Album "Mnemosyne" przypomina średniowieczny kościół pokryty nietuzinkowymi graffiti
Drugi album Jana Garbarka i Hilliard Ensemble, nagrany po pięciu latach od pamiętnej płyty "Officium", właśnie pojawił się na rynku. "Mnemosyne" to częściowo próba powtórki z sukcesu, a częściowo próba rozwinięcia tematu. Zestawienie tych artystów wymyślił Manfred Eicher, kontrabasista z wykształcenia, założyciel oraz wieloletni szef monachijskiej firmy fonograficznej ECM i twórca jej szczególnego sukcesu. Wytwórnia ta zawsze była promotorem muzyki na swój sposób elitarnej, mającej jednak wielu zwolenników. Używane przez krytyków określenie "brzmienie ECM" jest łatwe do zidentyfikowania: melancholia, wysmakowane harmonie i brzmienia, wyłącznie naturalne, bez śladu elektroniki. Podobny nastrój przywołują okładki płyt ze zdjęciami (często czarno-białymi), na których pojawiają się krajobrazy, góry, chmury i morza. Ta stylistyka - okładek i repertuaru - nieraz już była kopiowana przez inne wytwórnie. Kilka lat temu Manfred Eicher postanowił urzeczywistnić ideę, o której myślał od jakiegoś czasu. Zdarzało mu się jednocześnie słuchać bardzo różnych nagrań. Szczególnie zafrapowało go zestawienie utworu, który fascynował go od lat - "Officium defunctorum" szesnastowiecznego hiszpańskiego twórcy Cristóbala de Moralesa - z solową grą Norwega Jana Garbarka. "Morales wydał mi się południowym lądem, ponad którym ptak migrujący z północy zatacza wciąż rozszerzające się kręgi" - tak opisał swe wrażenie w książeczce załączonej do płyty "Officium". Udało mu się nakłonić artystów do realizacji jego wizji, przy czym - jak się wydaje - większy entuzjazm propozycja wzbudziła w członkach Hilliard Ensemble, otwartych zarówno na repertuar dawny, jak i współczesny. Ich rola była zresztą łatwiejsza: mieli po prostu wykonywać gotowe kompozycje średniowiecza i renesansu. Natomiast Garbarek miał się do nich ustosunkować. Z pomysłu mogło nic nie wyjść. Ostatecznie w roku 1993 w ustronnym klasztorze św. Gerolda w Alpach Austriackich nagrano materiał, z którego rok później powstała płyta "Officium" o tytule nawiązującym do "Officium defunctorum" Moralesa, skąd pochodzi fragment "Parce mihi Domine", pełniący w albumie funkcję refrenu (pojawia się trzy razy: na początku i końcu wraz z saksofonem, w środku - bez tego instrumentu). Płyta stała się głośna i wywołała mieszane reakcje. Pod podobne zestawienia grunt był już poniekąd przygotowany - dopiero co jedna z grup rockowych jako wstępu do piosenki użyła fragmentu chorału gregoriańskiego (po czym młodzież nagle masowo zaczęła kupować płytę z nagraniem benedyktynów z hiszpańskiego Silos), coraz częściej artyści muzyki poważnej (głównie śpiewacy, jak Montserrat Caballé czy Luciano Pavarotti) współpracowali z popularnymi. To muzyczne spotkanie różniło się jednak od poprzednich zasadniczo: przedstawiało dwa fascynujące, lecz skrajnie od siebie odległe światy muzyczne, wspólnie tworzące nową jakość. Saksofon Garbarka jest europejskiej muzyce dawnej tak obcy jak - powiedzmy - muzyka Pigmejów czy Indian jest "barbarzyńcą w ogrodzie". Garbarkowe "komentarze" do śpiewanych utworów czasami się z nimi gryzą, niekiedy nie są komentarzami, lecz wypowiedzią postawioną obok, niezależną. Zdarza się, że saksofonista traktuje zespół wokalny jak tło; recenzent magazynu płytowego "Studio" określił to dobitnie: "Akordy chóru spełniają tu rolę niezwykle szlachetnego syntezatora". Ale te utwory nie zostały stworzone po to, by być tłem. Sposób, w jaki je potraktowano, nie ma nic wspólnego z dawniejszą praktyką tworzenia wariacji na temat - jest to raczej typowy przykład postmodernistycznej postawy: wszystko można zestawiać ze wszystkim. Jeszcze niedawno taki pomysł byłby niemożliwy, a i dziś puryści traktują go jak bluźnierstwo. Zestawienie przypomina średniowieczny kościół pokryty graffiti, ale nietuzinkowymi, autorstwa utalentowanego artysty. Bardziej pasuje tu może opis Eichera: "wielkie północne ptaszysko krążące nad południowymi ziemiami i morzami". Co jednak sprawia, że ów album może się podobać? Najpewniej cechy łączące te dwa rodzaje muzyki, czyli przestrzeń, spokój, kontemplacyjność i swoista egzotyka. Płytę zaakceptowali zwolennicy muzycznego New Age, jazzu, część miłośników muzyki dawnej, ale przede wszystkim osoby szukające w kompozycjach wyciszenia i relaksu. Rynkowy sukces "Officium" próbują teraz zdyskontować główni bohaterowie, którzy po pięciu latach znów spotkali się w klasztorze św. Gerolda. Efektem jest dwupłytowy album "Mnemosyne". Jesienią artyści wyruszą w trasę promocyjną, uwzględniającą również Polskę: od 24 do 28 listopada pojawią się kolejno w warszawskiej katedrze św. Jana, gdańskiej katedrze w Oliwie, poznańskiej farze, wrocławskim kościele św. Elżbiety i krakowskiej bazylice oo. dominikanów. Znamienne, że koncerty odbędą się w kościołach, choć nie wszystkie utwory na płycie są muzyką religijną.
Więcej możesz przeczytać w 34/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.