Dla kogo organizować w roku 1999 Festiwal Muzyki Współczesnej, który przez ćwierćwiecze służył głównie porozumiewaniu się muzyków ponad żelazną kurtyną?
Dla kogo organizować w roku 1999 Festiwal Muzyki Współczesnej, który przez ćwierćwiecze służył głównie porozumiewaniu się muzyków ponad żelazną kurtyną? Ten problem od kilku sezonów nurtuje organizatorów Warszawskiej Jesieni. Tymczasem po kilku chudych latach powraca na sale koncertowe chłonąca nowości młodzież. Niedługo zdominuje garstkę wiernych imprezie przedstawicieli środowisk muzycznych, zjeżdżających się co roku z całego świata.
Powstała w roku 1957 Warszawska Jesień miała funkcję bardzo szczególną, wyjątkową wśród festiwali w dawnych demoludach. Dzięki dyplomatycznej, a zarazem bezkompromisowej postawie polskiego środowiska kompozytorskiego (Związek Kompozytorów Polskich od początku był organizatorem imprezy) przez cały czas udawało się zachować w programach równowagę między nowinami muzycznymi z Zachodu (tej zdobyczy odwilży nie daliśmy sobie wydrzeć) a twórczością rodzimą i związaną wówczas z nami wspólnym obozem. Co więcej, prezentacje kompozycji z ZSRR, Czechosłowacji czy Węgier bardzo rzadko dotyczyły przedstawicieli tamtejszych partyjno-związkowych establishmentów, lecz kompozytorów, których postawy uznawano często za dysydenckie. Dla nich Warszawska Jesień była szczególnie cenna - pozwalała wyjść ze swą muzyką w świat, nie mówiąc o uzupełnianiu swej wiedzy o stanie tej dziedziny na Zachodzie. Natomiast dla przyjeżdżających do Polski muzyków i krytyków muzycznych z Zachodu była to fascynująca możliwość poznania nieznanych światów. To w Warszawie długo przed dzisiejszymi sukcesami zachodnimi można było usłyszeć muzykę Arvo Pärta, Alfreda Schnittkego, Giji Kanczelego i Sofii Gubajduliny.
Również dzięki Warszawskiej Jesieni zaczęła odnosić międzynarodowe sukcesy tzw. polska szkoła kompozytorska, czyli grupa twórców, z których część już uznana została za szacownych klasyków współczesności i weszła w szerszy obieg koncertowy. Do niej należy między innymi Witold Lutosławski, Tadeusz Baird, Krzysztof Meyer, Wojciech Kilar i oczywiście Krzysztof Penderecki (jego stylistyka jest coraz bliższa dziewiętnastowiecznej tradycji). Znamienne, że w tym roku ten ostatni prowadził zarówno koncert inauguracyjny Warszawskiej Jesieni, jak i swe ?Credo? na uroczystym koncercie z okazji 60. rocznicy wkroczenia wojsk sowieckich do Polski.
Dla publiczności lat 60. i 70. szczególnie ważny był nurt awangardowy. Na nowinki z Zachodu - zarówno dla nich samych, jak i dla wnoszonego przez nie powiewu wolności - drzwiami i oknami pchały się na Warszawską Jesień tłumy publiczności, w dużym stopniu młodej.
Po roku 1989 powstała próżnia. Mury między Wschodem a Zachodem zostały obalone, skończyły się czasy pomostów i okienek na wolność, coraz bardziej rozszerzał się dyktat kultury masowej w najpopularniejszym wydaniu, a w ogóle ważniejszą sprawą od kultury stało się przetrwanie. Muzyka współczesna stała się sztuką elitarną, a publiczność Warszawskich Jesieni dramatycznie zmalała.
Od paru lat znów jest jednak inaczej. Na festiwal zaczęły przychodzić coraz większe grupy młodej publiczności, reagującej na muzykę wielkim zainteresowaniem. W tym roku na niektórych imprezach, na przykład na obu spektaklach opery Krzysztofa Knittla i Johna Kinga ?HeartPiece?, sala była przepełniona. Ta młodzież to w niewielkim stopniu studenci uczelni muzycznych, a po prostu ludzie ciekawi świata, bardziej otwarci niż ich starsi koledzy. I tu zaczyna się nowa rola tej imprezy.
- Warszawska Jesień jest wśród festiwali muzyki współczesnej wyjątkowa, jeśli chodzi o koncepcję programową - mówi muzykolog Andrzej Chłopecki, członek komisji programowej. - Na innych gra się przede wszystkim muzykę najnowszą. Na festiwalu Présences w Paryżu, organizowanym przez Radio-France, 80 proc. utworów to prawykonania. Niezależnie od tego, czy będziemy się zajmować klasyką, czy nie, powinien raczej powstać - już w wieku XXI - osobny, historyczny festiwal muzyki XX w.
Okazuje się jednak, że nurt klasyki XX stulecia jest bardzo ważny zarówno dla starszej, jak i dla młodszej publiczności Warszawskiej Jesieni, nie tylko dlatego, że tworzy szerszy kontekst dla muzyki dziś powstającej. Także dlatego, że w Polsce wciąż jest ona praktycznie nieobecna w sezonach koncertowych (inaczej niż na przykład w Wielkiej Brytanii). Starsze pokolenie publiczności Jesieni edukowało się w tej dziedzinie właśnie tu, teraz przyszła kolej na młodych, z zapartym tchem słuchających muzyki Mortona Feldmana, György?a Ligetiego, Johna Cage?a. Są zadowoleni, że przypomniano zarówno słynną ?Odlewnię stali? (konstruktywistyczne dzieło Aleksandra Mosołowa z 1926 r.), jak i ?Sinfonię? Luciano Berio (z 1968 r.), w której brzmi połączona z sobą w sposób typowy dla globalnej wioski muzyka z Mahlera, Ravela, Beethovena, Strawińskiego czy Weberna.
Trzeba podkreślić, że szczególnie gorące reakcje wywołuje w nich twórczość bliska współczesnemu światu. Na tegorocznym festiwalu istotny nurt tworzyły kompozycje brytyjskie i amerykańskie, ale nie z kręgów akademickich, lecz - jak to określił dyrektor festiwalu, kompozytor Tadeusz Wielecki - ?niegrzeczne?. Do tych manifestacji należały koncerty zespołów związanych z undergroundem muzyki współczesnej: londyńskiego Icebreaker i amerykańskiego Bang On A Can. Te grupy wyszły z getta muzyki współczesnej i grywają także w młodzieżowych klubach, budząc zgorszenie akademików. Rozgraniczenie na muzykę współczesną ?poważną?, jazz i pop jest dla nich czymś sztucznym - ze swobodą korzystają ze środków wszystkich tych odmian, choć - jak w każdym gatunku - i tu znajdą się próby bardziej i mniej udane. Stylistyka, dla której świat didżejów, wideoklipów i Internetu jest bardziej naturalnym środowiskiem niż filharmonia, nie ma jeszcze swojej klasyki, ale ma już swoich guru, na przykład Louisa Andriessena, najwybitniejszą postać muzyczną współczesnej Holandii.
Zdecydowanie mniej było w tym roku stylistyki, która w latach 80. stanowiła domenę Jesieni: nurtu - by rzec w skrócie - wschodnioeuropejskiego, w którym liczy się przeżycie duchowe i bliskość tradycji. Należy doń twórczość zarówno Henryka Mikołaja Góreckiego, jak Arvo Pärta, Broniusa Kutaviciusa, Giji Kanczelego czy Alfreda Schnittkego. Oczywiście i ta muzyka była tu obecna - zadaniem Warszawskiej Jesieni wciąż pozostaje prezentacja panoramy współczesnego świata muzycznego. Ona już jednak osiągnęła sukces światowy, weszła do szerszego obiegu. Kolej na następnych.
Powstała w roku 1957 Warszawska Jesień miała funkcję bardzo szczególną, wyjątkową wśród festiwali w dawnych demoludach. Dzięki dyplomatycznej, a zarazem bezkompromisowej postawie polskiego środowiska kompozytorskiego (Związek Kompozytorów Polskich od początku był organizatorem imprezy) przez cały czas udawało się zachować w programach równowagę między nowinami muzycznymi z Zachodu (tej zdobyczy odwilży nie daliśmy sobie wydrzeć) a twórczością rodzimą i związaną wówczas z nami wspólnym obozem. Co więcej, prezentacje kompozycji z ZSRR, Czechosłowacji czy Węgier bardzo rzadko dotyczyły przedstawicieli tamtejszych partyjno-związkowych establishmentów, lecz kompozytorów, których postawy uznawano często za dysydenckie. Dla nich Warszawska Jesień była szczególnie cenna - pozwalała wyjść ze swą muzyką w świat, nie mówiąc o uzupełnianiu swej wiedzy o stanie tej dziedziny na Zachodzie. Natomiast dla przyjeżdżających do Polski muzyków i krytyków muzycznych z Zachodu była to fascynująca możliwość poznania nieznanych światów. To w Warszawie długo przed dzisiejszymi sukcesami zachodnimi można było usłyszeć muzykę Arvo Pärta, Alfreda Schnittkego, Giji Kanczelego i Sofii Gubajduliny.
Również dzięki Warszawskiej Jesieni zaczęła odnosić międzynarodowe sukcesy tzw. polska szkoła kompozytorska, czyli grupa twórców, z których część już uznana została za szacownych klasyków współczesności i weszła w szerszy obieg koncertowy. Do niej należy między innymi Witold Lutosławski, Tadeusz Baird, Krzysztof Meyer, Wojciech Kilar i oczywiście Krzysztof Penderecki (jego stylistyka jest coraz bliższa dziewiętnastowiecznej tradycji). Znamienne, że w tym roku ten ostatni prowadził zarówno koncert inauguracyjny Warszawskiej Jesieni, jak i swe ?Credo? na uroczystym koncercie z okazji 60. rocznicy wkroczenia wojsk sowieckich do Polski.
Dla publiczności lat 60. i 70. szczególnie ważny był nurt awangardowy. Na nowinki z Zachodu - zarówno dla nich samych, jak i dla wnoszonego przez nie powiewu wolności - drzwiami i oknami pchały się na Warszawską Jesień tłumy publiczności, w dużym stopniu młodej.
Po roku 1989 powstała próżnia. Mury między Wschodem a Zachodem zostały obalone, skończyły się czasy pomostów i okienek na wolność, coraz bardziej rozszerzał się dyktat kultury masowej w najpopularniejszym wydaniu, a w ogóle ważniejszą sprawą od kultury stało się przetrwanie. Muzyka współczesna stała się sztuką elitarną, a publiczność Warszawskich Jesieni dramatycznie zmalała.
Od paru lat znów jest jednak inaczej. Na festiwal zaczęły przychodzić coraz większe grupy młodej publiczności, reagującej na muzykę wielkim zainteresowaniem. W tym roku na niektórych imprezach, na przykład na obu spektaklach opery Krzysztofa Knittla i Johna Kinga ?HeartPiece?, sala była przepełniona. Ta młodzież to w niewielkim stopniu studenci uczelni muzycznych, a po prostu ludzie ciekawi świata, bardziej otwarci niż ich starsi koledzy. I tu zaczyna się nowa rola tej imprezy.
- Warszawska Jesień jest wśród festiwali muzyki współczesnej wyjątkowa, jeśli chodzi o koncepcję programową - mówi muzykolog Andrzej Chłopecki, członek komisji programowej. - Na innych gra się przede wszystkim muzykę najnowszą. Na festiwalu Présences w Paryżu, organizowanym przez Radio-France, 80 proc. utworów to prawykonania. Niezależnie od tego, czy będziemy się zajmować klasyką, czy nie, powinien raczej powstać - już w wieku XXI - osobny, historyczny festiwal muzyki XX w.
Okazuje się jednak, że nurt klasyki XX stulecia jest bardzo ważny zarówno dla starszej, jak i dla młodszej publiczności Warszawskiej Jesieni, nie tylko dlatego, że tworzy szerszy kontekst dla muzyki dziś powstającej. Także dlatego, że w Polsce wciąż jest ona praktycznie nieobecna w sezonach koncertowych (inaczej niż na przykład w Wielkiej Brytanii). Starsze pokolenie publiczności Jesieni edukowało się w tej dziedzinie właśnie tu, teraz przyszła kolej na młodych, z zapartym tchem słuchających muzyki Mortona Feldmana, György?a Ligetiego, Johna Cage?a. Są zadowoleni, że przypomniano zarówno słynną ?Odlewnię stali? (konstruktywistyczne dzieło Aleksandra Mosołowa z 1926 r.), jak i ?Sinfonię? Luciano Berio (z 1968 r.), w której brzmi połączona z sobą w sposób typowy dla globalnej wioski muzyka z Mahlera, Ravela, Beethovena, Strawińskiego czy Weberna.
Trzeba podkreślić, że szczególnie gorące reakcje wywołuje w nich twórczość bliska współczesnemu światu. Na tegorocznym festiwalu istotny nurt tworzyły kompozycje brytyjskie i amerykańskie, ale nie z kręgów akademickich, lecz - jak to określił dyrektor festiwalu, kompozytor Tadeusz Wielecki - ?niegrzeczne?. Do tych manifestacji należały koncerty zespołów związanych z undergroundem muzyki współczesnej: londyńskiego Icebreaker i amerykańskiego Bang On A Can. Te grupy wyszły z getta muzyki współczesnej i grywają także w młodzieżowych klubach, budząc zgorszenie akademików. Rozgraniczenie na muzykę współczesną ?poważną?, jazz i pop jest dla nich czymś sztucznym - ze swobodą korzystają ze środków wszystkich tych odmian, choć - jak w każdym gatunku - i tu znajdą się próby bardziej i mniej udane. Stylistyka, dla której świat didżejów, wideoklipów i Internetu jest bardziej naturalnym środowiskiem niż filharmonia, nie ma jeszcze swojej klasyki, ale ma już swoich guru, na przykład Louisa Andriessena, najwybitniejszą postać muzyczną współczesnej Holandii.
Zdecydowanie mniej było w tym roku stylistyki, która w latach 80. stanowiła domenę Jesieni: nurtu - by rzec w skrócie - wschodnioeuropejskiego, w którym liczy się przeżycie duchowe i bliskość tradycji. Należy doń twórczość zarówno Henryka Mikołaja Góreckiego, jak Arvo Pärta, Broniusa Kutaviciusa, Giji Kanczelego czy Alfreda Schnittkego. Oczywiście i ta muzyka była tu obecna - zadaniem Warszawskiej Jesieni wciąż pozostaje prezentacja panoramy współczesnego świata muzycznego. Ona już jednak osiągnęła sukces światowy, weszła do szerszego obiegu. Kolej na następnych.
Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.