Otoczony przez islamistów Izrael traci sojuszników w zastraszającym tempie. Antysemickie nastroje wypychają też Żydów z Europy.
Gdyby kilka lat temu ktoś ogłosił, że Izrael będzie tolerował naruszanie
swojej przestrzeni powietrznej przez obce samoloty wojskowe, cały świat
pukałby się w czoło. Kraj ten znany był zawsze z wyjątkowej dbałości o
własne bezpieczeństwo. Jednak to się zmieniło. Izraelskie lotnictwo
straciło przewagę w powietrzu, która przez całe lata była podstawą
strategii obronnej kraju, otoczonego przez wrogo nastawione kraje
arabskie. Wszystko za sprawą systemów S400, które Rosjanie rozmieścili w
syryjskiej Latakii. Nowoczesny system obrony przeciwlotniczej pozwala
namierzać i likwidować cele w promieniu 400 km. Oznacza to, że w zasięgu
baterii w Latakii znalazła się połowa przestrzeni powietrznej Izraela z
lotniskiem Ben Guriona włącznie.
NA ŁASCE MOSKWY
Oczywiście Rosjanie nie są wrogami Izraela. Po rozpoczęciu rosyjskiej
interwencji w Syrii oba kraje nawiązały ścisłą współpracę wojskową,
mającą zminimalizować groźne incydenty, jak ten w Turcji, której
lotnictwo zestrzeliło rosyjski myśliwiec. Premier Izraela Binjamin
Netanjahu dmucha i chucha na dobre kontakty z Rosją. Chwalą je także
izraelscy analitycy.
– Tak długo, jak gorąca linia w sprawie Syrii między Moskwą a Tel Awiwem
działa, obecność S400 w Syrii nie powinna nas martwić – uważa Uzi Rubin,
analityk Begin-Sadat Center for Strategic Studies. W stwierdzeniu tym
niepokój jest jednak łatwo wyczuwalny, bo choć Moskwa deklaruje przyjaźń
z Izraelem, to jednak nie da się ukryć, że interweniuje w Syrii w
obronie Asada, który jest zaprzysięgłym wrogiem państwa żydowskiego. Do
tego działa w Syrii ramię w ramię z Iranem i libańskim Hezbollahem,
które za punkt honoru stawiają sobie unicestwienie Izraela. Netanjahu
może chwalić współpracę z Rosjanami, ale musi także dobrze pamiętać
wojnę Jom Kippur z roku 1973, która omal nie zakończyła się klęską
Żydów, bo Syryjczycy dysponowali rosyjską tarczą przeciwlotniczą. Dziś
Izrael ma w Syrii inne zmartwienia. Premier przyznał, że siły izraelskie
prowadzą tam operacje, których celem jest niszczenie transportów
rosyjskiej broni z Syrii do Libanu, gdzie sprzymierzony z Iranem i Rosją
szyicki Hezbollah przygotowuje się do kolejnej wojny z Izraelem. – Z 15
skrzyń z bronią rosyjską dla Asada dwie trafiają do Hezbollahu – uważa
Nadav Pollak z Washington Institute for Near East Studies. Wszystko to
bardzo komplikuje sytuację
Izraela, co władze w Jerozolimie starają się skrzętnie ukrywać. –
Rosyjskie akcje w Syrii nie zagrażają swobodzie operacyjnej Izraela –
zastrzegł po spotkaniu z Putinem premier Netanjahu, przyzwalając
jednocześnie na naruszanie przez rosyjskich pilotów przestrzeni
powietrznej kraju. Minister obrony Mosze Jaalon nazywa to wręcz efektem
wzorcowej współpracy z Moskwą. Urzędowy optymizm z trudem maskuje to, że
regionalna potęga uzależnia teraz swoje bezpieczeństwo od koordynacji
działań z obcym mocarstwem, związanym historycznie z jego zaprzysięgłymi
wrogami.
POŻEGNANIE Z USA
Jeśliby mierzyć siłę Izraela miarą spiskowych teorii, to można przyjąć,
że pozycja tego kraju nie jest zagrożona. Internet, zręcznie inspirowany
przez ręcznie sterowane media rosyjskie i zawsze czujnie wczytującą się
w przekazy z Moskwy europejską lewicę, znów pełen jest opowieści o
Żydach napędzających spiralę terroru i nienawiści na Bliskim Wschodzie.
W sieci krąży mnóstwo plotek o współpracy Izraelczyków z Państwem
Islamskim i pułkownikach Mossadu chwytanych w Syrii podczas dowodzenia
rzeźnikami kalifatu, zgodnie z najlepszymi tradycjami propagandy z lat
30. ub. wieku.
W tyradach rosyjskiego radia Sputnik można znaleźć i taki wątek, że
żydowskim podżegaczom wojennym pomaga równie krwiożercza i imperialna
Turcja, finansująca i zbrojąca Państwo Islamskie do wojny z
zaprzyjaźnionymi z Rosją obrońcami pokoju i cywilizacji z otoczenia
Baszszara Asada. Tego typu narracja to propagandowy cios w strategiczny
sojusz Izraela i Turcji, który i tak chwieje się od czasu, gdy turecki
prezydent Erdo?an zdecydował się prowadzić bardziej asertywną politykę w
starym otomańskim stylu. Pośrednio oskarżenia o inspirowanie rzezi na
Bliskim Wschodzie uderzają także w Saudów, oficjalnie zaprzysięgłych
wrogów Izraela, którzy jednak potajemnie współpracują z Jerozolimą w
walce z zagrożeniem irańskim, a także ze Stanami Zjednoczonymi,
oskarżanymi wręcz o stworzenie Państwa Islamskiego do walki z Baszszarem
Asadem.
Dawniej Waszyngton znalazłby sposób na odparcie tego typu zarzutów, nie
tylko w trosce o własną reputację, ale także o bezpieczeństwo
izraelskich sojuszników. Jednak dziś sojusz Ameryki z Izraelem
praktycznie nie istnieje. Odkąd Barack Obama zdecydował o wycofaniu się
USA z Bliskiego Wschodu i zaczął forsować historyczne porozumienie z
Iranem, stosunki Ameryki z Izraelem określa publiczna połajanka, jaką
urządził administracji USA Netanjahu podczas wystąpienia w Kongresie.
ANTYSEMICKA EUROPA
– Żydzi żyją w strachu, w Europie nie ma dla nas przyszłości –
oświadczył niedawno Avraham Guigui, naczelny rabin Belgii. Trudno mu się
dziwić, z powodu zagrożenia antyterrorystycznegowładze Brukseli nakazały
zamknięcie tamtejszych synagog – to poczucie zagrożenia nie jest
związane wyłącznie z ekscesami islamskich ekstremistów. Relacje Izraela
ze zdominowaną przez Niemcy i Francję UE nigdy nie były serdeczne,
jednak od kilku tygodni zamieniły się w dyplomatyczną wojnę. Poszło o
dyrektywę Komisji, nakazującą oznaczanie towarów importowanych z
Izraela, które zostały wyprodukowane w osiedlach żydowskich na
okupowanych terytoriach arabskich.
Jak łatwo się domyśleć, Izraelczycy dostali furii, oskarżając Unię o
dyskryminację, a w domyśle także o antysemityzm. W tle pojawiła się
także obawa o rozpętanie kampanii bojkotu izraelskich produktów na
rynkach europejskich. Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini
oświadczyła, że to tylko kwestia techniczna, wprowadzona na wyraźne
żądanie państw członkowskich, ale sprawa bojkotu już żyje własnym
życiem. Wiele instytucji kulturalnych i naukowych w Europie, ale także w
USA, zaczęło wycofywać się ze współpracy ze swoimi izraelskimi
odpowiednikami. Do rangi symbolu zacietrzewienia w tej sprawie urosła
sprawa dr Marshy Levine, specjalistki od hodowli koni z Cambridge i
aktywistki organizacji Boycott, Divestment and Sanctions, nawołującej do
ekonomicznej wojny z Izraelem. Doktor Levine na niewinne pytanie
izraelskiej 13-latki dotyczące jej dyscypliny naukowej zareagowała z
furią, pisząc do dziecka: „Odpowiem na twoje pytanie, kiedy w Izraelu
będzie sprawiedliwość dla Palestyńczyków. (...) powinnaś też znać
izraelską historię i jej wpływ na życie narodu palestyńskiego”.
Izrael, dotąd nieźle radzący sobie z takimi kryzysami za pomocą nacisków
dyplomatycznych lub wypominania krajom europejskim udziału w
Holocauście, teraz stracił kontrolę nad sytuacją. Jednocześnie Izrael
zaczął przygotowywać się na przyjęcie fali imigrantów, gotowych do
ucieczki z coraz bardziej antysemickiej Europy. Belgijski rabin nie jest
bowiem odosobniony w swoich odczuciach. We Francji aż 80 proc. spośród
pół miliona tamtejszych Żydów poważnie zastanawia się nad emigracją do
Izraela. W ub. roku na krok ten zdecydowało się już 7 tys. Francuzów
żydowskiego pochodzenia. Pytanie tylko, czy uwzględniając słabnącą
pozycję Izraela, żydowscy uchodźcy z Europy będą mogli poczuć się w
ojczyźnie bezpiecznie?
swojej przestrzeni powietrznej przez obce samoloty wojskowe, cały świat
pukałby się w czoło. Kraj ten znany był zawsze z wyjątkowej dbałości o
własne bezpieczeństwo. Jednak to się zmieniło. Izraelskie lotnictwo
straciło przewagę w powietrzu, która przez całe lata była podstawą
strategii obronnej kraju, otoczonego przez wrogo nastawione kraje
arabskie. Wszystko za sprawą systemów S400, które Rosjanie rozmieścili w
syryjskiej Latakii. Nowoczesny system obrony przeciwlotniczej pozwala
namierzać i likwidować cele w promieniu 400 km. Oznacza to, że w zasięgu
baterii w Latakii znalazła się połowa przestrzeni powietrznej Izraela z
lotniskiem Ben Guriona włącznie.
NA ŁASCE MOSKWY
Oczywiście Rosjanie nie są wrogami Izraela. Po rozpoczęciu rosyjskiej
interwencji w Syrii oba kraje nawiązały ścisłą współpracę wojskową,
mającą zminimalizować groźne incydenty, jak ten w Turcji, której
lotnictwo zestrzeliło rosyjski myśliwiec. Premier Izraela Binjamin
Netanjahu dmucha i chucha na dobre kontakty z Rosją. Chwalą je także
izraelscy analitycy.
– Tak długo, jak gorąca linia w sprawie Syrii między Moskwą a Tel Awiwem
działa, obecność S400 w Syrii nie powinna nas martwić – uważa Uzi Rubin,
analityk Begin-Sadat Center for Strategic Studies. W stwierdzeniu tym
niepokój jest jednak łatwo wyczuwalny, bo choć Moskwa deklaruje przyjaźń
z Izraelem, to jednak nie da się ukryć, że interweniuje w Syrii w
obronie Asada, który jest zaprzysięgłym wrogiem państwa żydowskiego. Do
tego działa w Syrii ramię w ramię z Iranem i libańskim Hezbollahem,
które za punkt honoru stawiają sobie unicestwienie Izraela. Netanjahu
może chwalić współpracę z Rosjanami, ale musi także dobrze pamiętać
wojnę Jom Kippur z roku 1973, która omal nie zakończyła się klęską
Żydów, bo Syryjczycy dysponowali rosyjską tarczą przeciwlotniczą. Dziś
Izrael ma w Syrii inne zmartwienia. Premier przyznał, że siły izraelskie
prowadzą tam operacje, których celem jest niszczenie transportów
rosyjskiej broni z Syrii do Libanu, gdzie sprzymierzony z Iranem i Rosją
szyicki Hezbollah przygotowuje się do kolejnej wojny z Izraelem. – Z 15
skrzyń z bronią rosyjską dla Asada dwie trafiają do Hezbollahu – uważa
Nadav Pollak z Washington Institute for Near East Studies. Wszystko to
bardzo komplikuje sytuację
Izraela, co władze w Jerozolimie starają się skrzętnie ukrywać. –
Rosyjskie akcje w Syrii nie zagrażają swobodzie operacyjnej Izraela –
zastrzegł po spotkaniu z Putinem premier Netanjahu, przyzwalając
jednocześnie na naruszanie przez rosyjskich pilotów przestrzeni
powietrznej kraju. Minister obrony Mosze Jaalon nazywa to wręcz efektem
wzorcowej współpracy z Moskwą. Urzędowy optymizm z trudem maskuje to, że
regionalna potęga uzależnia teraz swoje bezpieczeństwo od koordynacji
działań z obcym mocarstwem, związanym historycznie z jego zaprzysięgłymi
wrogami.
POŻEGNANIE Z USA
Jeśliby mierzyć siłę Izraela miarą spiskowych teorii, to można przyjąć,
że pozycja tego kraju nie jest zagrożona. Internet, zręcznie inspirowany
przez ręcznie sterowane media rosyjskie i zawsze czujnie wczytującą się
w przekazy z Moskwy europejską lewicę, znów pełen jest opowieści o
Żydach napędzających spiralę terroru i nienawiści na Bliskim Wschodzie.
W sieci krąży mnóstwo plotek o współpracy Izraelczyków z Państwem
Islamskim i pułkownikach Mossadu chwytanych w Syrii podczas dowodzenia
rzeźnikami kalifatu, zgodnie z najlepszymi tradycjami propagandy z lat
30. ub. wieku.
W tyradach rosyjskiego radia Sputnik można znaleźć i taki wątek, że
żydowskim podżegaczom wojennym pomaga równie krwiożercza i imperialna
Turcja, finansująca i zbrojąca Państwo Islamskie do wojny z
zaprzyjaźnionymi z Rosją obrońcami pokoju i cywilizacji z otoczenia
Baszszara Asada. Tego typu narracja to propagandowy cios w strategiczny
sojusz Izraela i Turcji, który i tak chwieje się od czasu, gdy turecki
prezydent Erdo?an zdecydował się prowadzić bardziej asertywną politykę w
starym otomańskim stylu. Pośrednio oskarżenia o inspirowanie rzezi na
Bliskim Wschodzie uderzają także w Saudów, oficjalnie zaprzysięgłych
wrogów Izraela, którzy jednak potajemnie współpracują z Jerozolimą w
walce z zagrożeniem irańskim, a także ze Stanami Zjednoczonymi,
oskarżanymi wręcz o stworzenie Państwa Islamskiego do walki z Baszszarem
Asadem.
Dawniej Waszyngton znalazłby sposób na odparcie tego typu zarzutów, nie
tylko w trosce o własną reputację, ale także o bezpieczeństwo
izraelskich sojuszników. Jednak dziś sojusz Ameryki z Izraelem
praktycznie nie istnieje. Odkąd Barack Obama zdecydował o wycofaniu się
USA z Bliskiego Wschodu i zaczął forsować historyczne porozumienie z
Iranem, stosunki Ameryki z Izraelem określa publiczna połajanka, jaką
urządził administracji USA Netanjahu podczas wystąpienia w Kongresie.
ANTYSEMICKA EUROPA
– Żydzi żyją w strachu, w Europie nie ma dla nas przyszłości –
oświadczył niedawno Avraham Guigui, naczelny rabin Belgii. Trudno mu się
dziwić, z powodu zagrożenia antyterrorystycznegowładze Brukseli nakazały
zamknięcie tamtejszych synagog – to poczucie zagrożenia nie jest
związane wyłącznie z ekscesami islamskich ekstremistów. Relacje Izraela
ze zdominowaną przez Niemcy i Francję UE nigdy nie były serdeczne,
jednak od kilku tygodni zamieniły się w dyplomatyczną wojnę. Poszło o
dyrektywę Komisji, nakazującą oznaczanie towarów importowanych z
Izraela, które zostały wyprodukowane w osiedlach żydowskich na
okupowanych terytoriach arabskich.
Jak łatwo się domyśleć, Izraelczycy dostali furii, oskarżając Unię o
dyskryminację, a w domyśle także o antysemityzm. W tle pojawiła się
także obawa o rozpętanie kampanii bojkotu izraelskich produktów na
rynkach europejskich. Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini
oświadczyła, że to tylko kwestia techniczna, wprowadzona na wyraźne
żądanie państw członkowskich, ale sprawa bojkotu już żyje własnym
życiem. Wiele instytucji kulturalnych i naukowych w Europie, ale także w
USA, zaczęło wycofywać się ze współpracy ze swoimi izraelskimi
odpowiednikami. Do rangi symbolu zacietrzewienia w tej sprawie urosła
sprawa dr Marshy Levine, specjalistki od hodowli koni z Cambridge i
aktywistki organizacji Boycott, Divestment and Sanctions, nawołującej do
ekonomicznej wojny z Izraelem. Doktor Levine na niewinne pytanie
izraelskiej 13-latki dotyczące jej dyscypliny naukowej zareagowała z
furią, pisząc do dziecka: „Odpowiem na twoje pytanie, kiedy w Izraelu
będzie sprawiedliwość dla Palestyńczyków. (...) powinnaś też znać
izraelską historię i jej wpływ na życie narodu palestyńskiego”.
Izrael, dotąd nieźle radzący sobie z takimi kryzysami za pomocą nacisków
dyplomatycznych lub wypominania krajom europejskim udziału w
Holocauście, teraz stracił kontrolę nad sytuacją. Jednocześnie Izrael
zaczął przygotowywać się na przyjęcie fali imigrantów, gotowych do
ucieczki z coraz bardziej antysemickiej Europy. Belgijski rabin nie jest
bowiem odosobniony w swoich odczuciach. We Francji aż 80 proc. spośród
pół miliona tamtejszych Żydów poważnie zastanawia się nad emigracją do
Izraela. W ub. roku na krok ten zdecydowało się już 7 tys. Francuzów
żydowskiego pochodzenia. Pytanie tylko, czy uwzględniając słabnącą
pozycję Izraela, żydowscy uchodźcy z Europy będą mogli poczuć się w
ojczyźnie bezpiecznie?
Więcej możesz przeczytać w 50/2015 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.