Trwający od 2011 r. konflikt w Syrii to przede wszystkim wielka katastrofa humanitarna i dramaty milionów osób. Niekontrolowane masy ludzi pontonami, prowizorycznymi łodziami próbują dostać się do wybrzeży Grecji, by stamtąd dalej udać się w głąb Starego Kontynentu. – Nikt, nawet najlepsze służby świata, które działają w tamtym rejonie, nie są w stanie dać gwarancji, że osoba, która posiada konkretny dokument tożsamości, to ta sama osoba, która mieszkała w Syrii czy Iraku. To jest praktycznie nie do sprawdzenia – mówi nam człowiek związany z polskim wywiadem. Ostatnio ten problem dostrzegł rząd polski, który wcześniej deklarował na szczycie Unii Europejskiej przyjęcie kilku tysięcy uchodźców. Teraz premier Beata Szydło zapowiedziała, że Polska nie przyjmie póki co ani jednej osoby. – Chodzi o to, że nikt, ani szef kontrwywiadu, ani wywiadu czy Straży Granicznej, nie był w stanie poręczyć, że służby dokładnie sprawdzą każdego imigranta przysyłanego do Polski – mówi „Wprost” osoba zajmująca się kwestiami bezpieczeństwa w tym zakresie.
Przepływ nielegałów
Te niekontrolowane masy ludzi, które dostają się do Europy, już są wykorzystywane przez Państwo Islamskie, które lokuje wśród nich swoich agentów. Ale nie tylko kalifat korzysta na wielkiej migracji. Jak dowiedział się tygodnik „Wprost”, Agencja Wywiadu posiada wiarygodne wieloźródłowe informacje, które wskazują, że konflikt w Syrii wykorzystywany jest też przez rosyjskie służby. – Takie, nazwijmy to, zamieszanie, które panuje w tamtym rejonie, jest idealne do tego, by próbować umieścić swoich ludzi w krajach trzecich – mówi emerytowany oficer wywiadu.
Według „Wprost” Agencja Wywiadu posiada raporty, z których wynika, że rosyjskie służby specjalne próbują przerzucać przez Syrię na tereny Unii Europejskiej swoich szpiegów. Chodzi tutaj o tzw. nielegałów, czyli przeszkolonych agentów, którzy przez lata potrafią pozostać w ukryciu. Trafiają oni najczęściej do kraju trzeciego. Syria ma być tylko miejscem ich legendowania, tutaj zdobywają drugą tożsamość. Stąd udają się do kraju docelowego – Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii – już jako Syryjczycy czy Irakijczycy. Raporty, które posiada AW, wskazują też na Polskę. Informacje te, jak wynika z naszych ustaleń, AW zdobyła, pracując nad zupełnie innym zagadnieniem, i nie dotyczyło ono problemu Syrii. Ale podobne dane polski wywiad otrzymał od sojuszniczych służb – m.in. CIA i MI6, które mają dobre źródła na Bliskim Wschodzie. Służby rosyjskie do lokowania swoich nielegałów, jak wynika z danych AW, mają wykorzystywać bezpieczne kanały przerzutu imigrantów. – Nikt normalny nie kazałby agentowi, na którego wyszkolenie wydał majątek, brnąć pontonem przez morze. To nie miałoby sensu i brakowałoby w tym logiki – mówi emerytowany oficer wywiadu.
Według informacji zebranych przez AW szczególną uwagą powinny zostać objęte wszystkie legalne grupy imigrantów, które dostają się do Europy za pomocą zorganizowanych akcji humanitarnych. – Nie znaczy to, że są tam szpiedzy. Ale oznacza, że należy się im wnikliwie przyglądać – mówi nasze źródło. Na tym nie koniec. Imigracja z Bliskiego Wschodu to też możliwość przerzutu do Europy osób związanych z kalifatem. Polska w tym roku organizuje dwa wielkie wydarzenia – Światowe Dni Młodzieży w Krakowie i szczyt NATO w Warszawie. Oba mogą być narażone na atak ze strony terrorystów związanych z Państwem Islamskim. Praca przy zabezpieczeniu tych wydarzeń spoczywa na wszystkich służbach, od Agencji Wywiadu zaczynając, na policji kończąc. Problem w tym, że nasze służby specjalne po ośmiu latach rządów PO-PSL przechodzą kryzys.
Polski bałagan
Politycy zapewniają, że nasz kraj jest bezpieczny. Ale w 2003 r. ABW przy współpracy z AW i służbami sojuszniczymi udaremniła planowane zamachy na kościoły. Do ataku miało dojść w czasie odprawiania pasterek. Ale wtedy terroryści zostali namierzeni już podczas planowania operacji. Było to możliwe, bo polskie służby posiadały dobre źródła na Bliskim Wschodzie. – Miła [od ulicy Miłobędzkiej, gdzie mieści się Agencja Wywiadu – przyp. red.] jest w rozsypce. Prawie 100 najlepszych, najbardziej doświadczonych oficerów, którzy znają się na pracy, jest obecnie poza służbą. Tej wyrwy kadrowej nie da się szybko uzupełnić – mówi nam osoba związana z AW. – Poza tym są problemy w rekrutacji. Były lata, kiedy problemem było skompletowanie pełnego roku w lesie [Stare Kiejkuty – szkoła szpiegów – red]. W AW pracuje ok. 1000 osób. Połowa z nich to oficerowie zajmujący się pracą wywiadowczą, ale tylko ok. 250 z nich na co dzień działa poza terenem Polski. Odejście w ciągu ośmiu lat rządów PO-PSL 100 doświadczonych oficerów odbiło się na efektach pracy wywiadu. Ten sam problem dotyczy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tutaj wielu oficerów odeszło ze służby w pierwszych latach rządów PO-PSL. Braki kadrowe często łatano, ściągając osoby z innych służb, głównie Straży Granicznej, ale też policji.
– Problem rządów PO polegał na tym, że oni nie rozumieli służb. Nie wiedzieli, po co one są. Były, bo były, ale nikt nie potrafił ich wykorzystać tak, jak należy. Nie planowano odpowiednio pracy. Ponadto wstrzymano wzrost wynagrodzeń. To wszystko doprowadziło do tego, że wiele osób odeszło z jednej i drugiej firmy – opowiada emerytowany oficer służb. Ponadto wywiad zmienił swoje zainteresowania. Z kierunku pracy operacyjnej AW zniknęły kraje Bliskiego Wschodu. Prowadzone tam misje przerwano lub ograniczono. – Nie stać nas, by być wszędzie. Naszym największym zainteresowaniem jest obecnie wchód: Rosja, Białoruś czy Ukraina – mówi osoba związana z wywiadem. Dla porównania nasz rozmówca wskazuje na wywiad niemiecki, czyli BND. – U nich 100 osób oddelegowane jest na jeden kierunek, np. Ukraina. Mają świetnie rozpracowane całe tamtejsze klany. Nas na takie działania nie stać – mówi osoba związana z AW.
Poza służbami cywilnymi na Bliskim Wschodzie dobrze zorientowane były wojskowe. Ale te osłabiły się po rozwiązaniu WSI w 2007 r. i podczas weryfikacji. W tamtym czasie przerwano wiele operacji. Doświadczonych oficerów ściągano do kraju. W ich miejsce zatrudniano osoby bez odpowiedniego doświadczenia. Po rozwiązaniu WSI powołano Służbę Wywiadu Wojskowego i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. – Ta pierwsza leży na całej linii. Oni nie byli w stanie zabezpieczyć naszej misji w Afganistanie. Ratowano się informacjami od chłopaków z AW i raportami dostarczanymi nam przez Amerykanów. Bez tego byśmy nic nie wiedzieli – mówi żołnierz, który był na misji w Afganistanie. Od 2007 r. SWW nie udało się odbudować. – Raz brakuje nam kadr, dwa brakuje nam kadr, trzy brakuje nam kadr – opisuje oficer wywiadu wojskowego. – Zniszczyć można wszystko szybko, ale odbudowa służb to lata. Kolejne lata zajmuje odbudowa zaufania, a kto nam zaufa, jak myśmy wszystkich wystrzelili w raporcie? Nikt! Wszystko to sprawia, że dziś Polska, chcąc się czegoś dowiedzieć o Bliskim Wschodzie, musi bazować na informacjach przekazywanych przez sojusznicze służby. – Sami tam nie istniejemy i nie wiemy praktycznie nic – kończy nasz rozmówca. Straciliśmy też wsparcie, które w latach 2002-2005 dostawaliśmy od Amerykanów. W tamtym okresie CIA bardzo hojnie wspierała finansowo nasz wywiad. Pieniądze były przekazywane legalnymi kanałami na walkę z terroryzmem. – Nie chodzi o kartony dolarów przywiezione przez CIA do Agencji Wywiadu w 2003 r. To było legalne wsparcie, które było przekazywane oficjalnymi kanałami – mówi nasz informator. Teraz, mimo że sytuacja jest też niespokojna, Polska na taką pomoc nie może liczyć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.