Bruksela zamyka drzwi do Unii Europejskiej?
Polska zostanie przyjęta do Unii Europejskiej nie prędzej niż 1 stycznia 2003 r., ale nie później niż 1 stycznia 2006 r. - przewiduje tygodnik "The Economist". W drodze do Brukseli mogą nas wyprzedzić Węgrzy, dla których najpóźniejszym terminem przyłączenia do piętnastki jest 1 stycznia 2005 r. Prognoza opracowana przez ekspertów brytyjskiego magazynu przeczy opiniom wielu polityków zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, że wszystkie państwa ubiegające się o członkostwo zostaną przyjęte w tym samym czasie.
Mimo że polski rząd nadal deklaruje, iż do 1 stycznia 2003 r. będziemy spełniali wszystkie unijne normy, data wstąpienia do europejskiego klubu niebezpiecznie się oddala. Zachodni dyplomaci coraz częściej sygnalizują spowolnienie tempa rokowań, zaś negocjatorzy z sześciu państw podkreślają pogłębianie się różnic między deklaracjami unijnych polityków a urzędnikami z Brukseli. Dotychczas kolejne rundy rokowań przebiegają według określonego schematu: polskie stanowisko uznawane jest często za zbyt ogólne, więc przedstawiciele UE żądają dodatkowych informacji.
Przedstawiliśmy już swoje stanowisko w sprawie 25 z 29 tematów wymagających uzgodnienia, ale negocjacje udało nam się tymczasowo zakończyć jedynie w siedmiu dziedzinach. "Konkurenci" nie są o wiele lepsi: Estonia omówiła również siedem obszarów, Czechy, Węgry i Słowenia - po osiem, a Cypr - dziesięć. Ostatnia runda rozmów, 30 września, po raz pierwszy nie zakończyła się zamknięciem któregokolwiek z rozdziałów. Główny negocjator Polski, Jan Kułakowski, winą za opóźnienie obciążył kraje piętnastki. Optymistyczne prognozy związane z fińską prezydenturą UE w tym półroczu prawdopodobnie się nie sprawdzą. W najlepszym wypadku możliwe będzie zakończenie dyskusji jedynie na cztery tematy, a nie osiem - jak sądzili nasi negocjatorzy.
Czy sprawdzi się zatem pesymistyczny scenariusz zakreślony w prognozie "The Economist"? Częściową odpowiedź na to pytanie otrzymamy w drugiej połowie października, kiedy Bruksela opublikuje coroczny raport o postępach kandydatów. Częściowo, gdyż kryteria ekonomiczne to jedno, a polityka - drugie. W grudniu przywódcy UE powinni zdecydować o rozpoczęciu rozmów ze Słowacją, Litwą, Łotwą i Maltą. Państwa te bardzo szybko mogą dołączyć do grona prymusów, co zwiększa ryzyko wykluczenia Polski z grupy krajów, które w pierwszej kolejności przystąpią do unii. Z kolei za przyspieszeniem integracji Bułgarii i Rumunii z unią opowiadają się Francja i Niemcy. W związku z tragicznymi wydarzeniami w Kosowie rozważa się też możliwość szybszej integracji Albanii i Macedonii.
Polscy negocjatorzy próbują przyspieszyć rozmowy. Jan Kułakowski zaproponował, by zindywidualizować negocjacje. Podczas ostatniej sesji w Brukseli nie rozpoczęto w ogóle dyskusji nad problematyką energetyczną, gdyż uznano, że wszyscy kandydaci muszą czekać, aż Czechy, Węgry i Słowenia (zgodnie z wnioskiem Austrii) zagwarantują, że w ich elektrowniach atomowych będą stosowane najnowsze technologie. Nie jest przy tym ważne, czy dany kraj ma elektrownie jądrowe, czy też nie. Finowie odrzucili naszą propozycję tymczasowego zakończenia rozmów na te tematy, które nie budzą kontrowersji, i odkładania na później dyskusji o spornych kwestiach, argumentując, że nie można dzielić problemów na łatwe i trudne, gdyż wzajemnie się one zazębiają, a podział doprowadziłby do paraliżu negocjacji.
Lista spornych kwestii jest coraz dłuższa. Dotychczas poprosiliśmy o okresy przejściowe w pięciu dziedzinach (polityka konkurencji, transport, swobodny przepływ usług, swobodny przepływ kapitału i ochrona środowiska). Wiadomo, że polska propozycja wprowadzenia osiemnastoletniego okresu przejściowego na zakup ziemi rolnej i lasów oraz pięcioletniego na zakup ziemi pod inwestycje spowodowała w Brukseli spore zamieszanie. Unijni negocjatorzy poprosili o uzupełnienie informacji m.in. dotyczących porównania ceny ziemi w Polsce i w innych państwach UE. A może - wzorem Czech - trzeba było powiedzieć, że domagamy się okresu ochronnego, ale nie podawać, jak długo powinien on trwać? Ostrej dyskusji należy oczekiwać w dziedzinie ochrony środowiska, gdyż poprosiliśmy aż o 14 okresów przejściowych.
Prawdziwa wojna czeka nas przed ostatecznym wprowadzeniem wolnego handlu między UE a Polską. Bruksela akceptuje plan zniesienia ceł i dopłat eksportowych, ale zamierza go ograniczyć tylko do niektórych towarów, Polska zaś konsekwentnie opowiada się za ochroną własnego rynku. Kilka miesięcy temu Franz Fischler, jeden z unijnych komisarzy, zapowiadał rozpoczęcie rozmów, które doprowadzą do stworzenia wolnego handlu. Obecnie brukselscy urzędnicy mówią, że handel bez barier celnych i dopłat może dotyczyć tylko warzyw i owoców, równocześnie zaś protestują przeciwko wyższym cłom wprowadzonym przez Polskę. Niewielkie są więc szanse na rozpoczęcie rozmów o wolnym handlu zbożem, mlekiem i wołowiną, czyli produktami najbardziej dotowanymi przez unię. Polska chce wyłączyć z negocjacji o liberalizacji handlu wieprzowinę (unia jej nie dotuje, ale koszty produkcji w państwach piętnastki są niższe niż u nas) i utrzymać cła chroniące nasz rynek. Jak bumerang wraca kwestia restrukturyzacji hutnictwa, górnictwa oraz dumpingu węglowego, specjalnych stref ekonomicznych, a także niedostosowania systemu certyfikacji do norm europejskich.
Wiele wskazuje na to, że w trakcie grudniowego szczytu w Helsinkach nie zostanie podana data rozszerzenia UE. Do połowy przyszłego roku negocjatorzy mają załatwić wszystkie łatwe sprawy, by później skoncentrować się na tak trudnych dziedzinach, jak rolnictwo, swobodny przepływ ludzi i kapitału, podatki czy polityka i pomoc regionalna. Wydaje się, że obecne przepychanki mają na celu zajęcie jak najlepszych pozycji wyjściowych do rokowań dotyczących tych kwestii.W kwietniu tego roku główny negocjator UE Nikolaus van der Pas powiedział, że "światełko w tunelu" zobaczymy w pierwszym pół- roczu 2001 r.
Wszystkie rozważania dotyczące scenariusza rokowań obarczone są dużą dozą niepewności. Z naszej strony "twarde" rozmowy zbiegną się z wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Ţeby nie przegrać wyborów, rząd będzie musiał się liczyć z wieloma grupami nacisku, w tym z rolnikami. Także ze strony Brukseli wielu spraw nie można teraz przewidzieć. Na przykład po sukcesie prawicy w Austrii pojawiło się wiele znaków zapytania dotyczących miejsca tego kraju w unii i oczywiście jego stosunku do rozszerzenia. Jakie byłoby oficjalne stanowisko austriackiego rządu, gdyby w jego składzie znaleźli się przedstawiciele partii Jörga Heidera? Ciągle możliwe jest zablokowanie rozszerzenia, jeżeli nie zostanie rozwiązany spór turecko-grecki na Cyprze. Ponadto rokowania mogą utrudniać prywatne firmy. Zdarzyło się już, że szwedzki koncern telekomunikacyjny Ericsson, niezadowolony ze swojej pozycji na naszym rynku, wywierał naciski na rząd szwedzki, by ten zablokował negocjacje z Polską, gdyby jego żądania nie zostały spełnione. Dzięki szybkiej reakcji i talentowi dyplomatycznemu ministra Kułakowskiego udało się tę sprawę rozwiązać. Wypadek ten miał duże znaczenie psychologiczne. - Gdybyśmy raz ustąpili prywatnej firmie, w przyszłości zostalibyśmy zasypani żądaniami ze strony innych przedsiębiorstw - mówił Kułakowski.
Według Lykke Friis z Duńskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Anny Jarosz z Uniwersytetu Danii Południowej, autorek najnowszego opracowania na temat przebiegu negocjacji akcesyjnych, Polska - uznawana za kraj o największej skali problemów - wcale nie musi hamować rozszerzenia unii na Wschód. Jeśli tylko pod koniec rokowań będzie gotowa do sporych ustępstw. Czy najbardziej prawdopodobny okaże się scenariusz, zgodnie z którym pewna grupa państw będzie gotowa do podpisania traktatu członkowskiego, a Polska pozostanie z tyłu? Czy w takiej sytuacji szefowie tych krajów poczekają na Polskę? Raczej nie. Węgry przecież zawsze domagały się, by poszczególne kraje oceniane były według własnych zasług. Taka sytuacja będzie na rękę Brukseli, będzie bowiem mogła się uciec do szantażu wobec Polski. "Osiągnęliśmy kompromis z Węgrami i nie rozumiemy, dlaczego Polska wysuwa specjalne żądania. Możemy przyjąć do unii Węgry i inne mniej problematyczne kraje" - mogą mówić unijni negocjatorzy.
Według Friis i Jarosz, postępy Węgrów zmobilizują prawdopodobnie Warszawę do przyspieszenia rokowań. Na Warszawę będzie działać także inny bodziec: Polska powinna robić wszystko, by wstąpić do unii nie później niż w 2005 r., kiedy omawiany będzie budżet na lata 2007-2013. Tylko poprzez zajęcie miejsca za stołem rokowań uzyskamy możliwość wpływu na unijne decyzje. W przeciwnym wypadku pozostaniemy biernymi obserwatorami.
Mimo że polski rząd nadal deklaruje, iż do 1 stycznia 2003 r. będziemy spełniali wszystkie unijne normy, data wstąpienia do europejskiego klubu niebezpiecznie się oddala. Zachodni dyplomaci coraz częściej sygnalizują spowolnienie tempa rokowań, zaś negocjatorzy z sześciu państw podkreślają pogłębianie się różnic między deklaracjami unijnych polityków a urzędnikami z Brukseli. Dotychczas kolejne rundy rokowań przebiegają według określonego schematu: polskie stanowisko uznawane jest często za zbyt ogólne, więc przedstawiciele UE żądają dodatkowych informacji.
Przedstawiliśmy już swoje stanowisko w sprawie 25 z 29 tematów wymagających uzgodnienia, ale negocjacje udało nam się tymczasowo zakończyć jedynie w siedmiu dziedzinach. "Konkurenci" nie są o wiele lepsi: Estonia omówiła również siedem obszarów, Czechy, Węgry i Słowenia - po osiem, a Cypr - dziesięć. Ostatnia runda rozmów, 30 września, po raz pierwszy nie zakończyła się zamknięciem któregokolwiek z rozdziałów. Główny negocjator Polski, Jan Kułakowski, winą za opóźnienie obciążył kraje piętnastki. Optymistyczne prognozy związane z fińską prezydenturą UE w tym półroczu prawdopodobnie się nie sprawdzą. W najlepszym wypadku możliwe będzie zakończenie dyskusji jedynie na cztery tematy, a nie osiem - jak sądzili nasi negocjatorzy.
Czy sprawdzi się zatem pesymistyczny scenariusz zakreślony w prognozie "The Economist"? Częściową odpowiedź na to pytanie otrzymamy w drugiej połowie października, kiedy Bruksela opublikuje coroczny raport o postępach kandydatów. Częściowo, gdyż kryteria ekonomiczne to jedno, a polityka - drugie. W grudniu przywódcy UE powinni zdecydować o rozpoczęciu rozmów ze Słowacją, Litwą, Łotwą i Maltą. Państwa te bardzo szybko mogą dołączyć do grona prymusów, co zwiększa ryzyko wykluczenia Polski z grupy krajów, które w pierwszej kolejności przystąpią do unii. Z kolei za przyspieszeniem integracji Bułgarii i Rumunii z unią opowiadają się Francja i Niemcy. W związku z tragicznymi wydarzeniami w Kosowie rozważa się też możliwość szybszej integracji Albanii i Macedonii.
Polscy negocjatorzy próbują przyspieszyć rozmowy. Jan Kułakowski zaproponował, by zindywidualizować negocjacje. Podczas ostatniej sesji w Brukseli nie rozpoczęto w ogóle dyskusji nad problematyką energetyczną, gdyż uznano, że wszyscy kandydaci muszą czekać, aż Czechy, Węgry i Słowenia (zgodnie z wnioskiem Austrii) zagwarantują, że w ich elektrowniach atomowych będą stosowane najnowsze technologie. Nie jest przy tym ważne, czy dany kraj ma elektrownie jądrowe, czy też nie. Finowie odrzucili naszą propozycję tymczasowego zakończenia rozmów na te tematy, które nie budzą kontrowersji, i odkładania na później dyskusji o spornych kwestiach, argumentując, że nie można dzielić problemów na łatwe i trudne, gdyż wzajemnie się one zazębiają, a podział doprowadziłby do paraliżu negocjacji.
Lista spornych kwestii jest coraz dłuższa. Dotychczas poprosiliśmy o okresy przejściowe w pięciu dziedzinach (polityka konkurencji, transport, swobodny przepływ usług, swobodny przepływ kapitału i ochrona środowiska). Wiadomo, że polska propozycja wprowadzenia osiemnastoletniego okresu przejściowego na zakup ziemi rolnej i lasów oraz pięcioletniego na zakup ziemi pod inwestycje spowodowała w Brukseli spore zamieszanie. Unijni negocjatorzy poprosili o uzupełnienie informacji m.in. dotyczących porównania ceny ziemi w Polsce i w innych państwach UE. A może - wzorem Czech - trzeba było powiedzieć, że domagamy się okresu ochronnego, ale nie podawać, jak długo powinien on trwać? Ostrej dyskusji należy oczekiwać w dziedzinie ochrony środowiska, gdyż poprosiliśmy aż o 14 okresów przejściowych.
Prawdziwa wojna czeka nas przed ostatecznym wprowadzeniem wolnego handlu między UE a Polską. Bruksela akceptuje plan zniesienia ceł i dopłat eksportowych, ale zamierza go ograniczyć tylko do niektórych towarów, Polska zaś konsekwentnie opowiada się za ochroną własnego rynku. Kilka miesięcy temu Franz Fischler, jeden z unijnych komisarzy, zapowiadał rozpoczęcie rozmów, które doprowadzą do stworzenia wolnego handlu. Obecnie brukselscy urzędnicy mówią, że handel bez barier celnych i dopłat może dotyczyć tylko warzyw i owoców, równocześnie zaś protestują przeciwko wyższym cłom wprowadzonym przez Polskę. Niewielkie są więc szanse na rozpoczęcie rozmów o wolnym handlu zbożem, mlekiem i wołowiną, czyli produktami najbardziej dotowanymi przez unię. Polska chce wyłączyć z negocjacji o liberalizacji handlu wieprzowinę (unia jej nie dotuje, ale koszty produkcji w państwach piętnastki są niższe niż u nas) i utrzymać cła chroniące nasz rynek. Jak bumerang wraca kwestia restrukturyzacji hutnictwa, górnictwa oraz dumpingu węglowego, specjalnych stref ekonomicznych, a także niedostosowania systemu certyfikacji do norm europejskich.
Wiele wskazuje na to, że w trakcie grudniowego szczytu w Helsinkach nie zostanie podana data rozszerzenia UE. Do połowy przyszłego roku negocjatorzy mają załatwić wszystkie łatwe sprawy, by później skoncentrować się na tak trudnych dziedzinach, jak rolnictwo, swobodny przepływ ludzi i kapitału, podatki czy polityka i pomoc regionalna. Wydaje się, że obecne przepychanki mają na celu zajęcie jak najlepszych pozycji wyjściowych do rokowań dotyczących tych kwestii.W kwietniu tego roku główny negocjator UE Nikolaus van der Pas powiedział, że "światełko w tunelu" zobaczymy w pierwszym pół- roczu 2001 r.
Wszystkie rozważania dotyczące scenariusza rokowań obarczone są dużą dozą niepewności. Z naszej strony "twarde" rozmowy zbiegną się z wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Ţeby nie przegrać wyborów, rząd będzie musiał się liczyć z wieloma grupami nacisku, w tym z rolnikami. Także ze strony Brukseli wielu spraw nie można teraz przewidzieć. Na przykład po sukcesie prawicy w Austrii pojawiło się wiele znaków zapytania dotyczących miejsca tego kraju w unii i oczywiście jego stosunku do rozszerzenia. Jakie byłoby oficjalne stanowisko austriackiego rządu, gdyby w jego składzie znaleźli się przedstawiciele partii Jörga Heidera? Ciągle możliwe jest zablokowanie rozszerzenia, jeżeli nie zostanie rozwiązany spór turecko-grecki na Cyprze. Ponadto rokowania mogą utrudniać prywatne firmy. Zdarzyło się już, że szwedzki koncern telekomunikacyjny Ericsson, niezadowolony ze swojej pozycji na naszym rynku, wywierał naciski na rząd szwedzki, by ten zablokował negocjacje z Polską, gdyby jego żądania nie zostały spełnione. Dzięki szybkiej reakcji i talentowi dyplomatycznemu ministra Kułakowskiego udało się tę sprawę rozwiązać. Wypadek ten miał duże znaczenie psychologiczne. - Gdybyśmy raz ustąpili prywatnej firmie, w przyszłości zostalibyśmy zasypani żądaniami ze strony innych przedsiębiorstw - mówił Kułakowski.
Według Lykke Friis z Duńskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Anny Jarosz z Uniwersytetu Danii Południowej, autorek najnowszego opracowania na temat przebiegu negocjacji akcesyjnych, Polska - uznawana za kraj o największej skali problemów - wcale nie musi hamować rozszerzenia unii na Wschód. Jeśli tylko pod koniec rokowań będzie gotowa do sporych ustępstw. Czy najbardziej prawdopodobny okaże się scenariusz, zgodnie z którym pewna grupa państw będzie gotowa do podpisania traktatu członkowskiego, a Polska pozostanie z tyłu? Czy w takiej sytuacji szefowie tych krajów poczekają na Polskę? Raczej nie. Węgry przecież zawsze domagały się, by poszczególne kraje oceniane były według własnych zasług. Taka sytuacja będzie na rękę Brukseli, będzie bowiem mogła się uciec do szantażu wobec Polski. "Osiągnęliśmy kompromis z Węgrami i nie rozumiemy, dlaczego Polska wysuwa specjalne żądania. Możemy przyjąć do unii Węgry i inne mniej problematyczne kraje" - mogą mówić unijni negocjatorzy.
Według Friis i Jarosz, postępy Węgrów zmobilizują prawdopodobnie Warszawę do przyspieszenia rokowań. Na Warszawę będzie działać także inny bodziec: Polska powinna robić wszystko, by wstąpić do unii nie później niż w 2005 r., kiedy omawiany będzie budżet na lata 2007-2013. Tylko poprzez zajęcie miejsca za stołem rokowań uzyskamy możliwość wpływu na unijne decyzje. W przeciwnym wypadku pozostaniemy biernymi obserwatorami.
Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.