Nikt z nas nie ma ani czasu, ani kwalifikacji, ani odwagi, żeby walczyć z agresywnymi łobuzami na każdym kroku, w pojedynkę
Dzisiaj będzie tekst medyczny. Wiozę rano dzieci do szkoły - cztery sztuki - jesteśmy spóźnieni, pada deszcz, ślisko. Czarna nubira przed nami ostro hamuje bez powodu, na środku jezdni. Zmusza i mnie do gwałtownego hamowania, po czym spokojnie turla się dalej, dumając, gdzie by tu skręcić w prawo. Byłem wkurzony i zatrąbiłem, czego na ogół nie robię. Mijając faceta, zauważyłem podniesiony w górę środkowy palec lewej ręki. "Tata! On pokazał ci faka!" - zakrzyknęły radośnie dzieciaki. Pojechaliśmy dalej. Było późno.
Myślę, że był to jakiś cham z okolicznych bloków. Może powinienem się cofnąć i zacząć awanturę. Cieszę się jednak, że tego nie zrobiłem. Niech sobie facet ma poczucie, że dobrze zaczął dzień. Prędzej czy później przyjdzie na niego kolej. Nie będę pomnażać monstrualnej publicznej agresji. Nie warto.
Lektura gazet po powrocie do domu utwierdziła mnie w przekonaniu, że - dopóki to możliwe - trzeba trzymać w ryzach własne emocje. Powie ktoś, że w ten sposób ośmielamy tylko agresywnych łobuzów, którzy czują się coraz bardziej bezkarni. Jednak przecież nikt z nas nie ma ani czasu, ani kwalifikacji, ani odwagi, żeby z nimi walczyć na każdym kroku, w pojedynkę. Wystarczy przeczytać relacje z procesu podejrzanych o zabójstwo studenta w warszawskiej Stodole. Świadkowie boją się zeznawać, bo są zastraszeni. A to przecież jeszcze nie żadna mafia, tylko paru osiedlowych wirażków.
Miało być jednak o medycynie, a nie o policji, więc jeszcze tylko słowo: policjant powinien być lekarzem ludzkiego strachu. Nie ma na razie takich lekarzy.
A co z naszym zdrowiem w innych dziedzinach? Też, niestety, nie najlepiej. Paweł Śpiewak w "Rzeczpospolitej" z 6 października oznajmia, że możemy sobie wybrać między dżumą a cholerą. Też go nachodzą chorobowo-medyczne skojarzenia. Dżuma to SLD, a cholera - AWS. Spokojny i mądry tekst reklamowany jest przez redakcję oczywiście przesadnie, jak jakieś ostrzeżenie przed nadchodzącą zarazą. A tymczasem doktor Śpiewak jako medyk mówi tylko, że "SLD jest lekarzem chorób uznanych", a "AWS nie wytwarza przeciwciał". Jednakże otoczenie tekstu ma charakter wybitnie medyczny, tyle że zmierza w stronę wywołania zaburzeń psychicznych. Z prawej strony wciśnięta notka o wywiadzie wojskowym, zatytułowana "Rozpoznanie wstrzymane", a na stronie poprzedniej "Wolność za 16,5 mln zł", "Pogotowie nie dojechało", "Hałas szkodzi również głuchym".
Po lekturze tego wszystkiego postanowiłem być spokojny ze wszystkich sił i w życiu nie dać się zabrać do wariatkowa. Cwaniacy skubią VAT od fiskusa za dziesiątki milionów dolarów, bandyci w Gdańsku napadają na słynną pocztę i zabierają tylko 800 tys. zł, bo więcej nie mogli udźwignąć, a w tym samym czasie w MSWiA kończy się już drugi rok rozmyślania nad polskim FBI, które walczyłoby ze zorganizowaną przestępczością. W zespole kierowanym przez wiceministra Budnika powstał gruby raport. Dotychczas jedynym jego widocznym rezultatem są kłopoty, które nagle zaczął mieć sam wiceminister.
Aby już nie myśleć o pogotowiu i decybelach, sięgnąłem po "Gazetę Polską" z nadzieją na relaks. Jezus Maria! Na pierwszej stronie senator Kozłowski w kitlu, ze słuchawkami i w czapeczce z gazety na głowie: "Znachor spraw wewnętrznych". W środku młody uśmiechnięty Jacek Łęski i jego "Felieton niedostosowany" pod tytułem "Lekarzu, lecz się sam". Na sąsiedniej stronie sążnisty tekst "Drugie wejście Walendziaka" z pociągającymi podtytułami, jak "Zakład Walendziaka" czy "Między mniejszościami a lesbijkami".
Gdy dowiedziałem się nadto, że będę płacił za Polisę, a na wybrzeżu już rządzą rosyjscy gangsterzy, rzuciłem się po ratunek do naczelnego Wierzbickiego. Po notce przy senatorze Kozłowskim myślałem, że nie ma już żadnych szans, ale na ostatniej stronie znalazłem jednak ukojenie. Piotr Wierzbicki, jak zwyczajny profesor Akademii Medycznej, oznajmia: "Ta koalicja zdała egzamin na trójkę (...). Co do mnie, to ostatnio wydoroślałem: nauczyłem się - przynajmniej w polityce - cenić trójki".
Ufff! A już myślałem, że mi coś odbije.
Myślę, że był to jakiś cham z okolicznych bloków. Może powinienem się cofnąć i zacząć awanturę. Cieszę się jednak, że tego nie zrobiłem. Niech sobie facet ma poczucie, że dobrze zaczął dzień. Prędzej czy później przyjdzie na niego kolej. Nie będę pomnażać monstrualnej publicznej agresji. Nie warto.
Lektura gazet po powrocie do domu utwierdziła mnie w przekonaniu, że - dopóki to możliwe - trzeba trzymać w ryzach własne emocje. Powie ktoś, że w ten sposób ośmielamy tylko agresywnych łobuzów, którzy czują się coraz bardziej bezkarni. Jednak przecież nikt z nas nie ma ani czasu, ani kwalifikacji, ani odwagi, żeby z nimi walczyć na każdym kroku, w pojedynkę. Wystarczy przeczytać relacje z procesu podejrzanych o zabójstwo studenta w warszawskiej Stodole. Świadkowie boją się zeznawać, bo są zastraszeni. A to przecież jeszcze nie żadna mafia, tylko paru osiedlowych wirażków.
Miało być jednak o medycynie, a nie o policji, więc jeszcze tylko słowo: policjant powinien być lekarzem ludzkiego strachu. Nie ma na razie takich lekarzy.
A co z naszym zdrowiem w innych dziedzinach? Też, niestety, nie najlepiej. Paweł Śpiewak w "Rzeczpospolitej" z 6 października oznajmia, że możemy sobie wybrać między dżumą a cholerą. Też go nachodzą chorobowo-medyczne skojarzenia. Dżuma to SLD, a cholera - AWS. Spokojny i mądry tekst reklamowany jest przez redakcję oczywiście przesadnie, jak jakieś ostrzeżenie przed nadchodzącą zarazą. A tymczasem doktor Śpiewak jako medyk mówi tylko, że "SLD jest lekarzem chorób uznanych", a "AWS nie wytwarza przeciwciał". Jednakże otoczenie tekstu ma charakter wybitnie medyczny, tyle że zmierza w stronę wywołania zaburzeń psychicznych. Z prawej strony wciśnięta notka o wywiadzie wojskowym, zatytułowana "Rozpoznanie wstrzymane", a na stronie poprzedniej "Wolność za 16,5 mln zł", "Pogotowie nie dojechało", "Hałas szkodzi również głuchym".
Po lekturze tego wszystkiego postanowiłem być spokojny ze wszystkich sił i w życiu nie dać się zabrać do wariatkowa. Cwaniacy skubią VAT od fiskusa za dziesiątki milionów dolarów, bandyci w Gdańsku napadają na słynną pocztę i zabierają tylko 800 tys. zł, bo więcej nie mogli udźwignąć, a w tym samym czasie w MSWiA kończy się już drugi rok rozmyślania nad polskim FBI, które walczyłoby ze zorganizowaną przestępczością. W zespole kierowanym przez wiceministra Budnika powstał gruby raport. Dotychczas jedynym jego widocznym rezultatem są kłopoty, które nagle zaczął mieć sam wiceminister.
Aby już nie myśleć o pogotowiu i decybelach, sięgnąłem po "Gazetę Polską" z nadzieją na relaks. Jezus Maria! Na pierwszej stronie senator Kozłowski w kitlu, ze słuchawkami i w czapeczce z gazety na głowie: "Znachor spraw wewnętrznych". W środku młody uśmiechnięty Jacek Łęski i jego "Felieton niedostosowany" pod tytułem "Lekarzu, lecz się sam". Na sąsiedniej stronie sążnisty tekst "Drugie wejście Walendziaka" z pociągającymi podtytułami, jak "Zakład Walendziaka" czy "Między mniejszościami a lesbijkami".
Gdy dowiedziałem się nadto, że będę płacił za Polisę, a na wybrzeżu już rządzą rosyjscy gangsterzy, rzuciłem się po ratunek do naczelnego Wierzbickiego. Po notce przy senatorze Kozłowskim myślałem, że nie ma już żadnych szans, ale na ostatniej stronie znalazłem jednak ukojenie. Piotr Wierzbicki, jak zwyczajny profesor Akademii Medycznej, oznajmia: "Ta koalicja zdała egzamin na trójkę (...). Co do mnie, to ostatnio wydoroślałem: nauczyłem się - przynajmniej w polityce - cenić trójki".
Ufff! A już myślałem, że mi coś odbije.
Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.