Emancypacji kobiet musi towarzyszyć adaptacja mężczyzn. Na szczęście, jest na to stara i dobrze znana recepta: czułość i rozwaga. Może dzięki niej "wojna płci" potrwa krótko i skończy się szczęśliwie
Lato chyli się ku końcowi, a wraz z nim typowa dla tego sezonu fala burzliwych dyskusji o kobietach, o mężczyznach i wszelkiego typu relacjach między nimi. Były więc zażarte polemiki w gronie damsko-męskim w "Gazecie Wyborczej", uzupełnione napiętą w treści, lecz elegancką w formie wymianą zdań na łamach "Wprost" z udziałem jednego mężczyzny, zaś jeden z felietonistów "Polityki" ukoronował sezon odważną - bo nie opartą na żadnych dowodach - tezą rozszerzającą na całą populację prywatne mniemanie, że Polacy podobno ciągle słyszą od kobiet "nie" i dlatego są marni w łóżku. Czytelnicy zajmują się praktyką, a dziennikarze teoretyzują. Pora więc chyba - zanim zaskoczy nas jesień swoim trzeźwym, chłodnym i rzeczowym spadaniem liści - przypomnieć parę rzeczy.
Najpierw o feministkach. Mówienie o nich w tej chwili jako o jednorodnym bloku koncepcyjno-organizacyjnym nie ma żadnego sensu. Można wyróżnić co najmniej dwa odłamy feministek, które mają z sobą tyle wspólnego, ile lewacy mają z socjal- demokratami jako odłamy lewicy. Pierwszy odłam to feministki-ekstremistki. Na nieszczęście dla całego ruchu walki o dostosowanie statusu społecznego kobiet do kanonów współczesnej cywilizacji, to właśnie one są najbardziej hałaśliwe i najbardziej widoczne. Skutek jest taki, że zasłużone drwiny z ich paranoidalnych wygłupów uderzają we wszystkie panie, które próbują się domagać ewidentnie należnych im praw. Na temat feministek-ekstremistek nie ma się co rozwodzić. Wystarczy przytoczyć tylko najświeższy wyczyn jednej z nich. 19 sierpnia Kanadyjska Rada Norm Radia i Telewizji wydała orzeczenie w sprawie wytoczonej przez pewną bojowniczkę z Toronto. Oskarżyła ona telewizję o rozpowszechnianie poglądu, jakoby wszystkie kobiety były przepełnione złą wolą i skłonnościami niszczycielskimi. Pogląd ten wytropiła w bajce o Jasiu i Małgosi w interpretacji Królika Bugsa. W końcowej scenie czarownica używa swej magicznej mocy, by przekształcić się w ponętną królicę, a Bugs odchodzi, trzymając ją pod ramię i mówi: "Tak, tak, wiem! Ale czy w gruncie rzeczy one wszystkie nie są czarownicami?". KRNRiT odrzuciła skargę, odpowiadając na nią w bardzo poważnym tonie, choć między wierszami było czuć krztuszenie się ze śmiechu.
Zapomnijmy zatem o feministkach-ekstremistkach, by zauważyć, że istnieje jeszcze co najmniej jeden ich odłam - mianowicie feministki-legalistki. To są naprawdę poważne rozmówczynie i czasami aż żal patrzeć, z jakim trudem dobijają się o rzeczy oczywiste, na przykład o zwykłą realizację zasad zapisanych w ustawach. Ich jedyną słabością jest pewna naiwność: sprawiają wrażenie, jakby wierzyły, że coraz to nowe projekty ustaw coś zmienią, choć same widzą, ile w praktyce znaczą stare. Czasami zaś udaje im się przeforsować ustawy tak jawnie "spolityzowane (w sensie political correctness), że stojące na pograniczu absurdu i skandalu prawnego. Francuska ustawa o równości kobiet i mężczyzn zaleca na przykład stosowanie "kwot płciowych" przy ustalaniu list wyborczych, co kłóci się z podstawową zasadą demokracji: możliwością dania obywatelowi swobodnego wyboru na podstawie programów działania i kompetencji kandydatów, nie zaś ich płci, rasy, religii czy koloru oczu. Feministki-legalistki mogą jednak na dłuższą metę zdziałać wiele dobrego, bo sprecyzowanie prawnego statusu kobiet w społeczeństwie i pilnowanie ich praw - jak i wszelkich praw człowieka - trudno nazwać rzeczą nieważną.
Sedno sprawy to jednak nie ustawy ani inne problemy zastępcze. Sedno sprawy polega chyba na tym, że kobiety - częściowo z pomocą ustaw, częściowo bez - uzyskały wiele nowych obszarów wolności i niezależności, a jednocześnie wcale nie zmniejszyła się ich potrzeba bezpieczeństwa. Otwarcie kobietom dostępu do wykształcenia i pracy zawodowej oraz pojawienie się metod antykoncepcyjnych, o których użyciu kobieta może decydować całkowicie samodzielnie, zupełnie zmieniło układ sił, bo w znacznym stopniu odebrało mężczyznom możliwość stosowania nacisków poprzez "związanie dziećmi" i zależność bytową. Wcale nie zmniejszyło to jednak potrzeb emocjonalnych kobiet. Można nawet powiedzieć, że je zwiększyło i wzbogaciło - zarówno w ich aspekcie intelektualnym, jak i seksualnym. Mężczyzna zaczął być potrzebny inaczej - mężczyzna też już o tym wie. Tylko obie strony nie wiedzą jeszcze dobrze, na czym ta inność polega. Kobiety - jak się zdaje - coraz częściej chciałyby mieć mężów odgrywających równocześnie rolę kochanków (a jak nie, to sobie takowych szukają). Oczekują od mężczyzn, że będą jednocześnie męscy i kobiecy, dominująco-obronni i romantyczno-wrażliwi. A mężczyźni stają wobec tej zmiany oczekiwań trochę "wygłupieni" i nie wiedzą, jak postępować, więc czasami reagują bzdurnie lub chaotycznie. No cóż, panowie, nie będzie lekko. Emancypacji kobiet musi towarzyszyć adaptacja mężczyzn. Na szczęście, jest na to stara i wielu z nas dobrze znana recepta: czułość i rozwaga. Może dzięki niej "wojna płci" potrwa krótko i skończy się szczęśliwie.
Najpierw o feministkach. Mówienie o nich w tej chwili jako o jednorodnym bloku koncepcyjno-organizacyjnym nie ma żadnego sensu. Można wyróżnić co najmniej dwa odłamy feministek, które mają z sobą tyle wspólnego, ile lewacy mają z socjal- demokratami jako odłamy lewicy. Pierwszy odłam to feministki-ekstremistki. Na nieszczęście dla całego ruchu walki o dostosowanie statusu społecznego kobiet do kanonów współczesnej cywilizacji, to właśnie one są najbardziej hałaśliwe i najbardziej widoczne. Skutek jest taki, że zasłużone drwiny z ich paranoidalnych wygłupów uderzają we wszystkie panie, które próbują się domagać ewidentnie należnych im praw. Na temat feministek-ekstremistek nie ma się co rozwodzić. Wystarczy przytoczyć tylko najświeższy wyczyn jednej z nich. 19 sierpnia Kanadyjska Rada Norm Radia i Telewizji wydała orzeczenie w sprawie wytoczonej przez pewną bojowniczkę z Toronto. Oskarżyła ona telewizję o rozpowszechnianie poglądu, jakoby wszystkie kobiety były przepełnione złą wolą i skłonnościami niszczycielskimi. Pogląd ten wytropiła w bajce o Jasiu i Małgosi w interpretacji Królika Bugsa. W końcowej scenie czarownica używa swej magicznej mocy, by przekształcić się w ponętną królicę, a Bugs odchodzi, trzymając ją pod ramię i mówi: "Tak, tak, wiem! Ale czy w gruncie rzeczy one wszystkie nie są czarownicami?". KRNRiT odrzuciła skargę, odpowiadając na nią w bardzo poważnym tonie, choć między wierszami było czuć krztuszenie się ze śmiechu.
Zapomnijmy zatem o feministkach-ekstremistkach, by zauważyć, że istnieje jeszcze co najmniej jeden ich odłam - mianowicie feministki-legalistki. To są naprawdę poważne rozmówczynie i czasami aż żal patrzeć, z jakim trudem dobijają się o rzeczy oczywiste, na przykład o zwykłą realizację zasad zapisanych w ustawach. Ich jedyną słabością jest pewna naiwność: sprawiają wrażenie, jakby wierzyły, że coraz to nowe projekty ustaw coś zmienią, choć same widzą, ile w praktyce znaczą stare. Czasami zaś udaje im się przeforsować ustawy tak jawnie "spolityzowane (w sensie political correctness), że stojące na pograniczu absurdu i skandalu prawnego. Francuska ustawa o równości kobiet i mężczyzn zaleca na przykład stosowanie "kwot płciowych" przy ustalaniu list wyborczych, co kłóci się z podstawową zasadą demokracji: możliwością dania obywatelowi swobodnego wyboru na podstawie programów działania i kompetencji kandydatów, nie zaś ich płci, rasy, religii czy koloru oczu. Feministki-legalistki mogą jednak na dłuższą metę zdziałać wiele dobrego, bo sprecyzowanie prawnego statusu kobiet w społeczeństwie i pilnowanie ich praw - jak i wszelkich praw człowieka - trudno nazwać rzeczą nieważną.
Sedno sprawy to jednak nie ustawy ani inne problemy zastępcze. Sedno sprawy polega chyba na tym, że kobiety - częściowo z pomocą ustaw, częściowo bez - uzyskały wiele nowych obszarów wolności i niezależności, a jednocześnie wcale nie zmniejszyła się ich potrzeba bezpieczeństwa. Otwarcie kobietom dostępu do wykształcenia i pracy zawodowej oraz pojawienie się metod antykoncepcyjnych, o których użyciu kobieta może decydować całkowicie samodzielnie, zupełnie zmieniło układ sił, bo w znacznym stopniu odebrało mężczyznom możliwość stosowania nacisków poprzez "związanie dziećmi" i zależność bytową. Wcale nie zmniejszyło to jednak potrzeb emocjonalnych kobiet. Można nawet powiedzieć, że je zwiększyło i wzbogaciło - zarówno w ich aspekcie intelektualnym, jak i seksualnym. Mężczyzna zaczął być potrzebny inaczej - mężczyzna też już o tym wie. Tylko obie strony nie wiedzą jeszcze dobrze, na czym ta inność polega. Kobiety - jak się zdaje - coraz częściej chciałyby mieć mężów odgrywających równocześnie rolę kochanków (a jak nie, to sobie takowych szukają). Oczekują od mężczyzn, że będą jednocześnie męscy i kobiecy, dominująco-obronni i romantyczno-wrażliwi. A mężczyźni stają wobec tej zmiany oczekiwań trochę "wygłupieni" i nie wiedzą, jak postępować, więc czasami reagują bzdurnie lub chaotycznie. No cóż, panowie, nie będzie lekko. Emancypacji kobiet musi towarzyszyć adaptacja mężczyzn. Na szczęście, jest na to stara i wielu z nas dobrze znana recepta: czułość i rozwaga. Może dzięki niej "wojna płci" potrwa krótko i skończy się szczęśliwie.
Więcej możesz przeczytać w 36/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.