Nike '98 - "Piesek przydrożny" Czesława Miłosza
"Piesek przydrożny" jest niezwykłą lekturą. Wiodącym tematem tego zbioru króciutkich opowieści, rozważań, wierszy, aforyzmów, bardzo osobistych wyznań i bardzo ogólnych diagnoz są problemy wiary, niewiary, niedowiarstwa, religii. Miłosz mówi o współczesnej wyobraźni, usiłującej uchwycić coś z Tajemnicy, zbliżyć się do sacrum, językiem poezji wyrazić to, co teologia stara się nazywać językiem swojej "koronkowej wiedzy".
Oto przykład, jak w literackim, niezrównanym skrócie pisarz potrafi w dwóch zdaniach (!) zestawić różne drogi metafizycznego wtajemniczenia. Tytuł tej skondensowanej refleksji: "Teologia, poezja": "To, co najgłębsze i najgłębiej we własnym życiu doświadczone, przemijalność ludzi, choroba, śmierć, marność opinii i poglądów, nie może być wyrażone w języku teologii, która od wielu stuleci zaokrągla odpowiedzi w gładkie kule, łatwe do toczenia, ale jakby nieprzenikalne. Poezja dwudziestego wieku, w tym, co w niej najbardziej istotne, jest zbieraniem danych o rzeczach ostatecznych w kondycji ludzkiej i wypracowuje po temu swój język, który teologia może wykorzystać lub nie". Tworzymy poetyckie metafory Boga, o którym zresztą nie da się mówić inaczej jak tylko paradoksami. Miłosz w "Piesku przydrożnym" proponuje swoją metafizykę, właśnie poetycką i paradoksalną, rozdartą pomiędzy wiarą i niewiarą, będącą bolesnym, ale i dumnym z wewnętrznej niezależności niedowiarstwem.
Poeta próbuje stworzyć swoją metafizykę na własną odpowiedzialność, wrażliwość i wewnętrzne potrzeby. Wiara nie jest tu biernym przyjęciem gotowych pewników, jest natomiast twórczą kreacją naszego wyobrażenia Tajemnicy i naszego stosunku do religijnych praktyk. Zdawkowa religijność zmienia się w ewentualny wybór wspólnoty, w której każdy pozostaje sobą, zdolnym zarówno do mistyki, jak i do zwątpienia.
W takim skrótowym zreferowaniu wygląda to sucho, natomiast w książce Miłosza mieni się barwami emocjonalnymi, ciekawymi opowieściami sytuacyjnymi, błyskotliwym rozumowaniem i tonem bardzo osobistych wyznań. Autor mówi o przeżyciach metafizycznych i religijnych językiem codziennej rozmowy, jakbyśmy udali się z nim na długi, przyjacielski spacer albo zasiedli do podwieczorku w ogrodzie. Od dawna przywykliśmy raczej do dyskretnego milczenia na te tematy, nawet do pewnego wstydu uczuć. O sprawach Boga, wiary i niewiary, uniesień religijnych lub "nieba w płomieniach" mówiło się niegdyś namiętnie w młodości. Nie wiem, czy dzisiaj prowadzi się jeszcze nocne, metafizyczne rozmowy, czy sprawa Boga rozpala nas autentycznie, osobiście. Rozpalają nas raczej inne sprawy: nauka, ekologia, polityka, kariery. Metafizyczne problemy oddaje się profesjonalistom: filozofom, teologom, uczonym, a w życiu codziennym księżom głoszącym kazania. Dorośli ludzie uważają, że wypada te rozstrzygnięcia mieć za sobą i na ogół nie przychodzi im do głowy, że można rozmyślać o nich całe życie.
Dostajemy oto do rąk książkę laureata Nagrody Nobla, wykładowcy na światowych uniwersytetach, który pod wieczór życia zastanawia się nad pryncypiami, jakby wciąż był młodzikiem, chcącym pojąć Boga, siebie, świat. Jest w tej książce wielka mądrość starości i ciągłe szukanie prawd, które nie są nigdy dane raz na zawsze, pewne, jednoznaczne: "Wiedza moja nieduża, rozum krótki. Starałem się jak mogłem, studiowałem, czytałem mnóstwo książek i nic. W moim domu książki wylały się z półek - leżą stosami na meblach, na podłodze, tamują przejście. Nie mogę ich oczywiście wszystkich przeczytać, a ciągle moje wilcze oczy pożądają nowych tytułów. (...) Powinienem wiedzieć wszystko, co dzieje się teraz, równocześnie, w każdym punkcie ziemi, powinienem móc wnikać w umysły moich współczesnych i ludzi o kilka pokoleń później, a także tych, którzy żyli dwa tysiące i osiem tysięcy lat temu. Powinienem, i co z tego".
Mądrość jest w książce Miłosza wartością ważniejszą niż zachłanna erudycyjnie naukowość. Wrażliwość uczuciowa więcej znaczy niż zrównoważona oschłość. Nawet tak niemodna dziś czułość nie wstydzi się ujawnić i obejmuje także cudownego "pieska przydrożnego", który swym szczekaniem i czujną miłością towarzyszy nam od wieków. A w poezji Czesława Miłosza istnieje od dawna, bliski i zarazem niepojęty. W tomiku "Nieobjęta ziemia" z 1984 r. znajdziemy wiersz "Świadomość": "Ciepło psów i esencja, niepoznana, psiości./ A jednak czujemy ją. W wywieszeniu mokrego języka,/ W melancholijnym aksamicie oczu,/ W zapachu sierści, innym niż nasz, a pokrewnym./ Człowieczość nasza wtedy wyraźnieje. (...)/ Chcę wierzyć, że siły, które są nad nami,/ Oddając się operacjom dla nas niedostępnym,/ Dotykają czasami naszych policzków i włosów/ I czują wtedy w sobie to biedne ciało i krew".
Nad człowieczością i psiością unosi się w książce Miłosza boskość, równie niepojęta, i być może tylko czułość umożliwia wzajemne świętych grzesznych obcowanie.
Oto przykład, jak w literackim, niezrównanym skrócie pisarz potrafi w dwóch zdaniach (!) zestawić różne drogi metafizycznego wtajemniczenia. Tytuł tej skondensowanej refleksji: "Teologia, poezja": "To, co najgłębsze i najgłębiej we własnym życiu doświadczone, przemijalność ludzi, choroba, śmierć, marność opinii i poglądów, nie może być wyrażone w języku teologii, która od wielu stuleci zaokrągla odpowiedzi w gładkie kule, łatwe do toczenia, ale jakby nieprzenikalne. Poezja dwudziestego wieku, w tym, co w niej najbardziej istotne, jest zbieraniem danych o rzeczach ostatecznych w kondycji ludzkiej i wypracowuje po temu swój język, który teologia może wykorzystać lub nie". Tworzymy poetyckie metafory Boga, o którym zresztą nie da się mówić inaczej jak tylko paradoksami. Miłosz w "Piesku przydrożnym" proponuje swoją metafizykę, właśnie poetycką i paradoksalną, rozdartą pomiędzy wiarą i niewiarą, będącą bolesnym, ale i dumnym z wewnętrznej niezależności niedowiarstwem.
Poeta próbuje stworzyć swoją metafizykę na własną odpowiedzialność, wrażliwość i wewnętrzne potrzeby. Wiara nie jest tu biernym przyjęciem gotowych pewników, jest natomiast twórczą kreacją naszego wyobrażenia Tajemnicy i naszego stosunku do religijnych praktyk. Zdawkowa religijność zmienia się w ewentualny wybór wspólnoty, w której każdy pozostaje sobą, zdolnym zarówno do mistyki, jak i do zwątpienia.
W takim skrótowym zreferowaniu wygląda to sucho, natomiast w książce Miłosza mieni się barwami emocjonalnymi, ciekawymi opowieściami sytuacyjnymi, błyskotliwym rozumowaniem i tonem bardzo osobistych wyznań. Autor mówi o przeżyciach metafizycznych i religijnych językiem codziennej rozmowy, jakbyśmy udali się z nim na długi, przyjacielski spacer albo zasiedli do podwieczorku w ogrodzie. Od dawna przywykliśmy raczej do dyskretnego milczenia na te tematy, nawet do pewnego wstydu uczuć. O sprawach Boga, wiary i niewiary, uniesień religijnych lub "nieba w płomieniach" mówiło się niegdyś namiętnie w młodości. Nie wiem, czy dzisiaj prowadzi się jeszcze nocne, metafizyczne rozmowy, czy sprawa Boga rozpala nas autentycznie, osobiście. Rozpalają nas raczej inne sprawy: nauka, ekologia, polityka, kariery. Metafizyczne problemy oddaje się profesjonalistom: filozofom, teologom, uczonym, a w życiu codziennym księżom głoszącym kazania. Dorośli ludzie uważają, że wypada te rozstrzygnięcia mieć za sobą i na ogół nie przychodzi im do głowy, że można rozmyślać o nich całe życie.
Dostajemy oto do rąk książkę laureata Nagrody Nobla, wykładowcy na światowych uniwersytetach, który pod wieczór życia zastanawia się nad pryncypiami, jakby wciąż był młodzikiem, chcącym pojąć Boga, siebie, świat. Jest w tej książce wielka mądrość starości i ciągłe szukanie prawd, które nie są nigdy dane raz na zawsze, pewne, jednoznaczne: "Wiedza moja nieduża, rozum krótki. Starałem się jak mogłem, studiowałem, czytałem mnóstwo książek i nic. W moim domu książki wylały się z półek - leżą stosami na meblach, na podłodze, tamują przejście. Nie mogę ich oczywiście wszystkich przeczytać, a ciągle moje wilcze oczy pożądają nowych tytułów. (...) Powinienem wiedzieć wszystko, co dzieje się teraz, równocześnie, w każdym punkcie ziemi, powinienem móc wnikać w umysły moich współczesnych i ludzi o kilka pokoleń później, a także tych, którzy żyli dwa tysiące i osiem tysięcy lat temu. Powinienem, i co z tego".
Mądrość jest w książce Miłosza wartością ważniejszą niż zachłanna erudycyjnie naukowość. Wrażliwość uczuciowa więcej znaczy niż zrównoważona oschłość. Nawet tak niemodna dziś czułość nie wstydzi się ujawnić i obejmuje także cudownego "pieska przydrożnego", który swym szczekaniem i czujną miłością towarzyszy nam od wieków. A w poezji Czesława Miłosza istnieje od dawna, bliski i zarazem niepojęty. W tomiku "Nieobjęta ziemia" z 1984 r. znajdziemy wiersz "Świadomość": "Ciepło psów i esencja, niepoznana, psiości./ A jednak czujemy ją. W wywieszeniu mokrego języka,/ W melancholijnym aksamicie oczu,/ W zapachu sierści, innym niż nasz, a pokrewnym./ Człowieczość nasza wtedy wyraźnieje. (...)/ Chcę wierzyć, że siły, które są nad nami,/ Oddając się operacjom dla nas niedostępnym,/ Dotykają czasami naszych policzków i włosów/ I czują wtedy w sobie to biedne ciało i krew".
Nad człowieczością i psiością unosi się w książce Miłosza boskość, równie niepojęta, i być może tylko czułość umożliwia wzajemne świętych grzesznych obcowanie.
Więcej możesz przeczytać w 41/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.