Gra na zwłokę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy sprawa "Wujka" będzie najdłuższym procesem III RP?
Sprawa zomowców oskarżonych o zastrzelenie 16 grudnia 1981 r. górników w kopalni "Wujek" może przejść do annałów sądownictwa jako najdłuższy proces III RP. Najpierw sędziowie nie chcieli jego wznowienia, teraz bojkotuje go katowicka palestra. Kolejni adwokaci składają wnioski o zwolnienie z obowiązku obrony z urzędu, co stawia pod znakiem zapytania fundamentalne dla demokracji prawo oskarżonego do obrony. Takie zachowanie palestry nie ma właściwie precedensu w demokratycznym świecie. Kiedy 15 września sędzia Aleksandra Rotkiel musiała po raz kolejny odroczyć rozprawę, gdyż mec. Ewelina Kidawa złożyła wniosek o zwolnienie jej z obowiązku obrony, zwróciła się do Okręgowej Rady Adwokackiej, by ta sprawdziła, czy odmowa nie narusza zasad etyki adwokackiej. Dziekan palestry, Andrzej Dzięcioł, poinformował tymczasem, że sprawa mec. Kidawy trafi do rzecznika dyscyplinarnego rady. Jednocześnie rodziny ofiar uznają proces za parodię wymiaru sprawiedliwości i oskarżają trzecią władzę o ochronę katów i ignorowanie praw ofiar.

W sierpniu dwudziestu wyznaczonych do obrony z urzędu adwokatów złożyło wnioski o wyłączenie ich ze sprawy, a 7 września podczas pierwszej rozprawy Paweł Goik, obrońca przydzielony jednemu z oskarżonych, pojawił się na sali Sądu Okręgowego w Katowicach w charakterze pełnomocnika oskarżycieli posiłkowych. 15 września jeden z oskarżonych nadal nie miał adwokata. - Każdy adwokat może złożyć wniosek o zwolnienie ze sprawy, ale powinien go uzasadnić. Gdy powołuje się na stan zdrowia, musimy to wziąć pod uwagę. Jeśli natomiast kieruje się negatywnymi odczuciami, sprawa kwalifikuje się do postępowania dyscyplinarnego - mówi mec. Andrzej Dzięcioł.
- Nie twierdzę, że wszyscy adwokaci uchybili etyce i godności zawodu, ale niektórzy na pewno. Podawali przyczyny ideologiczne lub po prostu kłamali. Gdy ktoś tłumaczy, że nie może bronić oskarżonych, bo jego ojciec jako chirurg udzielał pomocy górnikom rannym podczas pacyfikacji, to jest to wydumane - mówi mec. Leszek Piotrowski, były wiceminister sprawiedliwości. - Zgodnie z uchwałą Sądu Najwyższego w czasie trwania procesu obrońca lub oskarżony mogą wypowiedzieć stosunek obrończy, a sąd nie ma prawa badać, co było jego podstawą - tłumaczy zgodę sądu na wyłączenie z obowiązku obrony sędzia Teresa Truchlińska-Binasik, rzecznik Sądu Okręgowego w Katowicach.
Oskarżeni zomowcy też grają na zwłokę. Dwóch złożyło wnioski o zmianę obrońców, twierdząc, że stracili do nich zaufanie. Tymczasem w procesie "Wujka" upływ czasu działa na korzyść oskarżonych, liczących na zatarcie się w pamięci świadków wydarzeń z grudnia 1981 r. - Jestem zmęczony i zdegustowany - mówi Stanisław Płatek, górnik ranny podczas pacyfikacji kopalni. - Świadków jest coraz mniej, pamięć zaczyna ich zawodzić. Ci ludzie przestają wierzyć w sprawiedliwość - dodaje Jerzy Wartak, aresztowany po pacyfikacji.
Na ostatniej rozprawie mec. Leszek Piotrowski poprosił o włączenie go do sprawy jako przedstawiciela Związku Więźniów Politycznych Okresu Stanu Wojennego. Zaproponował, by każdemu oskarżonemu przydzielić trzech adwokatów i zwiększyć liczbę rozpraw do czterech tygodniowo. - Pozwoliłoby to skomasować terminy, by oskarżeni nie osiągnęli korzyści procesowej w postaci umorzenia sprawy - tłumaczy.
Zdaniem Aleksandry Rotkiel, trudności w prowadzeniu sprawy może usunąć jedynie interwencja ustawodawcy. Leszek Piotrowski twierdzi, że już wystąpił w Sejmie z taką inicjatywą i zebrał 60 podpisów pod propozycją zmian w kodeksie postępowania karnego. Nie wiadomo jednak, czy projekt ten zyska w Sejmie poparcie. - Obowiązujący przepis jest standardem w Unii Europejskiej. Nie można zmieniać prawa na potrzeby jednego procesu. To byłoby samobójcze - uważa mecenas Marek Barczyk, który w procesie "Wujka" broni piętnastu oskarżonych.
Poprzedni proces trwał przeszło cztery i pół roku. Ponowne przesłuchania świadków mogą nie tylko nie wnieść do sprawy niczego nowego, ale i stworzyć potrzebę dodatkowych wyjaśnień. - Nie należy liczyć na szybki proces. Będzie to raczej sądowa wersja wieży Babel - mówi prokurator Jacek Ańcuta, który w poprzednim procesie oskarżał zomowców.
W ciągu czterech lat i ośmiu miesięcy odbyło się 150 rozpraw, a prawie drugie tyle odwołano. Przesłuchano ponad 280 świadków, a akta sprawy zgromadzono w 37 tomach. W końcu 11 oskarżonych zomowców uniewinniono, a wobec pozostałych 11 umorzono postępowanie z powodu przedawnienia. Wyrok został jednak w grudniu uchylony przez Sąd Najwyższy z powodu błędów formalnych: okazało się, że wyznaczono do sprawy za dużo ławników i zmieniano skład sędziowski w trakcie procesu bez zgody stron.
Po decyzji Sądu Najwyższego także sędziowie chcieli odsunąć od siebie odium porażki. Najpierw były kłopoty z losowaniem. Potem ci, którzy zostali wybrani do prowadzenia procesu, złożyli w marcu tego roku wniosek do Sądu Najwyższego o przekazanie sprawy do innego okręgu. Miałoby to uspokoić nastroje i sprawić, że proces przebiegałby sprawniej, a przede wszystkim pozwoliłoby uniknąć presji, jaką - zdaniem sędziów - wywiera środowisko górnicze w Katowicach. Chodzi m.in. o demonstracje i pikiety organizowane przed gmachem sądu podczas trwania pierwszego procesu. - Czuliśmy presję i czujemy ją przez cały czas - potwierdza Tadeusz Bąchór, wiceprezes Sądu Okręgowego w Katowicach. Sąd Najwyższy nie zgodził się jednak na przeniesienie procesu. - To by tylko skomplikowało sprawę. Świadkowie, którzy w większości mieszkają w Katowicach, musieliby dojeżdżać na rozprawy - tłumaczy mecenas Janusz Margasiński.
Na ławie oskarżonych zabraknie Kazimierza W., byłego dowódcy ZOMO, który jest ciężko chory. Kłopoty ze zdrowiem ma także były szef MSW Czesław Kiszczak. Co prawda Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił go w lipcu 1996 r., ale ten wyrok także został uchylony. Nowy proces jeszcze się jednak nie rozpoczął.
Co robią byli zomowcy? Pięć lat temu prawie połowa z 22 oskarżonych członków plutonu specjalnego pracowała w policji, głównie w oddziałach prewencji. Brali udział w szkoleniu młodych policjantów. Niektórzy skorzystali później z możliwości przejścia na wcześniejszą emeryturę. Jeden z oskarżonych otworzył sklep, inny założył agencję towarzyską, a jeszcze inny prowadzi własną firmę ochroniarską, którą zaangażowano do zabezpieczenia niedawnej wizyty papieża w Sosnowcu. Prokurator Ańcuta mówi, że jednego z oskarżonych nieświadomie zatrudniono przy kręceniu filmu Kazimierza Kutza opisującego wydarzenia w kopalni "Wujek". Jest pirotechnikiem i przygotowywał efekty specjalne - dymy i wystrzały.

Więcej możesz przeczytać w 39/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.