Rozmowa ze SŁAWOMIREM BRONIARZEM, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego
"Wprost": - Powodzenie reformy edukacji zależeć będzie od postawy nauczycieli, czyli także od działań ZNP. Czy rząd może liczyć na życzliwe wsparcie związku, czy związek będzie raczej torpedował zmiany?
Sławomir Broniarz: - To wsparcie może być życzliwe, ale pod warunkiem, że w roku 2000 i następnych we właściwy sposób zostanie określona skala wynagrodzeń dla nauczycieli. Tak, aby najbardziej dynamiczni nauczyciele nie musieli odchodzić z zawodu. Założenia budżetowe na rok 2000 oraz prognozy zawarte w dokumentach MEN nie dają podstaw do choćby cienia optymizmu: nauczyciele nie będą pracować w lepszych warunkach i godziwiej zarabiać.
- Czyli już jesienią należy się spodziewać protestów?
- Jeżeli okaże się, że suma wszelkiego rodzaju niekorzystnych elementów będzie zbyt duża - a będzie to miało negatywny wpływ na kondycję psychiczną nauczycie- li - trudno wykluczyć wzrost niezadowolenia. Podstawowym zajęciem nauczyciela jest praca w szkole, a nie akcje protestacyjne czy strajki. Ale wszystko ma swoje granice. Niepokoje mogą wynikać głównie z przyczyn branżowych. Gdyby się okazało, że opracowywana obecnie przez MEN nowelizacja Karty Nauczyciela w istotny sposób ograniczy uprawnienia nauczycieli, nie zagwarantuje należytego wzrostu płac i spowoduje wzrost bezrobocia, mamy prawo spodziewać się protestów. Środowisko będzie skutecznie walczyć o swoje. Protest, ze strajkiem włącznie, jest immanentną formą działań związku zawodowego.
- Ile powinni w Polsce zarabiać nauczyciele, żeby byli zadowoleni?
- Tyle, aby wystarczało im na godziwe życie. Aby można było pensję nauczyciela porównać z przeciętnym wynagrodzeniem pracowników sfery budżetowej, nie dzieląc jej na urzędników państwowych i resztę. W przyszłym roku dynamika wzrostu płac urzędników ma wynosić 144 proc., a nauczycieli - 96 proc. Nikogo nie napawa to optymizmem. Zakup encyklopedii nie może rujnować rodzinnych budżetów nauczycieli.
- Płaci się za dobrą pracę. Tymczasem ani poziom wiedzy nauczycieli, ani poziom nauczania nie są zbyt wysokie.
- Uważam, że poziom nauczania jest relatywnie bardzo wysoki, zwłaszcza jeśli się uwzględni możliwości, jakimi dysponują nauczyciele. Nie mamy powodu do wstydu: nasi uczniowie nie są gorzej przygotowani, nie reprezentują niższego poziomu wiedzy i umiejętności praktycznych niż ich rówieśnicy z Zachodu. Gdy porównamy różnego rodzaju międzynarodowe olimpiady, nie mamy powodu do narzekań.
- Jednak poziom wykształcenia społeczeństwa, poziom innowacyjności gospodarki czy wartość naszej nauki raczej temu przeczą. To dziedzictwo obecnego systemu szkolnego, który niewiele się różni od tego z czasów PRL.
- Warsztat pracy nauczycieli i w przeszłości, i obecnie należy oceniać wysoko. Jeżeli efekty pracy były nieadekwatne do oczekiwań, przyczyn należałoby szukać w treściach i programach nauczania.
- ZNP walczy o zachowanie Karty Nauczyciela, która gwarantuje praktycznie dożywotnie zatrudnienie i wyłącza ten zawód z reguł wolnego rynku. Czy w dobie wolnego rynku i konkurencji warto bronić karty?
- Nauczyciel powinien mieć zagwarantowane możliwości nieskrępowanego wykonywania swojego zawodu - bez względu na to, czy podoba się on samorządowi czy kuratorowi. Powinien mieć możliwość realizowania swoich innowacyjnych programów i zapewnioną zawodową stabilizację.
- Nie chodzi o to, aby wyrzucać z pracy tych, którzy opracowali i wdrażają nowatorskie programy, lecz tych, którzy pracują źle.
- Ochrona dotyczy tylko nauczycieli mianowanych, którzy wcześniej zostali pozytywnie ocenieni.
- W wielu szkołach mianowanie następowało właściwie automatycznie po trzech latach pracy. Poza tym ktoś mógł dobrze pracować dziesięć lat temu, a obecnie się nie sprawdza.
- Niekoniecznie od razu trzeba realizować najgorszy scenariusz, czyli zwolnienie z pracy nauczyciela. Dyrektor musi przede wszystkim wykorzystać możliwości pozytywnego oddziaływania na takiego nauczyciela, na przykład pomóc mu udoskonalić warsztat. Rzeczywiście, rzadko korzystano z możliwości pozbycia się z zawodu złych nauczycieli, ale to nie znaczy, że takich możliwości nie ma. Negatywna ocena pracy skutkuje tym, że nauczyciel powinien sobie znaleźć inną pracę.
- Dzisiejszej szkoły nie lubią uczniowie, nie lubi też wielu nauczycieli. Jednak - jak wynika z referendum przeprowadzonego przez ZNP - 44 proc. nauczycieli sprzeciwia się zmianom.
- Opór czy niechęć nauczycieli nie dotyczą samej reformy, ale sposobu jej przygotowania. Działania rządu są pochopne, nie w pełni przygotowane organizacyjnie, nie zbilansowano kosztów. Z tego wynikają ogromne obawy nauczycieli, czy reforma będzie dobrze funkcjonować. Obawy są o tyle uzasadnione, że w gruncie rzeczy konsekwencje nieudanych poczynań Ministerstwa Edukacji Narodowej poniosą nauczyciele, uczniowie i samorządy. To oni będą przede wszystkim obwiniani za wszelkie niedostatki reformy. Nie ulega natomiast wątpliwości, że szkole potrzebne są zmiany.
- To dlaczego w latach 1993-1997, kiedy ZNP współtworzył rządzącą koalicję, takich zmian nie przeprowadzono?
Konsekwencje nieudanych poczynań Ministerstwa Edukacji Narodowej poniosą nauczyciele, uczniowie i samorządy
- Powiedzenie, że ZNP współtworzył koalicję, jest na wyrost. W tym okresie zajmowano się jednak nie mniej istotnymi sprawami. Znowelizowano Kartę Nauczyciela i ustawę o systemie oświaty. Samorządy zaczęły przejmować szkoły. Trudno uznać, że to są rzeczy błahe. Jest natomiast prawdą, że zbyt późno przystąpiono do reformy programowej.
- Dlaczego?
- To nie jest pytanie do nas, tylko do ministra Jerzego Wiatra, ówczesnego ministra edukacji. ZNP poniósł już koszty tego, że mając dużą grupę posłów, nie zrealizował najważniejszego zadania, jakiego od związku oczekiwali nauczyciele - nie zmienił ich materialnej sytuacji. Nie sądzę jednak, żeby tamte lata były złe dla oświaty, ale środowisko oczekiwało od związku znacznie więcej.
- Mówi pan: "Reforma ma wiele wad i niedopracowań. Robiona jest przez osoby bez doświadczenia, o nie znanych nikomu nazwiskach". Jaki wariant reformy usatysfakcjonowałby ZNP?
- Może najmniej istotne jest to, żeby związek był usatysfakcjonowany. Wadą ministerialnych rozwiązań jest przede wszystkim to, że reformę wdraża się od 1 września, a nikt nie zastanowił się, jakie są jej faktyczne podstawy teoretyczne. Uznano a priori, że model 6+3+3 jest najlepszy. Po drugie - reforma jest robiona w biegu, na żywym organizmie szkoły. Myślę o niedostatkach związanych z tworzeniem nowych programów nauczania, z przekazywaniem ich nauczycielom, a także o zaniedbaniach w tworzeniu nowej infrastruktury szkolnej, która spełniałaby wymogi ustawy. Miały być sale gimnastyczne przy każdym gimnazjum, a szkoła podstawowa oddzielona od gimnazjum. Podstawowe założenia reformy są więc realizowane w mikroskopijnym wymiarze. Najistotniejsze są jednak pieniądze. Jeżeli reforma ma się powieść, musimy wiedzieć, ile będzie kosztować: zarówno jako przedsięwzięcie społeczne, jak i w kontekście potrzeb środowiska nauczycielskiego. Ile będzie kosztować rodziców? Ile samorządy? Te sprawy zostały zmarginalizowane. Myślano tylko o tym, aby zmiany zainicjować, by miały etykietkę jednej z czterech wielkich reform.
- Lepiej operować na żywym organizmie, niż nie robić niczego. Opóźnianie zmian uznałby pan za korzystne?
- Na pewno jeszcze jeden rok szkolny byłby niezbędny, aby nauczyciele mogli się zapoznać z programami nauczania. Rodzice nie musieliby biegać za podręcznikami. Nie byłoby takiego poirytowania wśród dzieci, rodziców i nauczycieli. Tymczasem rok szkolny za pasem, a my na dobrą sprawę niewiele wiemy. Za rok nie byłoby takiej nerwówki, nie trzeba by tego wszystkiego robić na łeb na szyję. Nauczyciele nie mogą być dobrze przygotowani, jeżeli ukończyli tylko dwugodzinne szkolenie. Minister może mówić, że przeszkolono pół miliona nauczycieli, ale czego można się dowiedzieć w ciągu dwóch godzin. Wielu nauczycieli nie miało nawet możliwości zapoznania się z programami. A idea była taka, że mieli mieć możliwość wyboru programu właściwego dla siebie.
- W trakcie ostatniego zjazdu związku stwierdził pan, że ZNP "może być panną na wydaniu". Czy to zapowiedź politycznego przeorientowania mężatki z długim stażem, od lat związanej z SLD?
- Istotnie, ZNP zbyt szybko został zaszufladkowany jako związek, dla którego jedyną możliwością jest współpraca wyłącznie z SLD. Lewa strona sceny politycznej jest znacznie bogatsza, chcielibyśmy blisko współpracować zarówno z SLD, jak i z PSL, Unią Pracy, PPS.
- Czy dla dobra polskiej szkoły mógłby pan współpracować także z prawą stroną politycznej sceny?
- Nie ulega wątpliwości, że najwięcej sympatii związek ma dla SLD. Taki jest układ funkcjonujący w naszej organizacji: nie szukamy wsparcia ani w centrum, ani na prawej stronie. Głównie dlatego, że nie wyobrażam sobie, by nauczyciele mogli się opowiedzieć za polityką Leszka Balcerowicza, szefa Unii Wolności.
Sławomir Broniarz: - To wsparcie może być życzliwe, ale pod warunkiem, że w roku 2000 i następnych we właściwy sposób zostanie określona skala wynagrodzeń dla nauczycieli. Tak, aby najbardziej dynamiczni nauczyciele nie musieli odchodzić z zawodu. Założenia budżetowe na rok 2000 oraz prognozy zawarte w dokumentach MEN nie dają podstaw do choćby cienia optymizmu: nauczyciele nie będą pracować w lepszych warunkach i godziwiej zarabiać.
- Czyli już jesienią należy się spodziewać protestów?
- Jeżeli okaże się, że suma wszelkiego rodzaju niekorzystnych elementów będzie zbyt duża - a będzie to miało negatywny wpływ na kondycję psychiczną nauczycie- li - trudno wykluczyć wzrost niezadowolenia. Podstawowym zajęciem nauczyciela jest praca w szkole, a nie akcje protestacyjne czy strajki. Ale wszystko ma swoje granice. Niepokoje mogą wynikać głównie z przyczyn branżowych. Gdyby się okazało, że opracowywana obecnie przez MEN nowelizacja Karty Nauczyciela w istotny sposób ograniczy uprawnienia nauczycieli, nie zagwarantuje należytego wzrostu płac i spowoduje wzrost bezrobocia, mamy prawo spodziewać się protestów. Środowisko będzie skutecznie walczyć o swoje. Protest, ze strajkiem włącznie, jest immanentną formą działań związku zawodowego.
- Ile powinni w Polsce zarabiać nauczyciele, żeby byli zadowoleni?
- Tyle, aby wystarczało im na godziwe życie. Aby można było pensję nauczyciela porównać z przeciętnym wynagrodzeniem pracowników sfery budżetowej, nie dzieląc jej na urzędników państwowych i resztę. W przyszłym roku dynamika wzrostu płac urzędników ma wynosić 144 proc., a nauczycieli - 96 proc. Nikogo nie napawa to optymizmem. Zakup encyklopedii nie może rujnować rodzinnych budżetów nauczycieli.
- Płaci się za dobrą pracę. Tymczasem ani poziom wiedzy nauczycieli, ani poziom nauczania nie są zbyt wysokie.
- Uważam, że poziom nauczania jest relatywnie bardzo wysoki, zwłaszcza jeśli się uwzględni możliwości, jakimi dysponują nauczyciele. Nie mamy powodu do wstydu: nasi uczniowie nie są gorzej przygotowani, nie reprezentują niższego poziomu wiedzy i umiejętności praktycznych niż ich rówieśnicy z Zachodu. Gdy porównamy różnego rodzaju międzynarodowe olimpiady, nie mamy powodu do narzekań.
- Jednak poziom wykształcenia społeczeństwa, poziom innowacyjności gospodarki czy wartość naszej nauki raczej temu przeczą. To dziedzictwo obecnego systemu szkolnego, który niewiele się różni od tego z czasów PRL.
- Warsztat pracy nauczycieli i w przeszłości, i obecnie należy oceniać wysoko. Jeżeli efekty pracy były nieadekwatne do oczekiwań, przyczyn należałoby szukać w treściach i programach nauczania.
- ZNP walczy o zachowanie Karty Nauczyciela, która gwarantuje praktycznie dożywotnie zatrudnienie i wyłącza ten zawód z reguł wolnego rynku. Czy w dobie wolnego rynku i konkurencji warto bronić karty?
- Nauczyciel powinien mieć zagwarantowane możliwości nieskrępowanego wykonywania swojego zawodu - bez względu na to, czy podoba się on samorządowi czy kuratorowi. Powinien mieć możliwość realizowania swoich innowacyjnych programów i zapewnioną zawodową stabilizację.
- Nie chodzi o to, aby wyrzucać z pracy tych, którzy opracowali i wdrażają nowatorskie programy, lecz tych, którzy pracują źle.
- Ochrona dotyczy tylko nauczycieli mianowanych, którzy wcześniej zostali pozytywnie ocenieni.
- W wielu szkołach mianowanie następowało właściwie automatycznie po trzech latach pracy. Poza tym ktoś mógł dobrze pracować dziesięć lat temu, a obecnie się nie sprawdza.
- Niekoniecznie od razu trzeba realizować najgorszy scenariusz, czyli zwolnienie z pracy nauczyciela. Dyrektor musi przede wszystkim wykorzystać możliwości pozytywnego oddziaływania na takiego nauczyciela, na przykład pomóc mu udoskonalić warsztat. Rzeczywiście, rzadko korzystano z możliwości pozbycia się z zawodu złych nauczycieli, ale to nie znaczy, że takich możliwości nie ma. Negatywna ocena pracy skutkuje tym, że nauczyciel powinien sobie znaleźć inną pracę.
- Dzisiejszej szkoły nie lubią uczniowie, nie lubi też wielu nauczycieli. Jednak - jak wynika z referendum przeprowadzonego przez ZNP - 44 proc. nauczycieli sprzeciwia się zmianom.
- Opór czy niechęć nauczycieli nie dotyczą samej reformy, ale sposobu jej przygotowania. Działania rządu są pochopne, nie w pełni przygotowane organizacyjnie, nie zbilansowano kosztów. Z tego wynikają ogromne obawy nauczycieli, czy reforma będzie dobrze funkcjonować. Obawy są o tyle uzasadnione, że w gruncie rzeczy konsekwencje nieudanych poczynań Ministerstwa Edukacji Narodowej poniosą nauczyciele, uczniowie i samorządy. To oni będą przede wszystkim obwiniani za wszelkie niedostatki reformy. Nie ulega natomiast wątpliwości, że szkole potrzebne są zmiany.
- To dlaczego w latach 1993-1997, kiedy ZNP współtworzył rządzącą koalicję, takich zmian nie przeprowadzono?
Konsekwencje nieudanych poczynań Ministerstwa Edukacji Narodowej poniosą nauczyciele, uczniowie i samorządy
- Powiedzenie, że ZNP współtworzył koalicję, jest na wyrost. W tym okresie zajmowano się jednak nie mniej istotnymi sprawami. Znowelizowano Kartę Nauczyciela i ustawę o systemie oświaty. Samorządy zaczęły przejmować szkoły. Trudno uznać, że to są rzeczy błahe. Jest natomiast prawdą, że zbyt późno przystąpiono do reformy programowej.
- Dlaczego?
- To nie jest pytanie do nas, tylko do ministra Jerzego Wiatra, ówczesnego ministra edukacji. ZNP poniósł już koszty tego, że mając dużą grupę posłów, nie zrealizował najważniejszego zadania, jakiego od związku oczekiwali nauczyciele - nie zmienił ich materialnej sytuacji. Nie sądzę jednak, żeby tamte lata były złe dla oświaty, ale środowisko oczekiwało od związku znacznie więcej.
- Mówi pan: "Reforma ma wiele wad i niedopracowań. Robiona jest przez osoby bez doświadczenia, o nie znanych nikomu nazwiskach". Jaki wariant reformy usatysfakcjonowałby ZNP?
- Może najmniej istotne jest to, żeby związek był usatysfakcjonowany. Wadą ministerialnych rozwiązań jest przede wszystkim to, że reformę wdraża się od 1 września, a nikt nie zastanowił się, jakie są jej faktyczne podstawy teoretyczne. Uznano a priori, że model 6+3+3 jest najlepszy. Po drugie - reforma jest robiona w biegu, na żywym organizmie szkoły. Myślę o niedostatkach związanych z tworzeniem nowych programów nauczania, z przekazywaniem ich nauczycielom, a także o zaniedbaniach w tworzeniu nowej infrastruktury szkolnej, która spełniałaby wymogi ustawy. Miały być sale gimnastyczne przy każdym gimnazjum, a szkoła podstawowa oddzielona od gimnazjum. Podstawowe założenia reformy są więc realizowane w mikroskopijnym wymiarze. Najistotniejsze są jednak pieniądze. Jeżeli reforma ma się powieść, musimy wiedzieć, ile będzie kosztować: zarówno jako przedsięwzięcie społeczne, jak i w kontekście potrzeb środowiska nauczycielskiego. Ile będzie kosztować rodziców? Ile samorządy? Te sprawy zostały zmarginalizowane. Myślano tylko o tym, aby zmiany zainicjować, by miały etykietkę jednej z czterech wielkich reform.
- Lepiej operować na żywym organizmie, niż nie robić niczego. Opóźnianie zmian uznałby pan za korzystne?
- Na pewno jeszcze jeden rok szkolny byłby niezbędny, aby nauczyciele mogli się zapoznać z programami nauczania. Rodzice nie musieliby biegać za podręcznikami. Nie byłoby takiego poirytowania wśród dzieci, rodziców i nauczycieli. Tymczasem rok szkolny za pasem, a my na dobrą sprawę niewiele wiemy. Za rok nie byłoby takiej nerwówki, nie trzeba by tego wszystkiego robić na łeb na szyję. Nauczyciele nie mogą być dobrze przygotowani, jeżeli ukończyli tylko dwugodzinne szkolenie. Minister może mówić, że przeszkolono pół miliona nauczycieli, ale czego można się dowiedzieć w ciągu dwóch godzin. Wielu nauczycieli nie miało nawet możliwości zapoznania się z programami. A idea była taka, że mieli mieć możliwość wyboru programu właściwego dla siebie.
- W trakcie ostatniego zjazdu związku stwierdził pan, że ZNP "może być panną na wydaniu". Czy to zapowiedź politycznego przeorientowania mężatki z długim stażem, od lat związanej z SLD?
- Istotnie, ZNP zbyt szybko został zaszufladkowany jako związek, dla którego jedyną możliwością jest współpraca wyłącznie z SLD. Lewa strona sceny politycznej jest znacznie bogatsza, chcielibyśmy blisko współpracować zarówno z SLD, jak i z PSL, Unią Pracy, PPS.
- Czy dla dobra polskiej szkoły mógłby pan współpracować także z prawą stroną politycznej sceny?
- Nie ulega wątpliwości, że najwięcej sympatii związek ma dla SLD. Taki jest układ funkcjonujący w naszej organizacji: nie szukamy wsparcia ani w centrum, ani na prawej stronie. Głównie dlatego, że nie wyobrażam sobie, by nauczyciele mogli się opowiedzieć za polityką Leszka Balcerowicza, szefa Unii Wolności.
Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.