W kwietniu minionego roku mój redakcyjny partner Piotr Gabryel wskazał "Na stronie" kilka pamiętnych, przełomowych dat z naszej historii najnowszej, dowodząc, że być może 12 września winien się stać "świętem III RP"
A to z tego powodu, że właśnie 12 września dokładnie dziesięć lat temu Tadeusz Mazowiecki - pierwszy niekomunistyczny premier w dziejach powojennej Polski - obwieścił na Wiejskiej w Warszawie, że oto Rzeczpospolita dołącza do demokratycznego świata. Co prawda, podobnie jak śp. Stefan Kisielewski, który nienawidził "jakichkolwiek świąt i tak zwanych pamiętnych dat, bo zwykle oznaczają one u nas dzień wolny od pracy miast pracy i parówkę z dużą dawką piwa (jeśli akurat można je kupić) miast refleksji", nie cierpię wszelkich tak zwanych cezur i celebry, ale myślę dziś, że Piotr Gabryel, pisząc wtedy to, co napisał, daleki był od parówki z piwem. Bo w istocie, dokonał się u nas naonczas swego rodzaju drugi "cud nad Wisłą". To było, śmiem jako względnie młody człowiek twierdzić, osiągnięcie narodowe porównywalne z pamiętnym odparciem Sowietów ("Na zachodzie rozstrzygają się losy powszechnej rewolucji, po trupie Polski wiedzie droga do światowego pożaru" - pisał Michał Tuchaczewski, głównodowodzący krasnoarmiejcami). Więcej nawet: na początku lat dwudziestych mówiono o "zatrzymaniu czerwonej zarazy u granic cywilizowanej Europy dzięki niewyobrażalnemu heroizmowi Polaków" (Norman Davies); na początku ostatniej dekady XX w. można już natomiast było mówić o tym, że Polacy wskazali zniewolonym narodom Starego Kontynentu, jak odzyskać swobodę bez jednego wystrzału, bez rozlania kropli krwi. Chyba po raz pierwszy w swych dziejach pokazaliśmy innym, że aby rozwiązywać fundamentalne problemy narodu i państwa, nie trzeba "niewyobrażalnego heroizmu" i daniny krwi. Że wystarczy zdrowy rozsądek i "okrągły stół" - rodzimy hit eksportowy z 1989 r.
Pamiętamy czeską ("czechosłowacką"?) aksamitną rewolucję, kiedy to strajkowano przeciwko komunistycznej władzy po godzinach pracy (aby nie ucierpiał zbytnio poziom PKB sąsiadów z południa)? Pamiętamy, jak - po trosze dzięki nam - w pył rozsypywał się berliński mur? Pamiętamy, że w wyniku historycznego kompromisu jednym (sic!) głosem wybrańców ludu pierwszym prezydentem III RP został wprowadzający w PRL stan wojenny Wojciech Jaruzelski, podczas gdy w tym samym okresie - właściwie bez sądu - rozstrzeliwano Nicolae Ceausescu ("Słońce Karpat") i jego połowicę? Pamiętamy, że w ciągu kilku miesięcy puste sklepowe półki zapełniły się wszelkim dobrem? Mam wrażenie, że większość z nas tego nie pamięta. Lub nie chce pamiętać. Mam wrażenie, że "Solidarność" (cóż to dziś znaczy?) przegrała "bitwę o pamięć". Pamięć o upokorzeniach. Pamięć o kawie na kartki, o talonach na "malucha" (wyrób samochodopodobny, coś w rodzaju wyrobów czekoladopodobnych, który serwowano rodakom za Rakowskiego miast najzwyklejszej, najnormalniejszej na świecie czekolady). To wrażenie potwierdza tekst Agnieszki Filas "Ojczyzna malkontentów", którego lekturę polecam w szczególności dotkniętym nagłą amnezją, rosnącym w siłę miłośnikom ugrupowania Leszka Millera. Ja na pewno nie zapomnę jednego: stwierdzenia Jana Nowaka-Jeziorańskiego, wyrażonego w publicznej telewizji, że "tak, jak pozytywnym bohaterem II RP był Eugeniusz Kwiatkowski, tak pozytywnym bohaterem III RP pozostanie po wsze czasy Leszek Balcerowicz". I myślę sobie jeszcze u schyłku pierwszej dekady III RP, że spoglądający teraz na ten padół łez z góry Kisiel - którego miałem zaszczyt poznać - obrałby, jak zwykle przekornie, za święto III RP 1 maja. Pod warunkiem, że byłby to dla każdego Polaka dzień szczególnie wytężonej pracy.
Pamiętamy czeską ("czechosłowacką"?) aksamitną rewolucję, kiedy to strajkowano przeciwko komunistycznej władzy po godzinach pracy (aby nie ucierpiał zbytnio poziom PKB sąsiadów z południa)? Pamiętamy, jak - po trosze dzięki nam - w pył rozsypywał się berliński mur? Pamiętamy, że w wyniku historycznego kompromisu jednym (sic!) głosem wybrańców ludu pierwszym prezydentem III RP został wprowadzający w PRL stan wojenny Wojciech Jaruzelski, podczas gdy w tym samym okresie - właściwie bez sądu - rozstrzeliwano Nicolae Ceausescu ("Słońce Karpat") i jego połowicę? Pamiętamy, że w ciągu kilku miesięcy puste sklepowe półki zapełniły się wszelkim dobrem? Mam wrażenie, że większość z nas tego nie pamięta. Lub nie chce pamiętać. Mam wrażenie, że "Solidarność" (cóż to dziś znaczy?) przegrała "bitwę o pamięć". Pamięć o upokorzeniach. Pamięć o kawie na kartki, o talonach na "malucha" (wyrób samochodopodobny, coś w rodzaju wyrobów czekoladopodobnych, który serwowano rodakom za Rakowskiego miast najzwyklejszej, najnormalniejszej na świecie czekolady). To wrażenie potwierdza tekst Agnieszki Filas "Ojczyzna malkontentów", którego lekturę polecam w szczególności dotkniętym nagłą amnezją, rosnącym w siłę miłośnikom ugrupowania Leszka Millera. Ja na pewno nie zapomnę jednego: stwierdzenia Jana Nowaka-Jeziorańskiego, wyrażonego w publicznej telewizji, że "tak, jak pozytywnym bohaterem II RP był Eugeniusz Kwiatkowski, tak pozytywnym bohaterem III RP pozostanie po wsze czasy Leszek Balcerowicz". I myślę sobie jeszcze u schyłku pierwszej dekady III RP, że spoglądający teraz na ten padół łez z góry Kisiel - którego miałem zaszczyt poznać - obrałby, jak zwykle przekornie, za święto III RP 1 maja. Pod warunkiem, że byłby to dla każdego Polaka dzień szczególnie wytężonej pracy.
Więcej możesz przeczytać w 38/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.