Najwięcej ofiar tureckiego trzęsienia ziemi zginęło w ruinach tandetnych domów, "zbudowanych w jedną noc"
Zaledwie 45 sekund trwało największe od sześćdziesięciu lat trzęsienie ziemi w Turcji. Na zlikwidowanie skutków kataklizmu potrzeba będzie jednak wielu lat, a odbudowa zniszczonych regionów pochłonie - zgodnie z przewidywaniami tureckiego stowarzyszenia biznesu Tusaid - co najmniej 40 mld USD. Dla nadwerężonej tureckiej gospodarki jest to suma astronomiczna. Po kilku dniach poszukiwań liczba ofiar śmiertelnych przekraczała 9 tys., 33 tys. osób było rannych, a los kilkunastu tysięcy pozostawał nieznany. Pod koniec ubiegłego tygodnia mówiono już jednak, że ofiar śmiertelnych może być nawet kilkadziesiąt tysięcy. Epicentrum znajdowało się w pobliżu przemysłowego miasta Izmit, gdzie zniszczeniu uległo najwięcej budynków.
Podczas tych kilkudziesięciu nocnych sekund w wielu tureckich miastach budynki waliły się jak domki z kart, grzebiąc pod gruzami mieszkańców. Gdzie to było możliwe, przerażeni ludzie w popłochu uciekali z zagrożonych miejsc w obawie przed powtórnymi wstrząsami; w Istambule wielu z nich wsiadało do samochodów i jechało przed siebie. Inni przenosili się do parków i na ulice. Od ubiegłego tygodnia miliony Turków śpią pod gołym niebem. W wielu miejscowościach koczującym zagraża wybuch epidemii.
Trzeba się liczyć z bardzo dużymi kosztami, gdyż dotknięty kataklizmem obszar należał do stosunkowo wysoko rozwiniętych regionów Turcji. W Izmicie dopiero po kilku dniach i przy pomocy zagranicznych strażaków z dużym trudem ugaszono wielki pożar rafinerii ropy naftowej. Bardzo zniszczone są też instalacje wojskowe i obiekty bazy marynarki wojennej w Golcuk nad morzem Marmara.
- To największa klęska, jakiej doświadczyłem w życiu - mówił w stolicy kraju poruszony premier, 73-letni Bulent Ecevit. Jego rząd obiecał, że przeznaczy odpowiednie fundusze na odbudowę kraju i pomoc ludziom dotkniętym tragedią. Nie będzie to jednak zadanie łatwe, gdyż deficyt budżetowy Turcji już teraz wynosi ok. 15 mld USD.
Tymczasem pomoc napływa z całego świata. Grupę ratowników wysłała nawet wrogo do Turcji nastawiona Grecja. Decyzję o pomocy szybko podjęła Polska. W rejon kataklizmu wyleciało kilka grup ratowników, zabierając z sobą profesjonalny sprzęt, a także psy przeszkolone w poszukiwaniu ludzi. Pracujące na miejscu bez wytchnienia ekipy ratownicze nie nadążały z odgrzebywaniem zasypanych ludzi, ich prace paraliżowały też kolejne wstrząsy sejsmiczne. Wraz z międzynarodowymi ratownikami pracowali sami mieszkańcy - niektórzy przy użyciu łopat i młotków, inni gołymi rękami przeczesywali ruiny, desperacko poszukując bliskich. Ale z dnia na dzień znajduje się już coraz mniej żywych osób.
Nie brakuje słów krytyki pod adresem rządu. Zarzuca się mu przede wszystkim to, że znając sejsmologiczną sytuację regionu, okazał się fatalnie przygotowany. Tym bardziej że sejsmolodzy ostrzegali przed grożącym w najbliższych latach niebezpieczeństwem. Tym razem trzęsienie ziemi najbardziej dotknęło ubogie dzielnice tureckich miast, gdzie ludzie najczęściej mieszkają w tanich budynkach, wybudowanych nie tylko nielegalnie, ale i bez uwzględnienia standardów obowiązujących w regionach aktywnych sejsmicznie. Kilka godzin po trzęsieniu jeden z tureckich architektów próbował przekonywać w telewizji BBC, że problemy Izmitu wynikają nie tyle ze źle zaprojektowanych domów i oszczędnościowych metod ich konstrukcji, ile z masowej migracji ludności. Do Izmitu przybywa codziennie ok. 2 tys. osób, głównie ze wsi, w poszukiwaniu pracy i lepszych warunków życia. - Żadne państwo na świecie nie byłoby w stanie budować dziennie tylu mieszkań - tłumaczył.
W Yalova ledwie z życiem uszedł główny architekt miasta. Rozgniewany tłum chciał go zlinczować, oskarżając o tolerowanie oszczędnościowych konstrukcji. "Mordercy" - taki nagłówek widniał natomiast na pierwszej stronie środowego wydania "Hurriyet", największego tureckiego dziennika. Dziennikarze zwracali uwagę, że w ostatnich latach urzędnicy nadzoru budowlanego przymykali oczy na projekty tanich budynków. Domy takie były stawiane na obrzeżach miast dla chłopów masowo napływających do miast.
Te ubogie dzielnice nazywane są Gecekondu, czyli "zbudowane w jedną noc". Ich gwałtowny rozwój rozpoczął się w latach 70., gdy bezrobocie sprawiło, że tysiące chłopów z biednych regionów Anatolii zaczęły napływać do zachodnich miast Turcji. W samym tylko Stambule wybudowane bez zezwolenia budynki stanowią 65 proc. wszystkich mieszkań. Zdaniem tureckich dziennikarzy, większość domów, które zawaliły się w czasie trzęsienia ziemi, to właśnie te postawione nielegalnie i jak najtańszym kosztem, bez odpowiedniego wzmocnienia.
Podczas tych kilkudziesięciu nocnych sekund w wielu tureckich miastach budynki waliły się jak domki z kart, grzebiąc pod gruzami mieszkańców. Gdzie to było możliwe, przerażeni ludzie w popłochu uciekali z zagrożonych miejsc w obawie przed powtórnymi wstrząsami; w Istambule wielu z nich wsiadało do samochodów i jechało przed siebie. Inni przenosili się do parków i na ulice. Od ubiegłego tygodnia miliony Turków śpią pod gołym niebem. W wielu miejscowościach koczującym zagraża wybuch epidemii.
Trzeba się liczyć z bardzo dużymi kosztami, gdyż dotknięty kataklizmem obszar należał do stosunkowo wysoko rozwiniętych regionów Turcji. W Izmicie dopiero po kilku dniach i przy pomocy zagranicznych strażaków z dużym trudem ugaszono wielki pożar rafinerii ropy naftowej. Bardzo zniszczone są też instalacje wojskowe i obiekty bazy marynarki wojennej w Golcuk nad morzem Marmara.
- To największa klęska, jakiej doświadczyłem w życiu - mówił w stolicy kraju poruszony premier, 73-letni Bulent Ecevit. Jego rząd obiecał, że przeznaczy odpowiednie fundusze na odbudowę kraju i pomoc ludziom dotkniętym tragedią. Nie będzie to jednak zadanie łatwe, gdyż deficyt budżetowy Turcji już teraz wynosi ok. 15 mld USD.
Tymczasem pomoc napływa z całego świata. Grupę ratowników wysłała nawet wrogo do Turcji nastawiona Grecja. Decyzję o pomocy szybko podjęła Polska. W rejon kataklizmu wyleciało kilka grup ratowników, zabierając z sobą profesjonalny sprzęt, a także psy przeszkolone w poszukiwaniu ludzi. Pracujące na miejscu bez wytchnienia ekipy ratownicze nie nadążały z odgrzebywaniem zasypanych ludzi, ich prace paraliżowały też kolejne wstrząsy sejsmiczne. Wraz z międzynarodowymi ratownikami pracowali sami mieszkańcy - niektórzy przy użyciu łopat i młotków, inni gołymi rękami przeczesywali ruiny, desperacko poszukując bliskich. Ale z dnia na dzień znajduje się już coraz mniej żywych osób.
Nie brakuje słów krytyki pod adresem rządu. Zarzuca się mu przede wszystkim to, że znając sejsmologiczną sytuację regionu, okazał się fatalnie przygotowany. Tym bardziej że sejsmolodzy ostrzegali przed grożącym w najbliższych latach niebezpieczeństwem. Tym razem trzęsienie ziemi najbardziej dotknęło ubogie dzielnice tureckich miast, gdzie ludzie najczęściej mieszkają w tanich budynkach, wybudowanych nie tylko nielegalnie, ale i bez uwzględnienia standardów obowiązujących w regionach aktywnych sejsmicznie. Kilka godzin po trzęsieniu jeden z tureckich architektów próbował przekonywać w telewizji BBC, że problemy Izmitu wynikają nie tyle ze źle zaprojektowanych domów i oszczędnościowych metod ich konstrukcji, ile z masowej migracji ludności. Do Izmitu przybywa codziennie ok. 2 tys. osób, głównie ze wsi, w poszukiwaniu pracy i lepszych warunków życia. - Żadne państwo na świecie nie byłoby w stanie budować dziennie tylu mieszkań - tłumaczył.
W Yalova ledwie z życiem uszedł główny architekt miasta. Rozgniewany tłum chciał go zlinczować, oskarżając o tolerowanie oszczędnościowych konstrukcji. "Mordercy" - taki nagłówek widniał natomiast na pierwszej stronie środowego wydania "Hurriyet", największego tureckiego dziennika. Dziennikarze zwracali uwagę, że w ostatnich latach urzędnicy nadzoru budowlanego przymykali oczy na projekty tanich budynków. Domy takie były stawiane na obrzeżach miast dla chłopów masowo napływających do miast.
Te ubogie dzielnice nazywane są Gecekondu, czyli "zbudowane w jedną noc". Ich gwałtowny rozwój rozpoczął się w latach 70., gdy bezrobocie sprawiło, że tysiące chłopów z biednych regionów Anatolii zaczęły napływać do zachodnich miast Turcji. W samym tylko Stambule wybudowane bez zezwolenia budynki stanowią 65 proc. wszystkich mieszkań. Zdaniem tureckich dziennikarzy, większość domów, które zawaliły się w czasie trzęsienia ziemi, to właśnie te postawione nielegalnie i jak najtańszym kosztem, bez odpowiedniego wzmocnienia.
Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.