Rozmowa z Barrym Sonnenfeldem, reżyserem filmu "Bardzo dziki Zachód"
Roman Rogowiecki: - "Bardzo dziki Zachód" to zręcznie nakręcona komedia z niezwykle szerokim użyciem efektów specjalnych.
Barry Sonnenfeld: - Połączyliśmy komedię z efektami specjalnymi, typowymi raczej dla filmów sensacyjnych: jest ich trzy razy więcej niż w poprzednim moim filmie "Faceci w czerni". To wymagało bardzo precyzyjnego zaplanowania realizacji. Na planie filmowym nie mogliśmy już pozwolić sobie na improwizację, ponieważ zdjęcia musiały być zsynchronizowane z grafiką komputerową. Powszechnie uważa się, że komedia nie lubi efektów wizualnych i odwrotnie. Tymczasem nam udało się je z sukcesem połączyć - stworzyliśmy praktycznie nowy gatunek filmu.
Barry Sonnenfeld rozpoczął karierę jako operator filmowy, współpracując z braćmi Coen przy ich pierwszym pełnometrażowym obrazie "Blood Simple", a później przy "Raising Arizona" i "Ścieżce strachu". W 1985 r. otrzymał nagrodę Emmy Award za pracę nad produkowanym dla telewizji "Out of Step". Jego debiutem reżyserskim była nakręcona w 1991 r. komedia "Rodzina Addamsów". Kolejne filmy Sonnenfelda to "Rodzina Addamsów 2", "For Love of Money" oraz "Dorwać małego", którego był również producentem. W 1997 r. wyreżyserował "Facetów w czerni". Najnowszym filmem Sonnenfelda jest "Bardzo dziki Zachód".
- W roli głównej wystąpił Will Smith, którego wcześniej zaangażował pan do "Facetów w czerni".
- Trudno jest mi wyobrazić sobie film, w którym Will Smith nie mógłby zagrać głównej roli. Jest zabawny, przystojny - stworzony do roli bohatera. Główna postać w "Bardzo dzikim Zachodzie" to ktoś, kto podoba się kobietom, ma urok osobisty, jest czarujący - to niemalże James Bond. Można powiedzieć, że kręcąc "Bardzo dziki Zachód" zrobiłem swój pierwszy film o Jamesie Bondzie, tyle że akcja ma miejsce 110 lat temu.
- "Faceci w czerni" zarobili ponad 250 mln dolarów, co jest jednym z najlepszych wyników w dziejach kina. Jaki udział w sukcesie filmu przypisuje pan swojej reżyserii?
- Kasowy sukces "Facetów w czerni" to wyłącznie moja zasługa. Udział Willa Smitha nie miał znaczenia, nie liczyły się efekty specjalne czy interesujący scenariusz... A teraz poważnie. Liczy się przede wszystkim oryginalny pomysł - dotyczy to zarówno "Facetów w czerni", jak i "Bardzo dzikiego Zachodu". Podobnych filmów nikt wcześniej nie zrealizował. Widz na pewno nie odnosi wrażenia, że już gdzieś widział takie sceny - kolejny wybuch, bohater wypada w zwolnionym tempie przez roztrzaskane okno, robi trzy koziołki i odjeżdża na motocyklu. Zawsze staram się wykreować coś nowatorskiego. Dlatego teraz nakręciłem western z Jamesem Bondem i efektami specjalnymi.
- Przez kilka lat pracował pan jako operator zdjęć. Czy to doświadczenie pomaga w reżyserowaniu, czy jest pan bardziej wymagający w stosunku do innych operatorów?
- Zanim zostałem reżyserem byłem operatorem 9 filmów realizowanych przez braci Cohen, Roba Reinera i Penny Marshall i Danny?ego De Vitto. Reżyserem zostałem przez przypadek, podczas realizacji "Rodziny Addamsów". Teraz, kiedy pracuję jako reżyser zupełnie zapominam o wcześniejszych doświadczeniach. Zawsze zatrudniam świetnych operatorów i staram się nie ingerować zbytnio w ich pracę. "Wild Wild West" kręcił Michael Boihus, który pracował m.in. z takimi sławami jak Martin Scorsese. Sprawny operator to połowa sukcesu - rola reżysera ogranicza się wówczas do pobieżnej kontroli pracy na planie i odliczaniu godzin do zakończenia zdjęć. Może w przyszłości nakręcę coś z polskim operatorem. Świetnym fachowcem jest Janusz Kamiński, nie wiem tylko, czy on zechce ze mną pracować.
- W pana filmach można zauważyć pewną prawidłowość. Nie ma w nich - z wyjątkiem "Rodziny Addamsów" - głównych ról kobiecych.
- Zauważyłem, że filmowe scenariusze pisane są albo dla kobiet, albo dla mężczyzn. Rzadko panuje równowaga. W tekstach, które ja czytam i wybieram do realizacji najczęściej brakuje ról dla aktorek. Scenarzyści, a także reżyserzy są często okropnymi szowinistami. Mówię to poważnie. Na przykład w "Bardzo dzikim Zachodzie" Salma Hayek jest raczej efektownym gadżetem niż aktorką i ważną postacią. Uprzedziłem ją, że takie są założenia tego filmu i dałem czas do namysłu. Salma przyjęła jednak rolę i nigdy nie narzekała.
Barry Sonnenfeld: - Połączyliśmy komedię z efektami specjalnymi, typowymi raczej dla filmów sensacyjnych: jest ich trzy razy więcej niż w poprzednim moim filmie "Faceci w czerni". To wymagało bardzo precyzyjnego zaplanowania realizacji. Na planie filmowym nie mogliśmy już pozwolić sobie na improwizację, ponieważ zdjęcia musiały być zsynchronizowane z grafiką komputerową. Powszechnie uważa się, że komedia nie lubi efektów wizualnych i odwrotnie. Tymczasem nam udało się je z sukcesem połączyć - stworzyliśmy praktycznie nowy gatunek filmu.
Barry Sonnenfeld rozpoczął karierę jako operator filmowy, współpracując z braćmi Coen przy ich pierwszym pełnometrażowym obrazie "Blood Simple", a później przy "Raising Arizona" i "Ścieżce strachu". W 1985 r. otrzymał nagrodę Emmy Award za pracę nad produkowanym dla telewizji "Out of Step". Jego debiutem reżyserskim była nakręcona w 1991 r. komedia "Rodzina Addamsów". Kolejne filmy Sonnenfelda to "Rodzina Addamsów 2", "For Love of Money" oraz "Dorwać małego", którego był również producentem. W 1997 r. wyreżyserował "Facetów w czerni". Najnowszym filmem Sonnenfelda jest "Bardzo dziki Zachód".
- W roli głównej wystąpił Will Smith, którego wcześniej zaangażował pan do "Facetów w czerni".
- Trudno jest mi wyobrazić sobie film, w którym Will Smith nie mógłby zagrać głównej roli. Jest zabawny, przystojny - stworzony do roli bohatera. Główna postać w "Bardzo dzikim Zachodzie" to ktoś, kto podoba się kobietom, ma urok osobisty, jest czarujący - to niemalże James Bond. Można powiedzieć, że kręcąc "Bardzo dziki Zachód" zrobiłem swój pierwszy film o Jamesie Bondzie, tyle że akcja ma miejsce 110 lat temu.
- "Faceci w czerni" zarobili ponad 250 mln dolarów, co jest jednym z najlepszych wyników w dziejach kina. Jaki udział w sukcesie filmu przypisuje pan swojej reżyserii?
- Kasowy sukces "Facetów w czerni" to wyłącznie moja zasługa. Udział Willa Smitha nie miał znaczenia, nie liczyły się efekty specjalne czy interesujący scenariusz... A teraz poważnie. Liczy się przede wszystkim oryginalny pomysł - dotyczy to zarówno "Facetów w czerni", jak i "Bardzo dzikiego Zachodu". Podobnych filmów nikt wcześniej nie zrealizował. Widz na pewno nie odnosi wrażenia, że już gdzieś widział takie sceny - kolejny wybuch, bohater wypada w zwolnionym tempie przez roztrzaskane okno, robi trzy koziołki i odjeżdża na motocyklu. Zawsze staram się wykreować coś nowatorskiego. Dlatego teraz nakręciłem western z Jamesem Bondem i efektami specjalnymi.
- Przez kilka lat pracował pan jako operator zdjęć. Czy to doświadczenie pomaga w reżyserowaniu, czy jest pan bardziej wymagający w stosunku do innych operatorów?
- Zanim zostałem reżyserem byłem operatorem 9 filmów realizowanych przez braci Cohen, Roba Reinera i Penny Marshall i Danny?ego De Vitto. Reżyserem zostałem przez przypadek, podczas realizacji "Rodziny Addamsów". Teraz, kiedy pracuję jako reżyser zupełnie zapominam o wcześniejszych doświadczeniach. Zawsze zatrudniam świetnych operatorów i staram się nie ingerować zbytnio w ich pracę. "Wild Wild West" kręcił Michael Boihus, który pracował m.in. z takimi sławami jak Martin Scorsese. Sprawny operator to połowa sukcesu - rola reżysera ogranicza się wówczas do pobieżnej kontroli pracy na planie i odliczaniu godzin do zakończenia zdjęć. Może w przyszłości nakręcę coś z polskim operatorem. Świetnym fachowcem jest Janusz Kamiński, nie wiem tylko, czy on zechce ze mną pracować.
- W pana filmach można zauważyć pewną prawidłowość. Nie ma w nich - z wyjątkiem "Rodziny Addamsów" - głównych ról kobiecych.
- Zauważyłem, że filmowe scenariusze pisane są albo dla kobiet, albo dla mężczyzn. Rzadko panuje równowaga. W tekstach, które ja czytam i wybieram do realizacji najczęściej brakuje ról dla aktorek. Scenarzyści, a także reżyserzy są często okropnymi szowinistami. Mówię to poważnie. Na przykład w "Bardzo dzikim Zachodzie" Salma Hayek jest raczej efektownym gadżetem niż aktorką i ważną postacią. Uprzedziłem ją, że takie są założenia tego filmu i dałem czas do namysłu. Salma przyjęła jednak rolę i nigdy nie narzekała.
Więcej możesz przeczytać w 36/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.