Tysiące wielbicieli duetu Kayah-Bregović odnajdują w ich piosenkach swoje ulubione motywy, mając przy tym złudzenie, że uczestniczą w ambitnym przedsięwzięciu artystycznym. Tak jednak nie jest
Koniec wieku znowu przyniósł modę etno. Sto lat temu ten trend na terenach nie istniejącej Polski przyjął formę chłopomanii, której dowody najłatwiej znaleźć w twórczości Lucjana Rydla i Stanisława Wyspiańskiego. Weęmy choćby ,,Wesele", gdzie wzniosły patriotyzm miesza się z naiwną fascynacją ludem. Wyspiański uczynił z tego metaforę, ale przecież owo myślenie przełomu XIX i XX wieku miało skutki całkiem praktyczne, skoro sam autor ,,Wesela", człowiek raczej wyrafinowany, ożenił się z prostą chłopką i miał z nią dzieci.
Minął wiek i wszystko się powtarza. Nie widzę co prawda wśród nas Wyspiańskiego, ale moda na szukanie ludowych korzeni pokonała nawet wirtualną iluzję. W związku z tym, że koniec naszego stulecia to raczej epoka emocji niż liter, ta moda pojawiła się tym razem nie dzięki słowom i myślom, lecz estetycznym impulsom. Widać ją najwyraęniej w stylistyce ubrań, grafice użytkowej i - przede wszystkim - w muzyce popularnej.
Kiedy kilka miesięcy temu wszedłem do reprezentacyjnego sklepu muzycznego przy Polach Elizejskich w Paryżu, ze zdumieniem stwierdziłem, że najwięcej przestrzeni zajmuje w nim dział o nazwie world music, czyli muzyka świata. Inaczej mówiąc - na to, co nie jest rockiem, popem, rapem, soulem, dysko, techno, reggae ani muzyką klasyczną. Ponieważ takich działów do niedawna w polskich sklepach w ogóle nie było, zacząłem podejrzewać, że może chodzi o wewnętrzną politykę repertuarową tego sklepu. Ale nie - podobne obserwacje poczyniłem wkrótce w Londynie, Monachium i Kopenhadze. Na dodatek wszędzie tam zauważyłem między półkami wielu amatorów tej muzyki.
Moda na etno jest więc faktem. W każdym razie w Europie. Dlaczego nie u nas? - zaniepokoiłem się. Może dlatego, że w zachodniej Europie mieszka wielu emigrantów z najróżniejszych stron świata. Może jest to rezultat mieszania się kultur, całkiem naturalnego w krajach, które miały kolonie? Przecież gołym okiem widać, że ulice Paryża czy Londynu wypełnia kosmopolityczny, różnokolorowy tłum. I wcale nie są to tylko turyści! Dotychczas ludzie z różnych stron szukali jednak dla siebie w metropoliach wspólnego mianownika: zapominali o korzeniach i odnajdowali się w nowej rzeczywistości kulturowej, tak uniwersalnej, że zdolnej z miejsca przyjąć każdego, bez oglądania się na to, skąd pochodzi. Taką rolę odegrał w ostatnich dziesięcioleciach przede wszystkim rock.
Ale oto karta się odwróciła. Na progu XXI wieku ważniejsze od tego, co nas łączy, okazuje się to, co mamy w sobie oryginalnego. Każdy więc chętnie wygrzebuje ciekawostki na temat swego pochodzenia, nie wstydząc się dialektu ani lokalnych obyczajów. To właśnie etno, a nie science fiction zdominuje naszą wyobraęnię na progu roku 2000.
Polacy stanęli na progu tej mody zrazu trochę bezradni: nie ma u nas mieszanki ras na ulicy ani napływowej ludności z dawnych kolonii. Korzenie wyglądają zatem podobnie. Na dodatek jesteśmy z lekka ksenofobiczni, mało zainteresowani etniczną muzyką Czarnego Lądu, Pakistanu czy Meksyku. Niesłusznie zresztą, bo moglibyśmy w niej znaleęć wiele wartości, których brakuje naszemu graniu.
Nieoczekiwanie jednak etno znalazło sobie drogę do polskich serc: trochę kuchennymi schodami i trochę podstępem. Oto pojawił się z koncertami muzyk z Sarajewa, Goran Bregović, proponując komercyjną wersję folkloru bałkańskiego. Ponieważ jego przepustką było to, że skomponował muzykę do kilku filmów kultowego wśród inteligencji reżysera Emira Kusturicy, otrzymał najlepsze recenzje i zyskał poparcie mediów. Ku zdumieniu przypadkowych słuchaczy jego muzyka, grana przez orkiestrę weselno-pogrzebową, okazała się łatwa w odbiorze i melodyjna, a dzięki temu już wkrótce stała się popularna nie tylko wśród koneserów. Wtedy właśnie ktoś wpadł na pomysł, żeby Bregovicia skojarzyć z Polką Kayah. Wyszedł z tego duet, który popularnością pobił w tym roku wszystkich innych wykonawców na polskim rynku muzycznym i ustanowił zasady nowego gatunku: etno polo. Bałkańskie motywy wymieszały się z góralskimi, a wszystko zostało obficie podlane sosem polskiej, pijackiej biesiady. Tysiące wielbicieli duetu Kayah-Bregović odnajdują więc w tych piosenkach swoje ulubione motywy, mając przy tym złudzenie, że uczestniczą w ambitnym przedsięwzięciu artystycznym. Tak jednak nie jest. Etno polo to raczej muzyka ,,knajpiana" niż etniczna. Szczerze mówiąc, wyjątkowo piękne brzmienia bałkańskie wolę z innej ręki niż Bregovicia, a Kayah - no cóż, chyba sama czuje, że nie jest to najlepsza płyta w jej karierze. Moda etno przyszła więc do nas przez kuchnię, a właściwie przez barek z wódką i piwem, co jest skądinąd tutaj charakterystyczne. Dobrze, że w ogóle jest, ale mam nadzieję, że etno polo nie zwolni nas z przyjemności poznania prawdziwych bogactw muzyki świata, która nie zawsze ma wymiar pieśni biesiadnej.
Minął wiek i wszystko się powtarza. Nie widzę co prawda wśród nas Wyspiańskiego, ale moda na szukanie ludowych korzeni pokonała nawet wirtualną iluzję. W związku z tym, że koniec naszego stulecia to raczej epoka emocji niż liter, ta moda pojawiła się tym razem nie dzięki słowom i myślom, lecz estetycznym impulsom. Widać ją najwyraęniej w stylistyce ubrań, grafice użytkowej i - przede wszystkim - w muzyce popularnej.
Kiedy kilka miesięcy temu wszedłem do reprezentacyjnego sklepu muzycznego przy Polach Elizejskich w Paryżu, ze zdumieniem stwierdziłem, że najwięcej przestrzeni zajmuje w nim dział o nazwie world music, czyli muzyka świata. Inaczej mówiąc - na to, co nie jest rockiem, popem, rapem, soulem, dysko, techno, reggae ani muzyką klasyczną. Ponieważ takich działów do niedawna w polskich sklepach w ogóle nie było, zacząłem podejrzewać, że może chodzi o wewnętrzną politykę repertuarową tego sklepu. Ale nie - podobne obserwacje poczyniłem wkrótce w Londynie, Monachium i Kopenhadze. Na dodatek wszędzie tam zauważyłem między półkami wielu amatorów tej muzyki.
Moda na etno jest więc faktem. W każdym razie w Europie. Dlaczego nie u nas? - zaniepokoiłem się. Może dlatego, że w zachodniej Europie mieszka wielu emigrantów z najróżniejszych stron świata. Może jest to rezultat mieszania się kultur, całkiem naturalnego w krajach, które miały kolonie? Przecież gołym okiem widać, że ulice Paryża czy Londynu wypełnia kosmopolityczny, różnokolorowy tłum. I wcale nie są to tylko turyści! Dotychczas ludzie z różnych stron szukali jednak dla siebie w metropoliach wspólnego mianownika: zapominali o korzeniach i odnajdowali się w nowej rzeczywistości kulturowej, tak uniwersalnej, że zdolnej z miejsca przyjąć każdego, bez oglądania się na to, skąd pochodzi. Taką rolę odegrał w ostatnich dziesięcioleciach przede wszystkim rock.
Ale oto karta się odwróciła. Na progu XXI wieku ważniejsze od tego, co nas łączy, okazuje się to, co mamy w sobie oryginalnego. Każdy więc chętnie wygrzebuje ciekawostki na temat swego pochodzenia, nie wstydząc się dialektu ani lokalnych obyczajów. To właśnie etno, a nie science fiction zdominuje naszą wyobraęnię na progu roku 2000.
Polacy stanęli na progu tej mody zrazu trochę bezradni: nie ma u nas mieszanki ras na ulicy ani napływowej ludności z dawnych kolonii. Korzenie wyglądają zatem podobnie. Na dodatek jesteśmy z lekka ksenofobiczni, mało zainteresowani etniczną muzyką Czarnego Lądu, Pakistanu czy Meksyku. Niesłusznie zresztą, bo moglibyśmy w niej znaleęć wiele wartości, których brakuje naszemu graniu.
Nieoczekiwanie jednak etno znalazło sobie drogę do polskich serc: trochę kuchennymi schodami i trochę podstępem. Oto pojawił się z koncertami muzyk z Sarajewa, Goran Bregović, proponując komercyjną wersję folkloru bałkańskiego. Ponieważ jego przepustką było to, że skomponował muzykę do kilku filmów kultowego wśród inteligencji reżysera Emira Kusturicy, otrzymał najlepsze recenzje i zyskał poparcie mediów. Ku zdumieniu przypadkowych słuchaczy jego muzyka, grana przez orkiestrę weselno-pogrzebową, okazała się łatwa w odbiorze i melodyjna, a dzięki temu już wkrótce stała się popularna nie tylko wśród koneserów. Wtedy właśnie ktoś wpadł na pomysł, żeby Bregovicia skojarzyć z Polką Kayah. Wyszedł z tego duet, który popularnością pobił w tym roku wszystkich innych wykonawców na polskim rynku muzycznym i ustanowił zasady nowego gatunku: etno polo. Bałkańskie motywy wymieszały się z góralskimi, a wszystko zostało obficie podlane sosem polskiej, pijackiej biesiady. Tysiące wielbicieli duetu Kayah-Bregović odnajdują więc w tych piosenkach swoje ulubione motywy, mając przy tym złudzenie, że uczestniczą w ambitnym przedsięwzięciu artystycznym. Tak jednak nie jest. Etno polo to raczej muzyka ,,knajpiana" niż etniczna. Szczerze mówiąc, wyjątkowo piękne brzmienia bałkańskie wolę z innej ręki niż Bregovicia, a Kayah - no cóż, chyba sama czuje, że nie jest to najlepsza płyta w jej karierze. Moda etno przyszła więc do nas przez kuchnię, a właściwie przez barek z wódką i piwem, co jest skądinąd tutaj charakterystyczne. Dobrze, że w ogóle jest, ale mam nadzieję, że etno polo nie zwolni nas z przyjemności poznania prawdziwych bogactw muzyki świata, która nie zawsze ma wymiar pieśni biesiadnej.
Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.