Wartość majątku zabranego przez państwo i gminę miasta stołecznego Warszawy oraz mienia zabużańskiego szacowana jest na 190 mld zł
Według Ministerstwa Skarbu, na reprywatyzację państwo i gminy mogą przeznaczyć mienie o wartości 46 mld zł. Z tego do restytucji nadają się nieruchomości o wartości 20-30 mld zł. Resztę stanowi mienie zastępcze. Państwo zamierza oddać zaledwie jedną czwartą zagarniętego majątku. Wbrew pozorom liczby się zgadzają. Część uprawnionych umrze, część spadkobierców nie wystąpi z roszczeniami, inni nie zbiorą wszystkich wymaganych dokumentów. Po opłaceniu podatków spadkowych i opłat przy zakupie nieruchomości za bony reprywatyzacyjne wszystko jakoś się zbilansuje i oddając jedną czwartą zagrabionego mienia, odda się połowę.
Ustawa reprywatyzacyjna w obecnym kształcie nie jest pierwszą klęską zwolenników zwrotu zagrabionego mienia. 17 maja 1989 r. ostatni komunistyczny Sejm uchwalił ustawę przewidującą zwrot Kościołowi zagrabionego mienia w naturze. We wrześniu 1989 r. za zwrotem mienia ograbionym opowiedział się Senat. 21 lipca 1990 r. do Sejmu trafił senacki projekt przewidujący reprywatyzację mienia przejętego w ramach tzw. małej nacjonalizacji z lutego 1958 r. (młyny, tartaki, piekarnie). Kolejne projekty dotyczyły zwrotu aptek oraz nieruchomości rolnych i leśnych, dworków i zespołów pałacowo-parkowych.
Rządy Mazowieckiego, Bieleckiego i Suchockiej pragnęły prywatyzować jak najwięcej i jak najszybciej, by w krótkim czasie doprowadzić do przewagi sektora prywatnego nad państwowym. Żałując pieniędzy na reprywatyzację, uruchomiły "rozdawnictwo akcji" załogom, nie ukrywając, że jest to forma łapówki za zgodę na sprzedaż firmy inwestorowi strategicznemu. Prywatyzacją objęto także przedsiębiorstwa, wobec których zgłoszono roszczenia reprywatyzacyjne. Mimo że każde dziecko wiedziało, kto jest właścicielem Wedla, minister przekształceń własnościowych "w dobrej wierze" sprzedał przedsiębiorstwo, nabywca w "dobrej wierze" je kupił, a załoga w "dobrej wierze" wzięła 15 proc. akcji. Tylko spadkobiercy Emila Wedla niczego nie dostali.
Wywłaszczeni mają mocne argumenty prawne
Reakcją zwolenników reprywatyzacji było wniesienie 3 września 1992 r. kolejnego projektu ustawy, zakładającego zwrot w naturze zagrabionego mienia, jeśli było ono w posiadaniu państwa lub gmin oraz państwowych i samorządowych przedsiębiorstw. Projekt wykluczał zwrot muzeów, lasów włączonych do parków narodowych i ziemi przekazanej chłopom w wyniku reformy rolnej. W zamian przewidywał przyznanie mienia zastępczego, a w ostateczności rewaloryzowanych bonów kapitałowych. 29 października 1992 r. Sejm odrzucił projekt. Polska Unia Właścicieli Nieruchomości i Związek Ziemian zarzuciły władzom bolszewizm gospodarczy oraz paserstwo i nagłośniły sprawę na arenie międzynarodowej. Rząd Suchockiej uświadomił sobie, że ignorowanie reprywatyzacji kłóci się z konstytucyjnym zapisem o państwie prawa i z dążeniem do Unii Europejskiej. Doszło do zawarcia kompromisu, na mocy którego pokrzywdzeni zobowiązali się nie dochodzić utraconych korzyści, a rząd - zwrócić całość mienia, zakazując jednocześnie sprzedaży majątku objętego roszczeniami reprywatyzacyjnymi. Po 1993 r. koalicja SLD-PSL zablokowała reprywatyzację. Jej zdaniem, społeczeństwo nie godziło się na powrót fabrykantów, ziemian i kamieniczników. PSL nie interesowało nawet to, że w latach 1945-1970 znacjonalizowano 680 tys. ha ziemi chłopskiej, a konfiskaty dotknęły ponad 40 tys. wiejskich rodzin. Rząd Pawlaka cofnął zakaz sprzedaży mienia, o które ubiegali się byli właściciele. Ponownie zaczęto handlować nim "w dobrej wierze" i tak jest do dzisiaj.
Przedstawiciele wywłaszczonych - Mirosław Szypowski, prezydent Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości, i Tadeusz Koss, członek forum konsultacyjnego ds. reprywatyzacji przy ministrze skarbu - zapowiedzieli zaskarżenie rządowego projektu do Trybunału Konstytucyjnego. Twierdzą, że narusza on nabyte przez poszkodowanych prawa do domagania się zwrotu 100 proc. odebranego mienia. Gdyby - jak zapowiada Polska Unia Właścicieli Nieruchomości - sądy zostały zarzucone pozwami wywłaszczonych, mogliby oni odzyskać mienie o wartości 96 mld zł (uwzględnienie tzw. utraconych korzyści zwiększyłoby tę kwotę do 271 mld zł). Przy czym problem reprywatyzacji mienia o wartości ok. 100 mld zł, zabranego zgodnie z komunistycznym prawem, nadal pozostałby nie rozwiązany. A prawne argumenty byłych właścicieli są mocne. Pomijając już problem mienia zabranego z naruszeniem prawa i niewypłacenie przez kilkadziesiąt lat przewidywanych w dekretach nacjonalizacyjnych odszkodowań, powraca sprawa dekretu o reformie rolnej. Wydał go PKWN - czyli nie rząd, a jedynie komitet złożony z obywateli polskich i radzieckich, w czasie gdy w wyzwolonej przez Polaków Warszawie działały agendy legalnego rządu RP. Dekret zakładał wywłaszczenie bez odszkodowania, co było sprzeczne z konstytucją marcową uznawaną przez komunistów za obowiązującą do 1952 r. Praktyczne wykonanie postanowień dekretu polegało na konfiskacie nie tylko majątku produkcyjnego, ale także dóbr osobistych. Ujawnienie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, że Polska uznaje to działanie za legalne, nie poprawi wizerunku naszego państwa.
Ustawa reprywatyzacyjna w obecnym kształcie nie jest pierwszą klęską zwolenników zwrotu zagrabionego mienia. 17 maja 1989 r. ostatni komunistyczny Sejm uchwalił ustawę przewidującą zwrot Kościołowi zagrabionego mienia w naturze. We wrześniu 1989 r. za zwrotem mienia ograbionym opowiedział się Senat. 21 lipca 1990 r. do Sejmu trafił senacki projekt przewidujący reprywatyzację mienia przejętego w ramach tzw. małej nacjonalizacji z lutego 1958 r. (młyny, tartaki, piekarnie). Kolejne projekty dotyczyły zwrotu aptek oraz nieruchomości rolnych i leśnych, dworków i zespołów pałacowo-parkowych.
Rządy Mazowieckiego, Bieleckiego i Suchockiej pragnęły prywatyzować jak najwięcej i jak najszybciej, by w krótkim czasie doprowadzić do przewagi sektora prywatnego nad państwowym. Żałując pieniędzy na reprywatyzację, uruchomiły "rozdawnictwo akcji" załogom, nie ukrywając, że jest to forma łapówki za zgodę na sprzedaż firmy inwestorowi strategicznemu. Prywatyzacją objęto także przedsiębiorstwa, wobec których zgłoszono roszczenia reprywatyzacyjne. Mimo że każde dziecko wiedziało, kto jest właścicielem Wedla, minister przekształceń własnościowych "w dobrej wierze" sprzedał przedsiębiorstwo, nabywca w "dobrej wierze" je kupił, a załoga w "dobrej wierze" wzięła 15 proc. akcji. Tylko spadkobiercy Emila Wedla niczego nie dostali.
Wywłaszczeni mają mocne argumenty prawne
Reakcją zwolenników reprywatyzacji było wniesienie 3 września 1992 r. kolejnego projektu ustawy, zakładającego zwrot w naturze zagrabionego mienia, jeśli było ono w posiadaniu państwa lub gmin oraz państwowych i samorządowych przedsiębiorstw. Projekt wykluczał zwrot muzeów, lasów włączonych do parków narodowych i ziemi przekazanej chłopom w wyniku reformy rolnej. W zamian przewidywał przyznanie mienia zastępczego, a w ostateczności rewaloryzowanych bonów kapitałowych. 29 października 1992 r. Sejm odrzucił projekt. Polska Unia Właścicieli Nieruchomości i Związek Ziemian zarzuciły władzom bolszewizm gospodarczy oraz paserstwo i nagłośniły sprawę na arenie międzynarodowej. Rząd Suchockiej uświadomił sobie, że ignorowanie reprywatyzacji kłóci się z konstytucyjnym zapisem o państwie prawa i z dążeniem do Unii Europejskiej. Doszło do zawarcia kompromisu, na mocy którego pokrzywdzeni zobowiązali się nie dochodzić utraconych korzyści, a rząd - zwrócić całość mienia, zakazując jednocześnie sprzedaży majątku objętego roszczeniami reprywatyzacyjnymi. Po 1993 r. koalicja SLD-PSL zablokowała reprywatyzację. Jej zdaniem, społeczeństwo nie godziło się na powrót fabrykantów, ziemian i kamieniczników. PSL nie interesowało nawet to, że w latach 1945-1970 znacjonalizowano 680 tys. ha ziemi chłopskiej, a konfiskaty dotknęły ponad 40 tys. wiejskich rodzin. Rząd Pawlaka cofnął zakaz sprzedaży mienia, o które ubiegali się byli właściciele. Ponownie zaczęto handlować nim "w dobrej wierze" i tak jest do dzisiaj.
Przedstawiciele wywłaszczonych - Mirosław Szypowski, prezydent Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości, i Tadeusz Koss, członek forum konsultacyjnego ds. reprywatyzacji przy ministrze skarbu - zapowiedzieli zaskarżenie rządowego projektu do Trybunału Konstytucyjnego. Twierdzą, że narusza on nabyte przez poszkodowanych prawa do domagania się zwrotu 100 proc. odebranego mienia. Gdyby - jak zapowiada Polska Unia Właścicieli Nieruchomości - sądy zostały zarzucone pozwami wywłaszczonych, mogliby oni odzyskać mienie o wartości 96 mld zł (uwzględnienie tzw. utraconych korzyści zwiększyłoby tę kwotę do 271 mld zł). Przy czym problem reprywatyzacji mienia o wartości ok. 100 mld zł, zabranego zgodnie z komunistycznym prawem, nadal pozostałby nie rozwiązany. A prawne argumenty byłych właścicieli są mocne. Pomijając już problem mienia zabranego z naruszeniem prawa i niewypłacenie przez kilkadziesiąt lat przewidywanych w dekretach nacjonalizacyjnych odszkodowań, powraca sprawa dekretu o reformie rolnej. Wydał go PKWN - czyli nie rząd, a jedynie komitet złożony z obywateli polskich i radzieckich, w czasie gdy w wyzwolonej przez Polaków Warszawie działały agendy legalnego rządu RP. Dekret zakładał wywłaszczenie bez odszkodowania, co było sprzeczne z konstytucją marcową uznawaną przez komunistów za obowiązującą do 1952 r. Praktyczne wykonanie postanowień dekretu polegało na konfiskacie nie tylko majątku produkcyjnego, ale także dóbr osobistych. Ujawnienie przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, że Polska uznaje to działanie za legalne, nie poprawi wizerunku naszego państwa.
Więcej możesz przeczytać w 43/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.