Możliwość anonimowego rzucenia na kogoś oskarżenia musi rodzić wypadki patologiczne
Kilku wojewodów uruchomiło specjalny telefon, rejestrujący wszelkie - w tym anonimowe - informacje o wypadkach korupcji. Opinia społeczna przyjęła to z mieszanymi uczuciami. Rozległy się głosy ostro krytykujące usankcjonowanie donosicielstwa. Łatwo zrozumieć korzenie owego oburzenia. Tkwią one głęboko w polskiej historii, specyficznie modelującej moralność publiczną. W pozbawionej własnej państwowości Polsce reguły życia zbiorowego kształtowały się inaczej niż w Europie.
Na Zachodzie własne państwo pełniło funkcję architekta podstawowych procesów społecznych. Nad Niemnem, Wisłą i Wartą władza była elementem zewnętrznym, wręcz złowrogim, zwalczającym najważniejsze narodowe aspiracje. Nic dziwnego, że w takich warunkach do rangi cnoty urosło oszukiwanie rządzących i budowanie własnych reguł życia zbiorowego. Jednym z jego kanonów było skrywanie przed zaborcą wszystkiego, czym autentycznie żyło społeczeństwo. Już dziecko wiedziało, że "choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole", bo ta - na przekór zaborcy - uczyła umiłowania polskości. Wiele z tych zachowań przetrwało II Rzeczpospolitą i z nową siłą odżyło w czasie okupacji, a potem w PRL.
Dziś nawyk narodowego milczenia nakłada się na naturalną niechęć do donosicielstwa, nie będącego przecież atrybutem dżentelmenów. A stąd już tylko krok do potępienia inicjatyw takich jak antykorupcyjny telefon zaufania. Zwłaszcza że możliwość anonimowego, bezkarnego rzucenia na kogoś tak poważnego oskarżenia musi rodzić wypadki patologiczne, krzywdzące uczciwych ludzi.
Wszystkie te niebezpieczeństwa to jednak zaledwie grypa w porównaniu z gruźliczym zagrożeniem, jakie stwarza korupcja. A Polska w tej mierze ma coraz gorszą opinię. Niedawno za najbardziej skorumpowane państwo regionu uznano ją w badaniach prowadzonych przez Transparency International i Bank Światowy, opartych na anonimowych ankietach przedsiębiorców. Głośno się też mówi o kłopotach, jakie na naszym rynku mają najpoważniejsze firmy amerykańskie, którym macierzyste prawo zabrania wspierania działalności podarunkami i prowizjami dla przedstawicieli władzy. W antykorupcyjny dzwon uderzył ostatnio Wiesław Walendziak, świetnie zorientowany w najtajniejszych mechanizmach funkcjonowania państwa. W obliczu galopujących korupcyjnych suchot nie warto się obawiać grypy donosicielstwa, bo wybór mniejszego zła jest w tym wypadku aż nadto oczywisty.
Na Zachodzie własne państwo pełniło funkcję architekta podstawowych procesów społecznych. Nad Niemnem, Wisłą i Wartą władza była elementem zewnętrznym, wręcz złowrogim, zwalczającym najważniejsze narodowe aspiracje. Nic dziwnego, że w takich warunkach do rangi cnoty urosło oszukiwanie rządzących i budowanie własnych reguł życia zbiorowego. Jednym z jego kanonów było skrywanie przed zaborcą wszystkiego, czym autentycznie żyło społeczeństwo. Już dziecko wiedziało, że "choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole", bo ta - na przekór zaborcy - uczyła umiłowania polskości. Wiele z tych zachowań przetrwało II Rzeczpospolitą i z nową siłą odżyło w czasie okupacji, a potem w PRL.
Dziś nawyk narodowego milczenia nakłada się na naturalną niechęć do donosicielstwa, nie będącego przecież atrybutem dżentelmenów. A stąd już tylko krok do potępienia inicjatyw takich jak antykorupcyjny telefon zaufania. Zwłaszcza że możliwość anonimowego, bezkarnego rzucenia na kogoś tak poważnego oskarżenia musi rodzić wypadki patologiczne, krzywdzące uczciwych ludzi.
Wszystkie te niebezpieczeństwa to jednak zaledwie grypa w porównaniu z gruźliczym zagrożeniem, jakie stwarza korupcja. A Polska w tej mierze ma coraz gorszą opinię. Niedawno za najbardziej skorumpowane państwo regionu uznano ją w badaniach prowadzonych przez Transparency International i Bank Światowy, opartych na anonimowych ankietach przedsiębiorców. Głośno się też mówi o kłopotach, jakie na naszym rynku mają najpoważniejsze firmy amerykańskie, którym macierzyste prawo zabrania wspierania działalności podarunkami i prowizjami dla przedstawicieli władzy. W antykorupcyjny dzwon uderzył ostatnio Wiesław Walendziak, świetnie zorientowany w najtajniejszych mechanizmach funkcjonowania państwa. W obliczu galopujących korupcyjnych suchot nie warto się obawiać grypy donosicielstwa, bo wybór mniejszego zła jest w tym wypadku aż nadto oczywisty.
Więcej możesz przeczytać w 38/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.