Kobiety w parlamencie
Zawarty w projekcie ordynacji wyborczej autorstwa Unii Wolności pomysł zarejestrowania tylko tych list, na których co najmniej 30 proc. kandydatów będą stanowiły kobiety, uruchomił lawinę mało sensownych komentarzy. Chciałoby się wierzyć, że wynikają one z nieznajomości problemu. Jeśli jednak rzeczywiście za jedną z podstaw demokracji uznajemy równość szans w życiu społeczno-politycznym, wypada się zastanowić, dlaczego pomysł ten budzi uśmiechy bądź oburzenie. Równość mężczyzn i kobiet w polityce od lat jest przedmiotem zainteresowania Rady Europy, Parlamentu Europejskiego i ONZ, formułujących różne dyrektywy, zalecenia i opinie pod adresem państw członkowskich. Polska, formalnie przyjmując je do wiadomości, nie potrafi ich jednak realizować. Proporcjonalność wyborów parlamentarnych zwiększa szanse udziału kobiet w ciałach przedstawicielskich, ale tego nie gwarantuje. Pierwsza selekcja następuje bowiem w momencie formowania list. Z przyczyn kulturowych (model wychowania) i społecznych (konieczność godzenia obowiązków zawodowych i rodzinnych) kobiety bardzo często ograniczają swoją aktywność polityczną do biernego członkostwa. (...) Tylko nieliczne przebijają się przez być może nieświadomą niechęć gremiów kierowniczych poszczególnych partii do poszerzania pola konkurencji. Prawny wymóg znalezienia co najmniej 30 proc. kandydatek zmusi partie do zwiększenia obszaru poszukiwań osób o odpowiednich kwalifikacjach, wrażliwości i poczuciu odpowiedzialności. Jest to więc zabieg umacniający demokrację. (...) Rozpowszechniane w mediach opinie, że oto Unia Wolności chce zadekretować obecność w Sejmie 30 proc. kobiet, są po prostu bzdurne. Zdecydują o tym wyborcy i może się okazać, iż zagłosują wyłącznie na trzydziestoletnich brunetów. (...) Jest natomiast faktem, że z reguły większym zaufaniem wyborców cieszą się zajmujące się polityką kobiety niż wielu ich zasłużonych kolegów. Warto więc wziąć to pod uwagę. (...) W tej chwili chodzi przede wszystkim o przełamanie stereotypów, wyrobienie pewnych nawyków politycznych i poszerzenie możliwości kształtowania się elit politycznych. I jeśli zaowocuje to zwiększeniem udziału kobiet w polityce, to zyska na tym całe społeczeństwo. (...) Myślenie w kategoriach równości szans stało się podstawą wychowania ku demokracji wielu społeczeństw. W efekcie już dziś w parlamentach Europy kobiety stanowią 16 proc. osób zasiadających w izbach niższych bądź pojedynczych i 12,5 proc. w izbach wyższych. Na świecie przeciętna wynosi nieco ponad 11 proc. A w polskim Sejmie, w samym centrum Europy - zaledwie 13 proc. Dla porównania: na Litwie - 17,5 proc., na Łotwie - 17 proc., w Czechach - 15 proc., w Danii - 37,5 proc., w Hiszpanii - 24,7 proc., w Szwajcarii - 21 proc. Nie przekona to - jak rozumiem - nikogo, kto uważa, że talenty, uczciwość, wykształcenie i odpowiedzialność przynależą w jakiś szczególny sposób męskiej części społeczeństwa, a parytetowe konstruowanie list spowoduje zastąpienie znakomitych kandydatów miernymi kandydatkami. Można tak myśleć, lecz nie należy się wtedy zajmować polityką. Propozycja UW to nie żart ani chwyt propagandowy. To próba zmierzenia się z problemem, który istnieje i szkodzi demokracji.
IWONA ŚLEDZIŃSKA-KATARASIŃSKA posłanka Unii Wolności
Potrójne dno
W poprzednim numerze opublikowaliśmy list Teresy Grabczyńskiej, dyrektor Biura Informacji i Komunikacji Społecznej Kancelarii Prezydenta RP, dotyczący artykułu "Potrójne dno" (nr 41). Poniżej drukujemy odpowiedź autorów tekstu: Na Helu stoi willa należąca do jednostki Grom. Do czego ta willa służy? Do spotkań. Tak zapewne rozumowali wywiadowcy UOP lub ktokolwiek to był, kiedy informowali, że prezydent Kwaśniewski, były wicepremier Tomaszewski i generał Petelicki spotkali się w owej willi. Sytuacja ta nasuwa analogię z zazdrosnym mężem: jeśli nie ma on zaufania do żony, wynajmie detektywa, by ją śledził - niezależnie od tego, czy żona rzeczywiście przyprawia mu rogi. Wyimaginowane przesłanki mogą być przyczyną jak najbardziej realnych działań. Tak samo jak i rzeczywiste. I tylko to napisaliśmy - było to powiedziane wprost (nie było to więc drugie ani trzecie dno). A swoją drogą prezydent państwa nie musi się tłumaczyć z tego, że spotyka się z legalnie powołanymi urzędnikami tegoż państwa. Nawet gdy się z nimi nie spotyka.
Piotr Kudzia
Grzegorz Pawelczyk
Zawarty w projekcie ordynacji wyborczej autorstwa Unii Wolności pomysł zarejestrowania tylko tych list, na których co najmniej 30 proc. kandydatów będą stanowiły kobiety, uruchomił lawinę mało sensownych komentarzy. Chciałoby się wierzyć, że wynikają one z nieznajomości problemu. Jeśli jednak rzeczywiście za jedną z podstaw demokracji uznajemy równość szans w życiu społeczno-politycznym, wypada się zastanowić, dlaczego pomysł ten budzi uśmiechy bądź oburzenie. Równość mężczyzn i kobiet w polityce od lat jest przedmiotem zainteresowania Rady Europy, Parlamentu Europejskiego i ONZ, formułujących różne dyrektywy, zalecenia i opinie pod adresem państw członkowskich. Polska, formalnie przyjmując je do wiadomości, nie potrafi ich jednak realizować. Proporcjonalność wyborów parlamentarnych zwiększa szanse udziału kobiet w ciałach przedstawicielskich, ale tego nie gwarantuje. Pierwsza selekcja następuje bowiem w momencie formowania list. Z przyczyn kulturowych (model wychowania) i społecznych (konieczność godzenia obowiązków zawodowych i rodzinnych) kobiety bardzo często ograniczają swoją aktywność polityczną do biernego członkostwa. (...) Tylko nieliczne przebijają się przez być może nieświadomą niechęć gremiów kierowniczych poszczególnych partii do poszerzania pola konkurencji. Prawny wymóg znalezienia co najmniej 30 proc. kandydatek zmusi partie do zwiększenia obszaru poszukiwań osób o odpowiednich kwalifikacjach, wrażliwości i poczuciu odpowiedzialności. Jest to więc zabieg umacniający demokrację. (...) Rozpowszechniane w mediach opinie, że oto Unia Wolności chce zadekretować obecność w Sejmie 30 proc. kobiet, są po prostu bzdurne. Zdecydują o tym wyborcy i może się okazać, iż zagłosują wyłącznie na trzydziestoletnich brunetów. (...) Jest natomiast faktem, że z reguły większym zaufaniem wyborców cieszą się zajmujące się polityką kobiety niż wielu ich zasłużonych kolegów. Warto więc wziąć to pod uwagę. (...) W tej chwili chodzi przede wszystkim o przełamanie stereotypów, wyrobienie pewnych nawyków politycznych i poszerzenie możliwości kształtowania się elit politycznych. I jeśli zaowocuje to zwiększeniem udziału kobiet w polityce, to zyska na tym całe społeczeństwo. (...) Myślenie w kategoriach równości szans stało się podstawą wychowania ku demokracji wielu społeczeństw. W efekcie już dziś w parlamentach Europy kobiety stanowią 16 proc. osób zasiadających w izbach niższych bądź pojedynczych i 12,5 proc. w izbach wyższych. Na świecie przeciętna wynosi nieco ponad 11 proc. A w polskim Sejmie, w samym centrum Europy - zaledwie 13 proc. Dla porównania: na Litwie - 17,5 proc., na Łotwie - 17 proc., w Czechach - 15 proc., w Danii - 37,5 proc., w Hiszpanii - 24,7 proc., w Szwajcarii - 21 proc. Nie przekona to - jak rozumiem - nikogo, kto uważa, że talenty, uczciwość, wykształcenie i odpowiedzialność przynależą w jakiś szczególny sposób męskiej części społeczeństwa, a parytetowe konstruowanie list spowoduje zastąpienie znakomitych kandydatów miernymi kandydatkami. Można tak myśleć, lecz nie należy się wtedy zajmować polityką. Propozycja UW to nie żart ani chwyt propagandowy. To próba zmierzenia się z problemem, który istnieje i szkodzi demokracji.
IWONA ŚLEDZIŃSKA-KATARASIŃSKA posłanka Unii Wolności
Potrójne dno
W poprzednim numerze opublikowaliśmy list Teresy Grabczyńskiej, dyrektor Biura Informacji i Komunikacji Społecznej Kancelarii Prezydenta RP, dotyczący artykułu "Potrójne dno" (nr 41). Poniżej drukujemy odpowiedź autorów tekstu: Na Helu stoi willa należąca do jednostki Grom. Do czego ta willa służy? Do spotkań. Tak zapewne rozumowali wywiadowcy UOP lub ktokolwiek to był, kiedy informowali, że prezydent Kwaśniewski, były wicepremier Tomaszewski i generał Petelicki spotkali się w owej willi. Sytuacja ta nasuwa analogię z zazdrosnym mężem: jeśli nie ma on zaufania do żony, wynajmie detektywa, by ją śledził - niezależnie od tego, czy żona rzeczywiście przyprawia mu rogi. Wyimaginowane przesłanki mogą być przyczyną jak najbardziej realnych działań. Tak samo jak i rzeczywiste. I tylko to napisaliśmy - było to powiedziane wprost (nie było to więc drugie ani trzecie dno). A swoją drogą prezydent państwa nie musi się tłumaczyć z tego, że spotyka się z legalnie powołanymi urzędnikami tegoż państwa. Nawet gdy się z nimi nie spotyka.
Piotr Kudzia
Grzegorz Pawelczyk
Więcej możesz przeczytać w 43/1999 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.