System zastępujący ulgę budowlaną to ochłap, w dodatku dla bogatszych niż ci, którzy do tej pory mogli z niej korzystać
Będzie dziś, szanowny czytelniku, o podatkach, dotrzymywaniu słowa i hipokryzji. Nasz system podatkowy pomyślano i wprowadzono nieźle, a potem go psuto. Psuto go nie dlatego, że miał kilka stawek, czyli że nie był liniowy, ale przez "głupie doskonalenie", z inicjatywy parlamentu i rządów. Głupie, to znaczy takie, w którym stabilność podatków się nie liczy, a jedyne, co się liczy, to likwidowanie luk. Ale jak nie ma społeczeństwa bez pijaków i prostytutek, tak nie ma systemu podatkowego bez luk. Widząc lukę, trzeba się zawsze zastanowić, czy lepiej likwidować ją, destabilizując system, czy może zostawić w imię stabilności systemu. Inaczej mówiąc, trzeba się kierować filozofią ograniczania luk, dopuszczającą zostawienie niektórych, a nie filozofią ich totalnej likwidacji niszczącą system podatkowy. Jeżeli nie myśli się w ten sposób, wówczas działalność parlamentu i rządu zaczyna przypominać policję polityczną za komuny, dążącą do takiego omotania obywatela, by nie drgnął. I ten właśnie styl dominuje w podchodzeniu władz do podatków do tej pory.
Uproszczenie systemu podatkowego po kilku latach "doskonalącego psucia", a nawet wprowadzenie liniowego podatku dochodowego, to są idee frapujące, warte, by pomyśleć, jak je wprowadzić. Dołączam do grona osób, które wskazywały na nieszczęśliwy sposób wystąpienia z ideą reformy przez Ministerstwo Finansów i Leszka Balcerowicza. W żadnym wypadku nie powinno to oznaczać zarzucenia idei reformy. Wszakże sposób, w jaki tę sprawę na razie zakończono, jest równie nieszczęśliwy i nieprzyjemny, jak ten, w jaki ją rozpoczęto. Byłoby lepiej i klarowniej, gdyby rząd zakończył ją, deklarując, że przyszły rok będzie pierwszym od dawna bez żadnych zmian, wykorzystanym do wspólnego, koalicyjnego przygotowania uproszczenia podatków. To byłoby świadectwo, że ta koalicja przynajmniej przywiązuje jakiekolwiek znaczenie - w czynach, a nie w słowach - do takiej wartości jak stabilność, a nie tylko "policyjność" systemu podatkowego. Nic z tego, jest jak było.
Unia Wolności natomiast miałaby może okazję, by pomyśleć, jaka jest rzeczywista wartość choćby jej ostatniego hasła wyborczego: "Nas wybierasz, od nas wymagasz". Czytamy bowiem w programie wyborczym UW z czerwca 1997 r.: "Decyzja o budowie domu lub mieszkania wymaga olbrzymiego wysiłku ze strony każdej rodziny. Jest to długotrwały proces. Pod rządami koalicji SLD-PSL nikt nie jest pewny, w jaki sposób zmienią się przepisy w zakresie ulg podatkowych. Unia Wolności proponuje system stałych i stabilnych reguł, m.in. powrót do poprzednio obowiązujących zasad i wysokości ulg mieszkaniowych" (str. 27).
Gładkość, z jaką bez żadnego publicznego wytłumaczenia porzucono tę matematycznie precyzyjną obietnicę wyborczą, jest głęboko niepokojącym sygnałem. Wskazuje on na erozję wewnątrz unii tak istotnej dla życia publicznego i siły demokracji wartości, jaką jest poczucie odpowiedzialności wobec wyborców i wiarygodność partii. Nie można czegoś obiecywać, a potem bez żadnego wyjaśnienia wycofywać się z tego, bo przyszedł do głowy pomysł, który może nawet jest lepszy, ale sprzeczny z wyborczą obietnicą. Piszę te uwagi dzień po tym, jak Ministerstwo Finansów zgłosiło koncepcję systemu mającego zastąpić ulgę budowlaną (dla jasności, nie jestem w żaden sposób zainteresowany ulgą). Uważam tę propozycję za skandal. Jest to ochłap, na dodatek dla jeszcze bogatszych niż ci, którzy do tej pory mogli korzystać z ulgi. Ochłap, ponieważ dziś ulga wynosi ponad 19 tys. zł (UW obiecywała powrót do 65 tys. zł - jak za rządu Suchockiej), a dopłata ma wynosić 6900 zł. Dla jeszcze bogatszych, bo tylko ten skorzysta, kto dostanie kredyt bankowy. Wobec takich faktów sugerowanie, jak to zrobił wiceminister finansów, prezentując koncepcję w telewizji, że jest to gest wobec ludzi zamożnych, lecz mających mniej pieniędzy niż ci, którzy korzystali z ulgi do tej pory, robiło wrażenie cynizmu i hipokryzji rządowej niełatwej do przelicytowania.
Uproszczenie systemu podatkowego po kilku latach "doskonalącego psucia", a nawet wprowadzenie liniowego podatku dochodowego, to są idee frapujące, warte, by pomyśleć, jak je wprowadzić. Dołączam do grona osób, które wskazywały na nieszczęśliwy sposób wystąpienia z ideą reformy przez Ministerstwo Finansów i Leszka Balcerowicza. W żadnym wypadku nie powinno to oznaczać zarzucenia idei reformy. Wszakże sposób, w jaki tę sprawę na razie zakończono, jest równie nieszczęśliwy i nieprzyjemny, jak ten, w jaki ją rozpoczęto. Byłoby lepiej i klarowniej, gdyby rząd zakończył ją, deklarując, że przyszły rok będzie pierwszym od dawna bez żadnych zmian, wykorzystanym do wspólnego, koalicyjnego przygotowania uproszczenia podatków. To byłoby świadectwo, że ta koalicja przynajmniej przywiązuje jakiekolwiek znaczenie - w czynach, a nie w słowach - do takiej wartości jak stabilność, a nie tylko "policyjność" systemu podatkowego. Nic z tego, jest jak było.
Unia Wolności natomiast miałaby może okazję, by pomyśleć, jaka jest rzeczywista wartość choćby jej ostatniego hasła wyborczego: "Nas wybierasz, od nas wymagasz". Czytamy bowiem w programie wyborczym UW z czerwca 1997 r.: "Decyzja o budowie domu lub mieszkania wymaga olbrzymiego wysiłku ze strony każdej rodziny. Jest to długotrwały proces. Pod rządami koalicji SLD-PSL nikt nie jest pewny, w jaki sposób zmienią się przepisy w zakresie ulg podatkowych. Unia Wolności proponuje system stałych i stabilnych reguł, m.in. powrót do poprzednio obowiązujących zasad i wysokości ulg mieszkaniowych" (str. 27).
Gładkość, z jaką bez żadnego publicznego wytłumaczenia porzucono tę matematycznie precyzyjną obietnicę wyborczą, jest głęboko niepokojącym sygnałem. Wskazuje on na erozję wewnątrz unii tak istotnej dla życia publicznego i siły demokracji wartości, jaką jest poczucie odpowiedzialności wobec wyborców i wiarygodność partii. Nie można czegoś obiecywać, a potem bez żadnego wyjaśnienia wycofywać się z tego, bo przyszedł do głowy pomysł, który może nawet jest lepszy, ale sprzeczny z wyborczą obietnicą. Piszę te uwagi dzień po tym, jak Ministerstwo Finansów zgłosiło koncepcję systemu mającego zastąpić ulgę budowlaną (dla jasności, nie jestem w żaden sposób zainteresowany ulgą). Uważam tę propozycję za skandal. Jest to ochłap, na dodatek dla jeszcze bogatszych niż ci, którzy do tej pory mogli korzystać z ulgi. Ochłap, ponieważ dziś ulga wynosi ponad 19 tys. zł (UW obiecywała powrót do 65 tys. zł - jak za rządu Suchockiej), a dopłata ma wynosić 6900 zł. Dla jeszcze bogatszych, bo tylko ten skorzysta, kto dostanie kredyt bankowy. Wobec takich faktów sugerowanie, jak to zrobił wiceminister finansów, prezentując koncepcję w telewizji, że jest to gest wobec ludzi zamożnych, lecz mających mniej pieniędzy niż ci, którzy korzystali z ulgi do tej pory, robiło wrażenie cynizmu i hipokryzji rządowej niełatwej do przelicytowania.
Więcej możesz przeczytać w 42/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.