Pal sześć kulejące reformy, polityków z ich problemami i kłótniami oraz wszystkie trzęsienia ziemi razem wzięte. Bawmy się, śmiejmy, plotkujmy i wygadujmy niestworzone historie. Żeby było miło
Bardzo mnie śmieszy deklarowana drapieżność polskich talk-show, o której mają świadczyć ich tytuły: "Wieczór z wampirem", "Ręce do góry", "Ibisekcja", "Szpila", "Piękny i bestia". Jakby gospodarze tych programów czuli się w obowiązku podkreślić, że będą okrutni i bezwzględni wobec swych gości. Śmieszy mnie to dlatego, że zazwyczaj dzieje się odwrotnie: im groźniejszy tytuł, tym przyjaźniejsza pogawędka. Skąd więc te pogróżki?
Polskie dziennikarstwo rozrywkowe (a jego głównymi przedstawicielami są właśnie prowadzący talk-show) od lat zmaga się z kompleksem odziedziczonym po czasach, gdy wszystko było publicystyką, a najwybitniejsi przedstawiciele tego zawodu zdobywali mistrzostwo w superspecjalizacji - reportażu. Liczyły się tam takie wartości, jak ochłap życia, ideowość, odarcie z pozorów i "jak było naprawdę". Popisowe dzieła tych dziennikarzy publikowano od czasu do czasu w renomowanych tygodnikach społeczno-politycznych, gazetach i - rzadko - pokazywano w telewizji. Przez lata nazbierało się w tej konkurencji wielu mistrzów, którzy dziś stanowią gremia opiniotwórcze w mediach.
Ale świat się zmienił - stał się zabawniejszy. Także w sensie odpowiedzialności za to, co się mówi. Dziś "ochłapy" mało kogo interesują, bo wiele innych rzeczy powoduje wydzielanie się adrenaliny do krwi, a telewizja z medium przede wszystkim informacyjnego zmieniła się w rozrywkowe. Nawet wiadomości (patrz: "Fakty" w TVN) podporządkowane są regułom dramaturgicznym dobrego widowiska.
Nie bez kozery talk-show zaistniał w naszej telewizji dopiero niedawno. Otóż gatunek ten służy wyłącznie zabawie, jest kwintesencją rozrywki. Czują to producenci tych programów (utwierdzają ich w tym wyniki badań tzw. oglądalności), ale jednak hodują w sobie kompleks "poważnego" dziennikarstwa. Dlatego swoim talk-show dają schlebiające ambicjom tytuły, ich formułę zaś dopasowują do reguł gatunku.
Polskie wampiry i bestie nie mają ostrych zębów ani złych zamiarów. Chcą tego, co większość Polaków na progu XXI stulecia - żeby było miło. To nie żart. Ostatnio mam obsesję i różne lepiej lub słabiej znane mi osoby pytam znienacka: "Czego byś najbardziej chciał od życia?". I wtedy zawsze słyszę identyczną odpowiedź, jakby to było jakieś zaklęcie: "Żeby było miło". Polskie bestie dbają więc o to, o czym marzą ich widzowie, lekceważąc narzekanie gazetowej recenzentki: "Prowadzący, zamiast brać w krzyżowy ogień pytań, pilnuje, by było miło". To zdanie pochodzi z komentarza do emitowanego w RTL 7 nowego programu Alicji Resich-Modlińskiej "Piękny i bestia". Alicja jako bestia? - sam się zdziwiłem, znając delikatność jej dowcipu, za bardzo wyrafinowanego dla większości rozmówców, by mogli się go przestraszyć. Jeszcze w czołówce groźnie błysnęło coś w jej oku, ale potem było już lekko i przyjemnie.
Świadoma swego deserowego emploi Alicja zaangażowała do roli stałego partnera czołowego potwora polskich mediów, czyli Wojciecha Cejrowskiego - tutaj występującego jako "piękny". Cejrowski jednak od czasu, kiedy go ostatnio widzieliśmy w "WC kwadransie", wyraźnie się zmienił. Przyczyna tego okazała się romantyczna: WC ożenił się i pod wpływem swojej towarzyszki złagodniał. W programie "Piękny i bestia" udowodnił, że potrafi być przyjemny i... miły.
"Żeby było miło" - to filozofia nowej dekadencji. Oznaka tego, że nie chcemy się już martwić ani przejmować, tylko bawić. Pal sześć kulejące reformy, polityków z ich problemami i kłótniami oraz wszystkie trzęsienia ziemi razem wzięte. Bawmy się, śmiejmy, plotkujmy i wygadujmy niestworzone historie. Wszystko jedno, czy ci zabawni goście talk-show mówią prawdę, czy zmyślają. Ważne, żeby było miło. Gdzieś na rubieżach nowej dekadencji trzęsą się ze złości rozmaici nieprzejednańcy, chcący za wszelką cenę postawić na swoim, czegoś dowieść, za coś się zemścić, ale mało kto traktuje ich dzisiaj poważnie. Mają pecha - nie pasują do epoki.
Polskie bestie to w końcu 1999 r. udawacze i przebierańcy, którzy poszturchują nas dla żartu niczym postacie z Halloween, zamieniającego myślenie o śmierci w dekadencką zabawę. Nie mam za złe Alicji Resich-Modlińskiej, że nie przesłuchuje swoich gości, ani Wojciechowi Cejrowskiemu, że się ożenił i przychylniej spojrzał na świat. Ani Wojciechowi Jagielskiemu, że zrezygnował z posady Wampira. Ani Szpili, że się złamała, ani tym wszystkim, którzy nie zamierzają się poddawać. Proponuję raczej, by przy okazji findesieclowej dewaluacji bestii polskich zamienić wyrażenie "krzyżowy ogień pytań" na "krzyżowy ogień śmiechu".
Polskie dziennikarstwo rozrywkowe (a jego głównymi przedstawicielami są właśnie prowadzący talk-show) od lat zmaga się z kompleksem odziedziczonym po czasach, gdy wszystko było publicystyką, a najwybitniejsi przedstawiciele tego zawodu zdobywali mistrzostwo w superspecjalizacji - reportażu. Liczyły się tam takie wartości, jak ochłap życia, ideowość, odarcie z pozorów i "jak było naprawdę". Popisowe dzieła tych dziennikarzy publikowano od czasu do czasu w renomowanych tygodnikach społeczno-politycznych, gazetach i - rzadko - pokazywano w telewizji. Przez lata nazbierało się w tej konkurencji wielu mistrzów, którzy dziś stanowią gremia opiniotwórcze w mediach.
Ale świat się zmienił - stał się zabawniejszy. Także w sensie odpowiedzialności za to, co się mówi. Dziś "ochłapy" mało kogo interesują, bo wiele innych rzeczy powoduje wydzielanie się adrenaliny do krwi, a telewizja z medium przede wszystkim informacyjnego zmieniła się w rozrywkowe. Nawet wiadomości (patrz: "Fakty" w TVN) podporządkowane są regułom dramaturgicznym dobrego widowiska.
Nie bez kozery talk-show zaistniał w naszej telewizji dopiero niedawno. Otóż gatunek ten służy wyłącznie zabawie, jest kwintesencją rozrywki. Czują to producenci tych programów (utwierdzają ich w tym wyniki badań tzw. oglądalności), ale jednak hodują w sobie kompleks "poważnego" dziennikarstwa. Dlatego swoim talk-show dają schlebiające ambicjom tytuły, ich formułę zaś dopasowują do reguł gatunku.
Polskie wampiry i bestie nie mają ostrych zębów ani złych zamiarów. Chcą tego, co większość Polaków na progu XXI stulecia - żeby było miło. To nie żart. Ostatnio mam obsesję i różne lepiej lub słabiej znane mi osoby pytam znienacka: "Czego byś najbardziej chciał od życia?". I wtedy zawsze słyszę identyczną odpowiedź, jakby to było jakieś zaklęcie: "Żeby było miło". Polskie bestie dbają więc o to, o czym marzą ich widzowie, lekceważąc narzekanie gazetowej recenzentki: "Prowadzący, zamiast brać w krzyżowy ogień pytań, pilnuje, by było miło". To zdanie pochodzi z komentarza do emitowanego w RTL 7 nowego programu Alicji Resich-Modlińskiej "Piękny i bestia". Alicja jako bestia? - sam się zdziwiłem, znając delikatność jej dowcipu, za bardzo wyrafinowanego dla większości rozmówców, by mogli się go przestraszyć. Jeszcze w czołówce groźnie błysnęło coś w jej oku, ale potem było już lekko i przyjemnie.
Świadoma swego deserowego emploi Alicja zaangażowała do roli stałego partnera czołowego potwora polskich mediów, czyli Wojciecha Cejrowskiego - tutaj występującego jako "piękny". Cejrowski jednak od czasu, kiedy go ostatnio widzieliśmy w "WC kwadransie", wyraźnie się zmienił. Przyczyna tego okazała się romantyczna: WC ożenił się i pod wpływem swojej towarzyszki złagodniał. W programie "Piękny i bestia" udowodnił, że potrafi być przyjemny i... miły.
"Żeby było miło" - to filozofia nowej dekadencji. Oznaka tego, że nie chcemy się już martwić ani przejmować, tylko bawić. Pal sześć kulejące reformy, polityków z ich problemami i kłótniami oraz wszystkie trzęsienia ziemi razem wzięte. Bawmy się, śmiejmy, plotkujmy i wygadujmy niestworzone historie. Wszystko jedno, czy ci zabawni goście talk-show mówią prawdę, czy zmyślają. Ważne, żeby było miło. Gdzieś na rubieżach nowej dekadencji trzęsą się ze złości rozmaici nieprzejednańcy, chcący za wszelką cenę postawić na swoim, czegoś dowieść, za coś się zemścić, ale mało kto traktuje ich dzisiaj poważnie. Mają pecha - nie pasują do epoki.
Polskie bestie to w końcu 1999 r. udawacze i przebierańcy, którzy poszturchują nas dla żartu niczym postacie z Halloween, zamieniającego myślenie o śmierci w dekadencką zabawę. Nie mam za złe Alicji Resich-Modlińskiej, że nie przesłuchuje swoich gości, ani Wojciechowi Cejrowskiemu, że się ożenił i przychylniej spojrzał na świat. Ani Wojciechowi Jagielskiemu, że zrezygnował z posady Wampira. Ani Szpili, że się złamała, ani tym wszystkim, którzy nie zamierzają się poddawać. Proponuję raczej, by przy okazji findesieclowej dewaluacji bestii polskich zamienić wyrażenie "krzyżowy ogień pytań" na "krzyżowy ogień śmiechu".
Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.