O wydatkach MON
Wykonanie budżetu, a więc sposób, w jaki rząd wydał pieniądze podatników, musi budzić zainteresowanie. W tym roku pojawiła się wiadomość, że MON, utyskujące na brak pieniędzy, nie wydało 100 mln zł. Raport NIK wskazywał na różne nieprawidłowości. Nasuwał się więc wniosek, że w Ministerstwie Obrony panuje bałagan (poseł J.M. Rokita nazwał MON "ministerstwem Augiasza"). Czy te zarzuty są uzasadnione? Wydawanie pieniędzy budżetowych jest obwarowane różnymi ograniczeniami. Po pierwsze trzeba je wydawać zgodnie z zapisami ustawy budżetowej. W wypadku zakupów obowiązuje ustawa o zamówieniach publicznych, regulująca sposoby zawierania umów. Ponadto w wojsku istnieje złożony i dość skomplikowany system planowania zakupów i remontów uzbrojenia oraz uzgodnień tych planów. Dodatkowo już w trakcie trwania roku budżetowego 1998 MON przyjęło wynegocjowane z NATO wymagania wobec sił zbrojnych RP. Wymusiło to konieczność weryfikacji pierwotnego planu i przyjęcia do realizacji zapisów wynikających z "celów sił zbrojnych RP". Powyższy proces zakłócił i opóźnił wydatkowanie środków budżetowych (dotyczyło to 0,8 proc. wydatków ogółem). (...) W ubiegłym roku Sejm uchwalił budżet w lutym, co oznaczało, że proces podpisywania umów można było finalizować w drugim kwartale. (...) Realny czas na realizację umów skurczył się do sześciu miesięcy. Nasze zakłady przemysłu obronnego nie są w stanie w czasie kilku miesięcy zrealizować zamówienia. W innych krajach bywa podobnie. W efekcie na koniec roku mieliśmy zawarte umowy, ale nie można ich było rozliczyć przed końcem grudnia. (...) To dlatego Rada Ministrów podjęła decyzje, aby takie kwoty przenieść na rok następny. Inną sprawą były decyzje dotyczące pewnych specjalnych programów. Pod koniec 1998 r. rząd postanowił zakończyć realizację programu budowy śmigłowca uderzeniowego Huzar. W planie wydatkowania pieniędzy resort obrony posiadał kilkadziesiąt milionów złotych na ten program. Nie można ich było wydać inaczej, niż przewidywał zapis ustawy budżetowej. I nie można ich było wydać wcześniej, skoro decyzja rządu zapadła pod koniec roku. (...) Biorąc to wszystko pod uwagę, NIK mogła pozytywnie ocenić wykonanie budżetu przez MON. Widzimy konieczność zmian. Jesteśmy przekonani, że MON może i powinno część swych wydatków rozliczać w ciągu dłuższego okresu. Mamy przecież programy badań i zakupów, które muszą trwać kilka lat. Mamy nadzwyczajne zdarzenia powodujące korekty przyjętych wcześniej planów. (...) Powinno to być uwzględnione przy ocenie realizacji wydatków. (...) Modernizacja sił zbrojnych RP w istocie zależy od tego, czy MON będzie coraz lepiej i efektywniej wydawało pieniądze otrzymywane od podatnika. Nie jest to jednak tylko problem Ministerstwa Obrony. Gospodarka rynkowa, efektywność gospodarowania środkami finansowymi to sprawy, których wszyscy uczymy się od 1989 r. Wszystkie rządy i ministerstwa miały i mają kłopoty z właściwym wydatkowaniem pieniędzy, niezależnie od opcji politycznych. MON i wojsko uczą się funkcjonowania w tych nowych i naturalnych dla demokracji warunkach.
ROMUALD SZEREMIETIEW sekretarz stanu i zastępca ministra obrony narodowej
Scenariusz barceloński
Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł o Katalonii "Scenariusz barceloński" (nr 29). Muszę jednak stwierdzić, że moim zdaniem, nie taka jest rzeczywistość społeczna tego regionu. Wystarczy wyjść na ulicę i posłuchać, w jakim języku mówią ludzie między sobą, aby dojść do wniosku, że kataloński, wprawdzie szeroko obecny, nie jest tu jedyną opcją. Problem nie polega na tym, czy ktoś rozumie, czyta czy pisze w jakimś języku, tylko na tym, jakiego języka używa na co dzień. Okazuje się, że kataloński jest językiem naturalnym, "spontanicznym" dla ok. 55 proc. mieszkańców, przy czym istnieją strefy, gdzie zdecydowanie przeważa kataloński i inne, gdzie dominuje hiszpański. W tym kontekście mapka obszaru języka katalońskiego tak się ma do rzeczywistości, jak inna - w tutejszym podręczniku szkolnym do I klasy liceum - na której Pomorze i Śląsk zaznaczono jako strefę języka niemieckiego. Mimo takiej sytuacji społeczno-językowej, całe szkolnictwo publiczne i prywatne prowadzone jest obowiązkowo (lepiej lub gorzej) po katalońsku, a hiszpański jest tylko jednym z przedmiotów. Nie zmieniło to specjalnie nawyków językowych dzieci i młodzieży, ale na dłuższą metę musi doprowadzić do słabszego niż kiedyś opanowania terminologii specjalistycznej (technicznej, medycznej itp.) w języku hiszpańskim, który niewątpliwie jest na świecie bardziej znany niż kataloński. Są jednak wyjątki. Jak usłyszałem parę dni temu w radiu, jeden z wnuków Jordiego Pujola, prezydenta Autonomicznego Rządu Katalonii, chodzi do szkoły, w której lekcje prowadzone są na zmianę po katalońsku i hiszpańsku. Czesne w tej szkole - jak łatwo się domyślić - przekracza możliwości zwykłego zjadacza chleba. Może to i dobrze, bo tak nie zmieściliby się wszyscy chętni. I pewnie o to chodzi.
JERZY MICHALIK Barcelona
Wykonanie budżetu, a więc sposób, w jaki rząd wydał pieniądze podatników, musi budzić zainteresowanie. W tym roku pojawiła się wiadomość, że MON, utyskujące na brak pieniędzy, nie wydało 100 mln zł. Raport NIK wskazywał na różne nieprawidłowości. Nasuwał się więc wniosek, że w Ministerstwie Obrony panuje bałagan (poseł J.M. Rokita nazwał MON "ministerstwem Augiasza"). Czy te zarzuty są uzasadnione? Wydawanie pieniędzy budżetowych jest obwarowane różnymi ograniczeniami. Po pierwsze trzeba je wydawać zgodnie z zapisami ustawy budżetowej. W wypadku zakupów obowiązuje ustawa o zamówieniach publicznych, regulująca sposoby zawierania umów. Ponadto w wojsku istnieje złożony i dość skomplikowany system planowania zakupów i remontów uzbrojenia oraz uzgodnień tych planów. Dodatkowo już w trakcie trwania roku budżetowego 1998 MON przyjęło wynegocjowane z NATO wymagania wobec sił zbrojnych RP. Wymusiło to konieczność weryfikacji pierwotnego planu i przyjęcia do realizacji zapisów wynikających z "celów sił zbrojnych RP". Powyższy proces zakłócił i opóźnił wydatkowanie środków budżetowych (dotyczyło to 0,8 proc. wydatków ogółem). (...) W ubiegłym roku Sejm uchwalił budżet w lutym, co oznaczało, że proces podpisywania umów można było finalizować w drugim kwartale. (...) Realny czas na realizację umów skurczył się do sześciu miesięcy. Nasze zakłady przemysłu obronnego nie są w stanie w czasie kilku miesięcy zrealizować zamówienia. W innych krajach bywa podobnie. W efekcie na koniec roku mieliśmy zawarte umowy, ale nie można ich było rozliczyć przed końcem grudnia. (...) To dlatego Rada Ministrów podjęła decyzje, aby takie kwoty przenieść na rok następny. Inną sprawą były decyzje dotyczące pewnych specjalnych programów. Pod koniec 1998 r. rząd postanowił zakończyć realizację programu budowy śmigłowca uderzeniowego Huzar. W planie wydatkowania pieniędzy resort obrony posiadał kilkadziesiąt milionów złotych na ten program. Nie można ich było wydać inaczej, niż przewidywał zapis ustawy budżetowej. I nie można ich było wydać wcześniej, skoro decyzja rządu zapadła pod koniec roku. (...) Biorąc to wszystko pod uwagę, NIK mogła pozytywnie ocenić wykonanie budżetu przez MON. Widzimy konieczność zmian. Jesteśmy przekonani, że MON może i powinno część swych wydatków rozliczać w ciągu dłuższego okresu. Mamy przecież programy badań i zakupów, które muszą trwać kilka lat. Mamy nadzwyczajne zdarzenia powodujące korekty przyjętych wcześniej planów. (...) Powinno to być uwzględnione przy ocenie realizacji wydatków. (...) Modernizacja sił zbrojnych RP w istocie zależy od tego, czy MON będzie coraz lepiej i efektywniej wydawało pieniądze otrzymywane od podatnika. Nie jest to jednak tylko problem Ministerstwa Obrony. Gospodarka rynkowa, efektywność gospodarowania środkami finansowymi to sprawy, których wszyscy uczymy się od 1989 r. Wszystkie rządy i ministerstwa miały i mają kłopoty z właściwym wydatkowaniem pieniędzy, niezależnie od opcji politycznych. MON i wojsko uczą się funkcjonowania w tych nowych i naturalnych dla demokracji warunkach.
ROMUALD SZEREMIETIEW sekretarz stanu i zastępca ministra obrony narodowej
Scenariusz barceloński
Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł o Katalonii "Scenariusz barceloński" (nr 29). Muszę jednak stwierdzić, że moim zdaniem, nie taka jest rzeczywistość społeczna tego regionu. Wystarczy wyjść na ulicę i posłuchać, w jakim języku mówią ludzie między sobą, aby dojść do wniosku, że kataloński, wprawdzie szeroko obecny, nie jest tu jedyną opcją. Problem nie polega na tym, czy ktoś rozumie, czyta czy pisze w jakimś języku, tylko na tym, jakiego języka używa na co dzień. Okazuje się, że kataloński jest językiem naturalnym, "spontanicznym" dla ok. 55 proc. mieszkańców, przy czym istnieją strefy, gdzie zdecydowanie przeważa kataloński i inne, gdzie dominuje hiszpański. W tym kontekście mapka obszaru języka katalońskiego tak się ma do rzeczywistości, jak inna - w tutejszym podręczniku szkolnym do I klasy liceum - na której Pomorze i Śląsk zaznaczono jako strefę języka niemieckiego. Mimo takiej sytuacji społeczno-językowej, całe szkolnictwo publiczne i prywatne prowadzone jest obowiązkowo (lepiej lub gorzej) po katalońsku, a hiszpański jest tylko jednym z przedmiotów. Nie zmieniło to specjalnie nawyków językowych dzieci i młodzieży, ale na dłuższą metę musi doprowadzić do słabszego niż kiedyś opanowania terminologii specjalistycznej (technicznej, medycznej itp.) w języku hiszpańskim, który niewątpliwie jest na świecie bardziej znany niż kataloński. Są jednak wyjątki. Jak usłyszałem parę dni temu w radiu, jeden z wnuków Jordiego Pujola, prezydenta Autonomicznego Rządu Katalonii, chodzi do szkoły, w której lekcje prowadzone są na zmianę po katalońsku i hiszpańsku. Czesne w tej szkole - jak łatwo się domyślić - przekracza możliwości zwykłego zjadacza chleba. Może to i dobrze, bo tak nie zmieściliby się wszyscy chętni. I pewnie o to chodzi.
JERZY MICHALIK Barcelona
Więcej możesz przeczytać w 34/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.