Współpraca z partnerem nieprzewidywalnym jest swoistym totolotkiem, chyba że rezygnuje się z zasad własnej polityki
"Będziemy ich ścigać nawet w kiblu"
Władimir Putin, premier Rosji
Po doświadczeniu Kosowa Europę spotyka teraz doświadczenie Czeczenii. Można powiedzieć - przecież to nie Europa, bo Czeczenia w zasadzie leży poza europejskim limes, poza strefą naszej kulturowej, a może nawet politycznej tożsamości... Tymczasem Rosja ponownie angażuje się w wojnę, a polityczne odłamki szrapneli wybuchających gdzieś na Kaukazie docierają także do Polski. Kilka dni temu rosyjski MSZ wystosował pod polskim adresem oskarżenie, że nadużywamy argumentu nieprzewidywalności Rosji i jej tęsknoty za imperialną przeszłością. Asumpt do oskarżenia miał dać polski minister spraw zagranicznych, który powołał się w Nowym Jorku właśnie na te argumenty. Rosjanie oświadczają, że nieprzyjazna postawa Polski (używanie owych argumentów i równoczesne "wspieranie oraz pobłażliwość" okazywane "antykonstytucyjnym siłom" w rodzaju Komitetu Polska-Czeczenia lub przedstawicieli Republiki Iczkerii) - może mieć złe konsekwencje dla stosunków rosyjsko-polskich. To właśnie oświadczenie MSZ Rosji zostało wydane niespełna trzy tygodnie po poprzednim, dotyczącym sowieckiej agresji na Polskę z 17 września 1939 r.
Wobec takiej serii nie da się powiedzieć, że w relacjach między Rosją a Polską wszystko jest w porządku, zwłaszcza że wielokrotnie już przekładane kontakty bezpośrednie (jak choćby oczekiwana wizyta nowego premiera Władimira Putina i ministra Igora Iwanowa) utknęły praktycznie na martwym punkcie. Może nie jest to kryzys w pełnym tego słowa znaczeniu - ale dobrze nie jest.
Kłopotem jest to, że Bronisław Geremek dobrze oddał istotę sprawy. Współpraca z partnerem nieprzewidywalnym jest bowiem swoistym totolotkiem, chyba że rezygnuje się z zasad własnej polityki. Zapewne nie byłoby dziwacznych oświadczeń MSZ Rosji, gdybyśmy w Polsce uznali staro- radziecką doktrynę o braterskiej pomocy udzielonej nam przed 60 laty albo gdybyśmy zamknęli drzwi przed wszystkimi Timorczykami i Czeczenami tego świata, akceptując "niezbywalne prawo" Indonezji lub Rosji do każdej interwencji zarówno na własnym terytorium, jak i na terytorium jakiejś "bliskiej zagranicy".
Zresztą sama Rosja wciąż szuka jakiejś formuły stosunków federacji z republiką. Z jednej strony, Czeczenia ma być bowiem częścią Rosji, z drugiej strony, uznawana jest niepodległość zbuntowanego państwa. Z jednej strony, Maschadow jest uznawany przez Rosję za demokratycznie wybranego i legalnego prezydenta republiki - z drugiej wszakże, żona tegoż prezydenta znalazła się w konwoju uchodźców, szukających schronienia w Gruzji. Z jednej strony, władze rosyjskie gwarantują bezpieczeństwo uciekinierom znajdującym się w rosyjskiej "strefie ochronnej" - z drugiej strony, autobus z tymiż uciekinierami zostaje (to poetyka z czasów Tiananmen) "rozstrzelany". W tej sytuacji racjonalne zdaje się być wyjaśnienie, że czeczeńska operacja to sposób na rozstrzygnięcie wyborczych dylematów wewnętrznej polityki rosyjskiej. To ułatwiłoby zrozumienie natury wybuchów bombowych w Moskwie i szybkiego użycia karty terrorystycznego fundamentalizmu islamskiego, zapału generałów do wchodzenia w czeczeńską awanturę i kierowanych do nas oświadczeń MSZ. Widmem okrążenia Rosji przez nieprzyjazny świat straszy się w tym kraju od dawna i przynaj- mniej w stosunku do własnych obywateli bywało to skuteczne. Stąd łatwość do traktowania wojny jako "polityki prowadzonej innymi środkami".
Jeśli jest właśnie tak - to jedyne, co można zrobić, to zachować zimną krew. I na chłodno analizować, co jest w Czeczenii terroryzmem, a co aspiracją niepodległościową. Co oczywiście w żadnym stopniu nie zmienia tezy o nieprzewidywalności Rosji. Przeciwnie. Świadczy o tym także ściga- nie uciekającej Czeczenii za pomocą oświadczeń adresowanych do Warszawy. Być może rośnie wtedy poparcie Rosjan dla Putina, ale komplikuje się stosunek Polaków do Rosji.
Władimir Putin, premier Rosji
Po doświadczeniu Kosowa Europę spotyka teraz doświadczenie Czeczenii. Można powiedzieć - przecież to nie Europa, bo Czeczenia w zasadzie leży poza europejskim limes, poza strefą naszej kulturowej, a może nawet politycznej tożsamości... Tymczasem Rosja ponownie angażuje się w wojnę, a polityczne odłamki szrapneli wybuchających gdzieś na Kaukazie docierają także do Polski. Kilka dni temu rosyjski MSZ wystosował pod polskim adresem oskarżenie, że nadużywamy argumentu nieprzewidywalności Rosji i jej tęsknoty za imperialną przeszłością. Asumpt do oskarżenia miał dać polski minister spraw zagranicznych, który powołał się w Nowym Jorku właśnie na te argumenty. Rosjanie oświadczają, że nieprzyjazna postawa Polski (używanie owych argumentów i równoczesne "wspieranie oraz pobłażliwość" okazywane "antykonstytucyjnym siłom" w rodzaju Komitetu Polska-Czeczenia lub przedstawicieli Republiki Iczkerii) - może mieć złe konsekwencje dla stosunków rosyjsko-polskich. To właśnie oświadczenie MSZ Rosji zostało wydane niespełna trzy tygodnie po poprzednim, dotyczącym sowieckiej agresji na Polskę z 17 września 1939 r.
Wobec takiej serii nie da się powiedzieć, że w relacjach między Rosją a Polską wszystko jest w porządku, zwłaszcza że wielokrotnie już przekładane kontakty bezpośrednie (jak choćby oczekiwana wizyta nowego premiera Władimira Putina i ministra Igora Iwanowa) utknęły praktycznie na martwym punkcie. Może nie jest to kryzys w pełnym tego słowa znaczeniu - ale dobrze nie jest.
Kłopotem jest to, że Bronisław Geremek dobrze oddał istotę sprawy. Współpraca z partnerem nieprzewidywalnym jest bowiem swoistym totolotkiem, chyba że rezygnuje się z zasad własnej polityki. Zapewne nie byłoby dziwacznych oświadczeń MSZ Rosji, gdybyśmy w Polsce uznali staro- radziecką doktrynę o braterskiej pomocy udzielonej nam przed 60 laty albo gdybyśmy zamknęli drzwi przed wszystkimi Timorczykami i Czeczenami tego świata, akceptując "niezbywalne prawo" Indonezji lub Rosji do każdej interwencji zarówno na własnym terytorium, jak i na terytorium jakiejś "bliskiej zagranicy".
Zresztą sama Rosja wciąż szuka jakiejś formuły stosunków federacji z republiką. Z jednej strony, Czeczenia ma być bowiem częścią Rosji, z drugiej strony, uznawana jest niepodległość zbuntowanego państwa. Z jednej strony, Maschadow jest uznawany przez Rosję za demokratycznie wybranego i legalnego prezydenta republiki - z drugiej wszakże, żona tegoż prezydenta znalazła się w konwoju uchodźców, szukających schronienia w Gruzji. Z jednej strony, władze rosyjskie gwarantują bezpieczeństwo uciekinierom znajdującym się w rosyjskiej "strefie ochronnej" - z drugiej strony, autobus z tymiż uciekinierami zostaje (to poetyka z czasów Tiananmen) "rozstrzelany". W tej sytuacji racjonalne zdaje się być wyjaśnienie, że czeczeńska operacja to sposób na rozstrzygnięcie wyborczych dylematów wewnętrznej polityki rosyjskiej. To ułatwiłoby zrozumienie natury wybuchów bombowych w Moskwie i szybkiego użycia karty terrorystycznego fundamentalizmu islamskiego, zapału generałów do wchodzenia w czeczeńską awanturę i kierowanych do nas oświadczeń MSZ. Widmem okrążenia Rosji przez nieprzyjazny świat straszy się w tym kraju od dawna i przynaj- mniej w stosunku do własnych obywateli bywało to skuteczne. Stąd łatwość do traktowania wojny jako "polityki prowadzonej innymi środkami".
Jeśli jest właśnie tak - to jedyne, co można zrobić, to zachować zimną krew. I na chłodno analizować, co jest w Czeczenii terroryzmem, a co aspiracją niepodległościową. Co oczywiście w żadnym stopniu nie zmienia tezy o nieprzewidywalności Rosji. Przeciwnie. Świadczy o tym także ściga- nie uciekającej Czeczenii za pomocą oświadczeń adresowanych do Warszawy. Być może rośnie wtedy poparcie Rosjan dla Putina, ale komplikuje się stosunek Polaków do Rosji.
Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.