Nasza polityka wobec rolnictwa polega głównie na tym, aby chłopom nie mówić prawdy i brać ich na przetrzymanie
Chyba nigdy tak jak w tym roku nie były widoczne problemy polskich rolników. Zanim skończyły się kłopoty ze skupem rzepaku, okazało się, że zboża też nie mogą sprzedać tak, jak planowali. Wiosną walczyli o godziwą cenę żywca wieprzowego. Były demonstracje, blokady, była nawet dymisja ministra. Co będzie w najbliższym czasie - nie wiadomo. Trudno nie odczuwać żalu, gdy odchodzi w przeszłość tradycja polskiej wsi. U progu mijającego stulecia chłop był jeszcze potęgą. A teraz jemu powiedziano: basta! Polska, która przecież ludowi rolniczemu zawdzięcza swoje trwanie, zdaje się odwracać od tych, co żywili i bronili. W nowoczesnym społeczeństwie postindustrialnym nie ma dla chłopów zbyt wiele miejsca. Można przyjąć, że rolnicy to u nas jedna czwarta narodu. A tymczasem publiczna dyskusja o problemach rolnictwa jest niezwykle uboga i schematyczna. Przywódcy chłopscy wskazują jednego wroga: Balcerowicza, czyniąc to w sposób obsesyjny, a to nie zachęca do jakiegokolwiek dialogu. Przecież w końcu to nie on odpowiada za politykę rolną. Nie wiem zresztą, czy coś takiego w ogóle istnieje, mimo że ministrów rolnictwa mieliśmy już wielu, a każdy obowiązkowo ze stronnictwa uważającego się za ludowe. Mam wrażenie, że nasza polityka wobec rolnictwa polega głównie na tym, aby chłopom nie mówić prawdy i brać ich na przetrzymanie. W końcu problem sam się jakoś rozwiąże. Nie dostrzegam w tej polityce żadnego ludzkiego podejścia, niczego takiego, co mogłoby rolnikom złagodzić poczucie krzywdy i przekazać nieco optymizmu. Jeżeli już nikt nie ma sensownego pomysłu dla ludności wiejskiej, to przynajmniej należałaby się odrobina szacunku i wdzięczności za to, co stan chłopski w przeszłości uczynił dla ojczyzny. A nie trzeba wcale sięgać do odległej historii. Reforma rolna po II wojnie światowej była nie tylko największym osiągnięciem, ale też największą pomyłką poprzedniego ustroju. Błąd Gomułki uczynił z polskich chłopów właścicieli i byliśmy jedynym państwem socjalistycznym mającym prywatne rolnictwo. Na nic zdała się kolektywizacja i represje okresu stalinowskiego. Chłopi przetrwali, a dzięki nim mógł trwać dalej Kościół katolicki. Polski stalinizm był za krótki i za słaby, aby pokonać tradycyjne siły narodu. Gdyby nie polscy chłopi, nie byłoby robotniczych buntów, "Solidarności" i Trzeciej Rzeczypospolitej. Po 1956 r. w PRL ludność wiejska żyła spokojnie, choć może nie dostatnio. Rolnicy mogli sprzedawać swoje produkty państwu i czuli się w miarę bezpiecznie. Do dzisiaj tylko nie wiem, jak to było możliwe, że w PRL brakowało żywności. Potęga, która mogła wykarmić połowę Europy, nie była widoczna. Nie wiem, gdzie się ta nasza żywność podziewała, ale nie warto już prowadzić śledztwa. Być może dzięki niej ludzie nie musieli głodować - gdzieś w Związku Radzieckim, na Kubie czy w Afryce. Nie wiem, jak sobie poradzą nasi rolnicy w drodze do Europy. Nie są przecież winni zaistniałej sytuacji, ale ich zasług dla kraju nikt dziś na pieniądze nie przeliczy. Czy mamy się w najbliższym czasie pożegnać ze wspaniałą polską żywnością? Na całym świecie nie ma nic lepszego od polskiego chleba, kiełbasy, szynki i wódki. Złośliwy pragmatyk powie ironicznie, że to tylko gorzała i zagrycha. Może i tak, ale bez swoich chłopów Polska będzie się czuła nieswojo. Trzeba ich bronić dopóty, dopóki to możliwe. Kupujmy więc polską żywność, zanim będziemy skazani na brytyjską wołowinę i belgijskie kurczaki, popijane autowidolem reklamowanym jako napój pozwalający zachować szczególną ostrość widzenia.
Więcej możesz przeczytać w 34/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.