Indeks na sprzedaż
W tym roku akademickim ponownie wzrosła liczba przyjętych na uczelnie wyższe. W całym kraju kształcenie rozpoczęło ponad 330 tys. studentów pierwszego roku, większość z nich - 183 tys. - na studiach zaocznych i wieczorowych, na których trzeba płacić za naukę. Wpływy z tego tytułu stanowią już - jak twierdzą rektorzy największych państwowych szkół wyższych - ponad 50 proc. budżetów ich uczelni. Gdy do tego dodamy 83 tys. studentów, którzy rozpoczęli naukę w szkołach prywatnych, okazuje się, że jedynie 100 tys. żaków jest w uprzywilejowanej sytuacji i korzysta z tzw. bezpłatnej edukacji. - Studia wcale nie są bezpłatne; dobrze o tym wiedzą ci, którzy nie mieszkają w ośrodkach uniwersyteckich i zmuszeni są wynajmować kwatery, płacąc za nie w największych miastach ponad 300 zł. Jeśliby studentom przyszło jeszcze płacić czesne, 80 proc. młodzieży z prowincji musiałoby zrezygnować z nauki i wracać do domu - uważa Rafał Dreń z Ostrowa Wielkopolskiego. - Zdecydowanej większości polskich rodzin nie stać na odpłatne kształcenie dzieci. Gdyby dziś wprowadzono płatne studia, szybko zniknąłby tłok na uczelniach, gdyż - podobnie jak przed wojną - studiować mogłaby jedynie finansowa elita społeczeństwa - powiedział Artur Jarko z Malborka. Nie wszyscy rozmówcy byli tego samego zdania. - Wykształcenie to towar i jak każdy towar powinno kosztować. Zanim jednak wprowadzimy opłaty za studia, trzeba stworzyć przejrzysty system weryfikacji jakości nauczania w poszczególnych ośrodkach akademickich oraz system pożyczek i stypendiów dla studentów - twierdzi Ewelina Moczyńska z Legnicy.
(RK)
(RK)
Więcej możesz przeczytać w 41/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.