Opozycja prowadzi kampanię totalnej negacji. Ze strachu?
Leszek Miller nie krytykuje, tylko obrzuca rząd obelgami. Ciekaw jestem, czy wyborcza kampania mnożenia "zabawnych" epitetów, często jeszcze o seksualnym zabarwieniu, przyniesie SLD sukces - zastanawia się Jan Maria Rokita, poseł Akcji Wyborczej Solidarność. - Ponieważ AWS traktuje innych jak wrogów, jesteśmy uprawnieni nawet do posługiwania się językiem szyderstwa - ripostuje poseł Andrzej Urbańczyk, rzecznik Klubu Parlamentarnego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Mimo że główni aktorzy politycznej sceny nie ubiegają się o samorządowe mandaty, to oni decydują o obliczu kampanii wyborczej.
Tym razem walka toczy się o bardzo wysoką stawkę. Przejęcie władzy w samorządach pozwoli na wzmocnienie partyjnych struktur, zasilenie ich nowymi, ambitnymi działaczami lokalnymi, którym przecież zamarzą się, po wysiadywaniu w sali obrad ratusza, legitymacje poselskie. Umożliwi też bezpieczne przetrwanie w razie niekorzystnego rozdania mandatów w kolejnych wyborach parlamentarnych - lewica liczy się z tym, że w razie pomyślnej realizacji reform ustrojowych wybory parlamentarne wcale nie muszą przynieść zmiany konstelacji politycznej. Za to wypełniony konfliktami i nieporozumieniami czas wprowadzania kilku "wstrząsowych" reform daje opozycji szansę na sukces. Z kolei politycy AWS i UW w kuluarach przyznają, że sukces w najbliższych wyborach pozwoli bądź to na wzmocnienie szans na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich, bądź też pozwoli przeżyć złą passę w wypadku ponoszenia w kolejnych latach porażek.
- To są w zasadzie trzy różne kampanie prowadzone w tym samym czasie. W wyborach do gmin wystarczy obejść sąsiadów, w wyborach do powiatu trzeba już uruchomić większe środki, w wyborach do samorządu wojewódzkiego należy użyć "broni masowego rażenia", czyli reklamy telewizyjnej, plakatów, ulotek - tłumaczy poseł Andrzej Anusz, sekretarz Klubu Parlamentarnego AWS. W gminach i powiatach kampania przebiega na ogół spokojnie. Im wyżej, tym walka staje się brutalniejsza. Przygotowania do batalii o samorządy wojewódzkie praktycznie niczym nie różnią się od przymiarek do wyborów parlamentarnych. Być może dlatego, że często startują w nich nie tylko niedoszli, obecni i byli posłowie, ale nawet urzędnicy państwowi. Nie zawsze wychodzi im to na zdrowie - jak choćby Januszowi Paczosze, prezesowi GUC, którego Unia Wolności wykluczyła ze swych szeregów za startowanie z listy założonego przez siebie ugrupowania. Kampaniami wojewódzkimi kierują partyjne sztaby, a ton nadaje pięć ogólnopolskich komitetów, koncentrujących się nie tylko na lokalnych problemach. - Koalicja wykorzystuje w kampanii członków rządu i uprawia bufonadę sukcesu - oburza się Marek Sawicki, wiceprezes PSL, dołączając swój głos do opinii głoszonych przez SLD. Opozycję rozdrażniła osoba premiera zachwalającego w telewizyjnej reklamie reformę samorządową. Politycy koalicji przypominają w zamian, że przewodniczącym komitetu wyborczego SLD w poprzedniej kampanii był Włodzimierz Cimoszewicz, podówczas premier rządu SLD-PSL.
Z całą pewnością gorączkowy przedwyborczy okres wzmaga też konflikty w samej koalicji. Politycy Unii Wolności domagają się od premiera, by wyciągnął wnioski służbowe - w domyśle zdymisjonował - wobec dwóch "akcyjnych" sekretarzy stanu: Kazimierza Kapery, pełnomocnika rządu ds. rodziny, oraz Krzysztofa Tchórzewskiego, wiceministra transportu, za to, że głosowali przeciwko rządowemu projektowi ustawy o prokuratorii generalnej. Jak tłumaczył poseł Piotr Żak, rzecznik klubu AWS, wiceministrowie głosowali zgodnie ze swoim sumieniem, jako że klub nie przyjął w tej sprawie dyscypliny głosowania. Tymczasem poseł Krzysztof Kamiński, rzecznik ZChN, oznajmił, że premier powinien usunąć ze stanowiska ministra finansów Leszka Balcerowicza. Poseł Kamiński łaskawie przy tym przyzwolił, aby liderowi UW pozostawić funkcję wicepremiera. Jakby tego było mało, grupa posłów, w tym deputowani z AWS, zaczęła się domagać dymisji ministra skarbu państwa Emila Wąsacza. Sam premier zaś poczuł się zmuszony do zdymisjonowania Feliksa Deli, szefa Obrony Cywilnej Kraju, oraz Zbigniewa Cieślaka i Krzysztofa Lagi, wiceministrów spraw wewnętrznych i administracji. Podobnie jak Paczocha, wiceminister Laga stracił stanowisko z powodu ambicji samorządowych - startował bowiem w wyborach, choć - wedle ekspertyz prawnych ministerstwa, nie powinien, gdyż MSWiA nadzoruje funkcjonowanie samorządów. Wzajemne oskarżenia i spory, które wybuchły na tydzień przez wyborami, były w sposób oczywisty na rękę opozycji.
- SLD w swojej kampanii niczego nie proponuje. Im chodzi tylko o to, żeby dołożyć koalicji i zrobić oko do wyborcy - uważa poseł Mirosław Czech, sekretarz generalny Unii Wolności. Leszek Miller, aktualny przywódca sojuszu, nie powtarza już nawet haseł wyborczych SLD; mówi jedynie, że w reformie samorządowej przygotowanej przez koalicję "nie może być mowy o samorządności, a zamiast decentralizacji finansów nastąpi ich centralizacja". - Wiadomość, że samorządy otrzymają do własnej dyspozycji 5 proc. pieniędzy, czyli będą mogły podejmować 5 proc. decyzji, może podziałać demobilizująco na wyborców - grzmi lider lewicy. - Przy stopniu zakłamania SLD Himalaje to małe góry. Posłowie opozycji, głosując wraz z grupą dysydentów AWS, ograniczyli kompetencje władz samorządowych. Chwilę później zaczęli krytykować rząd za to, że ograniczył finanse samorządów. A to ograniczenie jest następstwem ich decyzji - oburza się Rokita. Tymczasem Leszek Miller zaatakował rząd prof. Jerzego Buzka i koalicję za "nieuctwo", co natychmiast pozwoliło przypomnieć atakowanym, że lider sojuszu jest absolwentem Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, czym i tak przewyższa swego poprzednika - niedoszłego magistra. - Szczyt negatywnej kampanii - podsumowują działania opozycji, a zwłaszcza SLD, politycy koalicji. Nawet wśród polityków sojuszu znajdują się krytycy forsowanej przez Millera strategii totalnej negacji. W ubiegłym tygodniu program wyborczy SLD skrytykował na łamach "Gazety Wyborczej" Sławomir Wiatr, jeden z najbardziej prominentnych członków "młodych kadr" socjaldemokracji. - Sojusz nie tyle prowadzi kampanię wyborczą, ile organizuje plebiscyt popularności po roku pozostawania w opozycji - zauważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Powodem wyraźnego zdenerwowania lidera SLD mogą być zamiary niektórych jego kolegów, dążących do przekształcenia sojuszu w jednolitą partię, ale już bez Millera jako przywódcy. Gorszy od spodziewanego wynik wyborów będzie dla partyjnych konkurentów Millera sygnałem do ataku. Co też stanowi dowód na wzrost roli samorządów.
Tym razem walka toczy się o bardzo wysoką stawkę. Przejęcie władzy w samorządach pozwoli na wzmocnienie partyjnych struktur, zasilenie ich nowymi, ambitnymi działaczami lokalnymi, którym przecież zamarzą się, po wysiadywaniu w sali obrad ratusza, legitymacje poselskie. Umożliwi też bezpieczne przetrwanie w razie niekorzystnego rozdania mandatów w kolejnych wyborach parlamentarnych - lewica liczy się z tym, że w razie pomyślnej realizacji reform ustrojowych wybory parlamentarne wcale nie muszą przynieść zmiany konstelacji politycznej. Za to wypełniony konfliktami i nieporozumieniami czas wprowadzania kilku "wstrząsowych" reform daje opozycji szansę na sukces. Z kolei politycy AWS i UW w kuluarach przyznają, że sukces w najbliższych wyborach pozwoli bądź to na wzmocnienie szans na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych czy prezydenckich, bądź też pozwoli przeżyć złą passę w wypadku ponoszenia w kolejnych latach porażek.
- To są w zasadzie trzy różne kampanie prowadzone w tym samym czasie. W wyborach do gmin wystarczy obejść sąsiadów, w wyborach do powiatu trzeba już uruchomić większe środki, w wyborach do samorządu wojewódzkiego należy użyć "broni masowego rażenia", czyli reklamy telewizyjnej, plakatów, ulotek - tłumaczy poseł Andrzej Anusz, sekretarz Klubu Parlamentarnego AWS. W gminach i powiatach kampania przebiega na ogół spokojnie. Im wyżej, tym walka staje się brutalniejsza. Przygotowania do batalii o samorządy wojewódzkie praktycznie niczym nie różnią się od przymiarek do wyborów parlamentarnych. Być może dlatego, że często startują w nich nie tylko niedoszli, obecni i byli posłowie, ale nawet urzędnicy państwowi. Nie zawsze wychodzi im to na zdrowie - jak choćby Januszowi Paczosze, prezesowi GUC, którego Unia Wolności wykluczyła ze swych szeregów za startowanie z listy założonego przez siebie ugrupowania. Kampaniami wojewódzkimi kierują partyjne sztaby, a ton nadaje pięć ogólnopolskich komitetów, koncentrujących się nie tylko na lokalnych problemach. - Koalicja wykorzystuje w kampanii członków rządu i uprawia bufonadę sukcesu - oburza się Marek Sawicki, wiceprezes PSL, dołączając swój głos do opinii głoszonych przez SLD. Opozycję rozdrażniła osoba premiera zachwalającego w telewizyjnej reklamie reformę samorządową. Politycy koalicji przypominają w zamian, że przewodniczącym komitetu wyborczego SLD w poprzedniej kampanii był Włodzimierz Cimoszewicz, podówczas premier rządu SLD-PSL.
Z całą pewnością gorączkowy przedwyborczy okres wzmaga też konflikty w samej koalicji. Politycy Unii Wolności domagają się od premiera, by wyciągnął wnioski służbowe - w domyśle zdymisjonował - wobec dwóch "akcyjnych" sekretarzy stanu: Kazimierza Kapery, pełnomocnika rządu ds. rodziny, oraz Krzysztofa Tchórzewskiego, wiceministra transportu, za to, że głosowali przeciwko rządowemu projektowi ustawy o prokuratorii generalnej. Jak tłumaczył poseł Piotr Żak, rzecznik klubu AWS, wiceministrowie głosowali zgodnie ze swoim sumieniem, jako że klub nie przyjął w tej sprawie dyscypliny głosowania. Tymczasem poseł Krzysztof Kamiński, rzecznik ZChN, oznajmił, że premier powinien usunąć ze stanowiska ministra finansów Leszka Balcerowicza. Poseł Kamiński łaskawie przy tym przyzwolił, aby liderowi UW pozostawić funkcję wicepremiera. Jakby tego było mało, grupa posłów, w tym deputowani z AWS, zaczęła się domagać dymisji ministra skarbu państwa Emila Wąsacza. Sam premier zaś poczuł się zmuszony do zdymisjonowania Feliksa Deli, szefa Obrony Cywilnej Kraju, oraz Zbigniewa Cieślaka i Krzysztofa Lagi, wiceministrów spraw wewnętrznych i administracji. Podobnie jak Paczocha, wiceminister Laga stracił stanowisko z powodu ambicji samorządowych - startował bowiem w wyborach, choć - wedle ekspertyz prawnych ministerstwa, nie powinien, gdyż MSWiA nadzoruje funkcjonowanie samorządów. Wzajemne oskarżenia i spory, które wybuchły na tydzień przez wyborami, były w sposób oczywisty na rękę opozycji.
- SLD w swojej kampanii niczego nie proponuje. Im chodzi tylko o to, żeby dołożyć koalicji i zrobić oko do wyborcy - uważa poseł Mirosław Czech, sekretarz generalny Unii Wolności. Leszek Miller, aktualny przywódca sojuszu, nie powtarza już nawet haseł wyborczych SLD; mówi jedynie, że w reformie samorządowej przygotowanej przez koalicję "nie może być mowy o samorządności, a zamiast decentralizacji finansów nastąpi ich centralizacja". - Wiadomość, że samorządy otrzymają do własnej dyspozycji 5 proc. pieniędzy, czyli będą mogły podejmować 5 proc. decyzji, może podziałać demobilizująco na wyborców - grzmi lider lewicy. - Przy stopniu zakłamania SLD Himalaje to małe góry. Posłowie opozycji, głosując wraz z grupą dysydentów AWS, ograniczyli kompetencje władz samorządowych. Chwilę później zaczęli krytykować rząd za to, że ograniczył finanse samorządów. A to ograniczenie jest następstwem ich decyzji - oburza się Rokita. Tymczasem Leszek Miller zaatakował rząd prof. Jerzego Buzka i koalicję za "nieuctwo", co natychmiast pozwoliło przypomnieć atakowanym, że lider sojuszu jest absolwentem Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, czym i tak przewyższa swego poprzednika - niedoszłego magistra. - Szczyt negatywnej kampanii - podsumowują działania opozycji, a zwłaszcza SLD, politycy koalicji. Nawet wśród polityków sojuszu znajdują się krytycy forsowanej przez Millera strategii totalnej negacji. W ubiegłym tygodniu program wyborczy SLD skrytykował na łamach "Gazety Wyborczej" Sławomir Wiatr, jeden z najbardziej prominentnych członków "młodych kadr" socjaldemokracji. - Sojusz nie tyle prowadzi kampanię wyborczą, ile organizuje plebiscyt popularności po roku pozostawania w opozycji - zauważa prof. Edmund Wnuk-Lipiński, socjolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. Powodem wyraźnego zdenerwowania lidera SLD mogą być zamiary niektórych jego kolegów, dążących do przekształcenia sojuszu w jednolitą partię, ale już bez Millera jako przywódcy. Gorszy od spodziewanego wynik wyborów będzie dla partyjnych konkurentów Millera sygnałem do ataku. Co też stanowi dowód na wzrost roli samorządów.
Więcej możesz przeczytać w 41/1998 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.