250 mkw. i z taką propozycją idziemy do Sejmu – mówi. Powierzchnia jest co najmniej dziwna, jeśli się weźmie pod uwagę, że działające u nas supermarkety są przynajmniej kilka razy większe. Średniej wielkości Lidl ma powierzchnię 1000 mkw., a Biedronka 640 mkw. – Nikt rozsądny sklepu o powierzchni 250 mkw. nie nazwie wielkopowierzchniowym. Zakładam, że to celowe uproszczenie, które niestety może być szkodliwe, bo uderzy w wiele polskich firm rodzinnych, które prowadzą małe markety w różnych częściach Polski – ostrzega Marzena Gradecka, twórczyni takich polskich sieci handlowych, jak: Rabat, Jasmin, Aligator czy EKO. Posłowie PiS mogą więc przy okazji zatrzymania ekspansji zagranicznych marketów zatrzymać też rozwój polskich sklepów, gdzie zakupy pakuje się do plastikowego koszyka. Kto płaci, a kto ucieka To, że zagraniczne sieci migają się od płacenia podatków w Polsce, wiadomo nie od dziś. Kilka lat temu Fundacja Republikańska wzięła na warsztat sprawozdania handlowe największych sieci handlowych w kraju. W niektórych przypadkach wyszło na to, że sieci podatków w ogóle nie płacą. Jak to możliwe? – Zagraniczny koncern działający w Polsce rejestruje spółkę córkę w Szwajcarii. Przekazuje jej swoje znaki towarowe: logo czy marki. Zagraniczna spółka udziela polskiej licencji na posługiwanie się tymi znakami. Może zażądać za taką usługę tak astronomicznej kwoty, że polska spółka wykaże w sprawozdaniu finansowym nawet stratę. A skoro jest na minusie, to podatku płacić nie musi. Ten minus jest tylko wirtualny, bo tak naprawdę cały zysk poszedł do Szwajcarii na banalną usługę, jaką jest licencja na używanie logo – tłumaczy mechanizm działania Radosław Piekarz, doradca podatkowy z dziesięcioletnim stażem. Z raportu wywiadowni gospodarczej Bisnode można wyciągnąć podobne wnioski. W latach 2011–2013 500 największych polskich spółek przekazało fiskusowi 22,4 mld zł. Odpowiadało to 0,96 proc. ich przychodów i 22 proc. zysków. Dla porównania – w tym samym okresie 500 czołowych firm z kapitałem zagranicznym zapłaciło 9,5 mld zł podatku, czyli 0,7 proc. ich przychodów i 17,5 proc. zysku. Zagraniczne sieci w obronę bierze Konfederacja Lewiatan. Według ich wyliczeń w zeszłym roku zagraniczne sieci handlowe zapłaciły 4 mld zł podatku CIT, 5 mld zł PIT i prawie 24 mld zł VAT. – Łącznie odprowadziły do budżetu ok. 33 mld zł, co stanowiło połowę podatku zapłaconego przez cały handel – piszą eksperci Lewiatana. Dużo? Na pierwszy rzut oka tak, bo przychody zagranicznych sieci handlowych wyniosły w ubiegłym roku ok. 230 mld zł, czyli ponad połowę przychodów całego handlu wielkopowierzchniowego. Ale na kalkulacje Lewiatana trzeba wziąć poprawkę. Podatku VAT nie płacą przecież markety, ale klienci przy sklepowych kasach. Sieci są w tym wypadku tylko pośrednikiem między skarbówką a konsumentem. Wielkość zapłaconego CIT też budzi zastrzeżenia. O to, ile płacą podatków, zapytaliśmy zresztą wszystkie największe sieci handlowe działające w Polsce. W ogóle nie odpowiedziały nam: Carrefour, Tesco, Auchan, MediaMarkt, Saturn. Ikea odpisała, że całej sprawy nie komentuje. Odpowiedzi udzieliły zaledwie trzy sieci: Kaufland, Biedronka i Lidl. „Tylko za 2014 r. zapłaciliśmy podatki w wysokości ponad 478 mln zł, w tym podatek CIT w wysokości ponad 275 mln zł, a za okres 2010–2014 spółka na rzecz Skarbu Państwa odprowadziła zobowiązania podatkowe i publicznoprawne o wartości ponad 3,2 mld zł” – pisze do nas biuro prasowe Jeronimo Martins. Portugalski właściciel sklepów Biedronka zresztą od lat znajduje się w ścisłej czołówce największych płatników CIT w kraju. Podobnie drogerie Rossmann. – Tylko w ostatnich dwóch latach obrotowych Lidl zapłacił w Polsce łącznie ponad 1,8 mld zł podatków, w tym ponad 230 mln zł podatku CIT – mówi Anna Biskup z Lidl Polska. PODATKOWA DUBELTÓWKA We wnioskach z badania Fundacji Republikańskiej czytamy, że podatek od osób prawnych (CIT) bankrutuje jako źródło dochodów budżetowych. – System jest na tyle skomplikowany i ma w sobie tyle luk, że podlega wynaturzeniom – komentował wtedy Paweł Gruza, ekspert Fundacji Republikańskiej. Wychodziłoby na to, że CIT należy w ogóle zlikwidować, a w jego miejsce wprowadzić na przykład dwuprocentowy podatek obrotowy, który proponuje PiS w ustawie. Nic bardziej mylnego. Nowy rząd chce, żeby markety płaciły i CIT, i nowy podatek obrotowy. – PiS poszedł w ślady Samoobrony, bo Andrzej Lepper już lata temu proponował podobne rozwiązanie. Nie próbuje się zmienić systemu podatkowego, a nakłada na sklepy podatek karny w myśl zasady: masz więcej niż 250 mkw. powierzchni, to płać. A do tego jeszcze CIT – komentuje proponowane rozwiązania prof. Robert Gwiazdowski ze Związku Pracodawców i Przedsiębiorców. Zdaniem Radosława Piekarza niektórzy polscy sklepikarze, którzy akurat prowadzą sklep o powierzchni podpadającej pod nowe regulacje, mogą tego nie wytrzymać. Duzi gracze handlowi już myślą, jakby tu nowy podatek obejść. – Niektóre sieci handlowe wynajmują renomowane firmy doradcze, które sugerują, żeby markety dzielić na części. Każda mniejsza niż 250 mkw. Każda miałaby swoją tematykę: odzież, obuwie, kosmetyki, słodycze, mięso itd. – mówi nasz rozmówca, który woli pozostać anonimowy. Zdaniem ekspertów zamiast nowego opodatkowania należałoby uszczelnić ściągalność CIT. Okazuje się, że nasza skarbówka na kilkaset tysięcy płatników CIT rocznie przeprowadza zaledwie 200 kontroli dotyczących wyprowadzania zysków za granicę! Specjalistów, którzy potrafią przeprowadzić taką kontrolę, jest w całym kraju tylko 102! – Państwo jest na ten problem ślepe. Mamy 40 tys. urzędników pracujących w organach skarbowych, ale większość swojego czasu poświęcają na to, czy zwykły obywatel dobrze złożył PIT – mówi Paweł Gruza. Okazuje się więc, że nakładanie nowego podatku to droga na skróty. Jeżeli nowy rząd ją wybierze, może przy okazji zlikwidować polskich sklepikarzy, producentów żywności i niskie ceny w sklepach.
Więcej możesz przeczytać w 46/2015 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.